Między naiwnością a odwagą
Jedna z życiowych mądrości mówi, że tym, na których najczęściej się zawodzimy, jesteśmy my sami. Podobnie jak ludzie spotkani przez Jezusa w dzisiejszym fragmencie Ewangelii, również miewamy wielkie ambicje, niekoniecznie dostosowane do naszych możliwości.
2017-10-04
I Rok czytań
Łk 9,57-62
Pójdę za Tobą, dokądkolwiek się udasz (J 9,57). Te słowa to bardzo odważna deklaracja, wypowiedziana chyba zbyt pochopnie. Nawet sam św. Piotr, najbliższy i najbardziej zaufany uczeń Jezusa, który wielokrotnie deklarował gotowość oddania życia za swojego Mistrza, zawiódł i opuścił Go podczas drogi krzyżowej. Tymczasem ktoś zupełnie obcy, kto może słyszał nawet dużo o Chrystusie, ale przecież nie znał Go dobrze, składa wyznanie gotowości pójścia za Nim dokądkolwiek się uda. Niestety piękno tej otwartości i odwagi kończy się, kiedy inni wymawiają się koniecznością pogrzebania ojca lub pożegnania się z rodziną, co okazuje się ważniejsze od Jezusa.
Może nam się wydawać, że Chrystus w omawianym fragmencie tekstu jest bardzo surowy, wręcz nieludzki. Pogrzebanie zmarłych, czy kontakt z rodziną są najbardziej oczywistymi działaniami jakie może podjąć człowiek. Wynikają one z naszej natury i są charakterystyczne dla każdej kultury świata, niezależnie od poziomu rozwoju i wyznawanej religii. Dlaczego więc Zbawiciel wymaga tego, by zaniechać tych pozytywnych odruchów człowieczeństwa na rzecz Niego samego? Kwestia egoizmu, pychy, chęci bycia na piedestale? Nic bardziej mylnego, a nawet zupełnie na odwrót. Taka postawa to raczej troska o nasza pychę, a właściwie o to, żeby jej nie było. Każdy kto uważa siebie za wierzącego powinien mieć Boga na pierwszy miejscu, absolutnie najwyżej w hierarchii wartości. inaczej Bóg tak naprawdę nie spełnia swoich zadań w życiu wierzącego i przestaje być Bogiem, na rzecz bardziej pożądanej osoby lub obiektu. Niby oczywiste, ale ile razy w życiu targowaliśmy się między tym czego pragnęliśmy, a tym co proponował nam Bóg?
Teraz widzimy, że Chrystus prawdopodobnie wiedział, albo przynajmniej przeczuwał, iż ogromny zapał pierwszego ze spotkanych ludzi szybko pryśnie, niczym bańka mydlana i nie zostanie z niego kompletnie nic. W ten sposób nie tylko nie okazał się zbyt srogi, czy samolubny, ale wręcz pomógł uratować człowieka, jeśli ten poczynił refleksje nad tym co się dokonało i wyciągnął odpowiednie wnioski. Takie wnioski potrzebne są również nam. Chyba znowu okaże się prawdą, jeśli stwierdzimy, że to co najbardziej kochany to skrajności: z jednej strony słomiany zapał, a z drugiej brak jakiejkolwiek chęci podejmowania nawet minimalnego ryzyka. Starożytni powiadali, że virtus est in medium (cnota jest w środku). Tego środka nam bardzo potrzeba: wyważenia swoich sił i podjęcia racjonalnych, stosownych decyzji, a także włączenia w to odrobiny ryzyka i niepewności. Szczególnie, że gwarantem wszelkiej nadziei jest sam Bóg.