Nagle sami

O bólu utraty, o sile modlitwy i sakramentów oraz o najważniejszych chwilach w życiu opowiada Małgorzata Krzoska, która w wieku 39 lat została wdową.

zdjęcie: canstockphoto.pl

2017-11-16

REDAKCJA: – Pani mąż ostatnie tygodnie życia spędził w hospicjum. Zmarł, mając 41 lat.

MAŁGORZATA KRZOSKA: – Tak. Mój mąż Marek miał nowotwór trzustki, a jak wiadomo, jest to jeden z najgorzej rokujących nowotworów. Od pierwszego rozpoznania do śmierci minęło zaledwie 6 miesięcy. Najpierw mąż przyjmował chemię, co bardzo wyniszczyło jego organizm, a 5 ostatnich tygodni życia przebywał w hospicjum stacjonarnym, ponieważ wymagał całodobowej, specjalistycznej opieki.

– Ile czasu upłynęło od śmierci Pani męża?

– 26 grudnia, w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia, miną 4 lata.

– Proszę opowiedzieć o leczeniu Pani męża. Jak wspomina Pani ten czas?

– Może się pani zdziwi, ale z perspektywy tych kilku lat dochodzę do wniosku, że to był najważniejszy czas w naszym trwającym 13 lat małżeństwie. Oczywiście było bardzo ciężko, szczególnie Markowi i naszym dzieciom, ale gdy widzę, ile dobra z tego wyniknęło, to czuję wielką wdzięczność. Gdy u męża zdiagnozowano raka, naszą wspólną strategią na najbliższą przyszłość było poddać się leczeniu, wyzdrowieć i zapomnieć o całej sprawie. Byliśmy pełni zapału do walki z jego chorobą i wydawało nam się, że najwyżej po 3 miesiącach uporamy się z tym nowotworem. Marek był przecież młody, silny, wytrzymały, uprawiał sport. Co mogłoby pójść nie tak? Niestety szybko okazało się, że „nie tak” idzie wszystko. Guz trzustki był duży i szybko rósł, wykryto przerzuty w wątrobie i śledzionie. Chemia, którą Marek dostawał, dosłownie zwaliła go z nóg. Prawie nic nie jadł, a cały czas wymiotował. Od wkłuć z chemią miał popalone żyły, a jego skóra była przeźroczysta z licznymi, otwartymi ranami. Mąż oczywiście również stracił włosy i schudł tak bardzo, że był do siebie zupełnie niepodobny. Kiedy stało się jasne, że Markowi prawdopodobnie nie da się już pomóc, lekarz zasugerował mężowi zgłoszenie się do hospicjum, w którym otrzymałby opiekę dostosowaną do jego stanu. Marek był świadomy tego, co się z nim dzieje i sam podejmował decyzje. Nie bał się pobytu w hospicjum i uznał, że to będzie najlepsze rozwiązanie dla nas wszystkich. Spędził w nim 37 dni.

– Z czasu pobytu męża w hospicjum też ma Pani dobre wspomnienia?

– Owszem. Te 37 dni to był czas pod każdym względem błogosławiony – nie mówię, że był łatwy, ale właśnie był błogosławiony. Jak już wspomniałam, Marek był świadomy swojego stanu i przed śmiercią, o której wiedział, że jest bliska, pragnął zadbać o mnie i o trójkę naszych dzieci. Zadbać jak mąż i ojciec.

– Chciał załatwić wszystkie ważne sprawy.

– Marek zachował się jak mężczyzna, nawet w tak skrajnie trudnej sytuacji, jaką jest własne umieranie. Trudno wyrazić to słowami. Kiedy umierał, nasze dzieci miały 11, 9 i 6 lat. Nie były już całkiem małe, ale przecież jeszcze nie na tyle duże i dojrzałe, by poradzić sobie bez ojca. Marek dobrze o tym wiedział. Któregoś dnia poprosił mnie, bym wieczorem przyprowadziła mu trzech naszych synów. Chciał z nimi po męsku porozmawiać. Dzięki relacji chłopców poznałam później treść tej „męskiej” rozmowy. Marek spokojnie wyjaśnił synom, że wkrótce zostaną tylko ze mną. Nie straszył ich swoją śmiercią, ale nie ukrywał też, że jego umieranie, pogrzeb i czas żałoby, będą bardzo bolesnym doświadczeniem. Na nowo ustalili podział domowych obowiązków. Chłopcy otrzymali też przydział zupełnie nowych czynności, których nigdy wcześniej nie wykonywali. To naprawdę niesamowite, ale mój mąż pomyślał o każdym szczególe. Dla przykładu, najstarszy syn Tomek otrzymał polecenie przejęcia po tacie obowiązku zabijania karpia na kolację wigilijną z dokładną instrukcją oraz przynoszenia ze sklepu raz w tygodniu jednej zgrzewki wody mineralnej. Władek, średni syn, miał wziąć odpowiedzialność za odgarnianie zimą śniegu przed domem i utrzymanie porządku w garażu, a najmłodszy syn Mikołaj zobowiązał się do regularnego opróżniania skrzynki na listy i cotygodniowego sprzątania kuwety kota. Dotychczas o te wszystkie drobiazgi dbał mój mąż. Ponadto wszyscy trzej synowie przyrzekli tacie, że zatroszczą się także o mnie, co w szczegółach oznaczało, że będą odnosić po sobie naczynia do zlewu, brudne pranie wkładać do kosza i czasem pozwolą mi pooglądać jakiś program w telewizji, rezygnując wielkodusznie z transmisji meczu. Wszystkie te ustalenia zostały spisane na dużej kartce i uroczyście przez chłopców podpisane. Do dzisiaj kartka ta, oprawiona w piękną ramkę, wisi w naszym domu. Marek bardzo konkretnie zadbał również o mnie. Odbyliśmy wiele ważnych i głębokich rozmów, dzięki którym zyskałam siłę, by z godnością przetrwać odejście męża, będąc jednocześnie wsparciem dla naszych dzieci.

– Wielokrotnie zastanawiałam się nad tym, czy w ogóle możliwe jest, by przygotować się na śmierć kogoś bliskiego? Przecież odejście tych, których kochamy zawsze będzie dla nas nagłe i zbyt wczesne.

– Myślę, że przygotowanie się na śmierć bliskiej osoby w wymiarze emocjonalnym i mentalnym jest niezmiernie trudne, bo jak słusznie pani zauważyła, odejście kogoś ukochanego zawsze będzie nas w jakiś sposób zaskakiwać i przychodzić nie w porę. Ale z własnego doświadczenia wiem, że ten trudny czas ostatecznego rozstania z bliską osobą można jednak twórczo wykorzystać. Po pierwsze, ważne jest, by umierającej osobie po prostu na odejście pozwolić. Czasem zdarza się, że ktoś bardzo długo umiera, ponieważ jakieś niezałatwione sprawy lub wielka rozpacz bliskich nie pozwalają mu na spokojną śmierć. Powodują w nim poczucie winy, że umierając, zostawia swoich bliskich z problemami. Ja miałam to szczęście, że z moim umierającym mężem mogłam wielokrotnie porozmawiać i o wszystkim mu powiedzieć. Zapewniłam go, że mimo poczucia wielkiej tęsknoty, pustki i bólu, jego śmierć nie będzie dla mnie końcem świata i że zdołam wychować naszych synów. Starałam się dać mu pewność, że poradzę sobie w nowej sytuacji i że w związku z tym on może spokojnie odejść. Po drugie, warto zachęcić osobę odchodzącą, by otwarcie wypowiedziała swoje obawy i lęki. Marek nie był zbyt wylewny, ale kiedy zapytałam go, czego najbardziej się boi, odpowiedział z wielką szczerością, że nie bólu i samego momentu śmierci, ale tego, że kiedyś o nim zapomnę. To wyznanie męża było dla mnie wstrząsające i musiałam się z tym uporać po swojemu. Znów pomogły mi rozmowy z nim i czułe gesty z jego strony. Po trzecie, odchodzenie Marka uświadomiło mi, że umierający człowiek przed odejściem potrzebuje potwierdzenia, że jego życie było spełnione i dobre. Chyba łatwiej będzie komuś pożegnać się ze światem, jeśli jego bliscy zapewnią go, że wniósł w ich życie wiele dobra i przez to pozostawił po sobie nie tylko piękne wspomnienia, ale także konkretny dorobek. Marek krótko przed śmiercią kilkakrotnie zadawał mi pytanie o to, czy według mnie spełnił się jako mąż i ojciec. Widziałam, że ta kwestia jest dla niego ważna i koniecznie chce znaleźć odpowiedź na nurtujące go pytania.

– Czasem jednak śmierć przychodzi tak nagle, że nie daje żadnej możliwości, by się z najbliższą osobą pożegnać i rozstać, zachowując w sercu tylko dobre wspomnienia. Wtedy ból po stracie bliskiej osoby polega chyba głównie na poczuciu winy, że nie zdążyło się czegoś ważnego zrobić lub powiedzieć.

– Tak i obawiam się, że takich właśnie rozstań jest niestety dużo więcej, niż tych, które między innymi ja miałam możliwość przeżyć. Choć oczywiście każde rozstanie jest bolesnym doświadczeniem, to podejrzewam, że jednak dużo łatwiej pogodzić się z czyimś odejściem, mając szansę doprowadzić do końca ważne i niezałatwione sprawy. Dlatego dzisiaj – po kilku latach od śmierci męża – mogę powiedzieć, że jego choroba i odchodzenie okazały się dla naszej rodziny szczęściem w nieszczęściu. Jestem wdzięczna Bożej Opatrzności, że mój mąż mógł odejść w taki sposób i że przez czas jego umierania przeszliśmy wspólnie. To były dla całej naszej rodziny, jak dotąd, najważniejsze dni w życiu. Stanięcie wobec faktu nieuchronności śmierci Marka, pokazało mi i moim dzieciom, co jest naprawdę ważne i czemu warto oddać całe swoje serce.

– A czy jest Pani w stanie podzielić się tym, jak wyglądały ostatnie chwile życia pana Marka i wasze pożegnanie?

– Tak, mówienie o tym nie stanowi dla mnie problemu. Jak wspomniałam na początku, mąż zmarł w hospicjum. Leżał w jednoosobowej sali, co zapewniało mu prywatność, a mnie i chłopcom pozwalało się czuć swobodnie podczas wielogodzinnych odwiedzin. Czas umierania i agonii Marka był bardzo szczególny, ponieważ akurat trwały święta Bożego Narodzenia. W Wigilię jego stan zaczął się gwałtownie pogarszać, ale był świadomy i wszystkich rozpoznawał. Dostawał silne leki przeciwbólowe, dużo spał. Codziennie przychodził do niego kapelan z Komunią świętą, ale w Boże Narodzenie oprócz Komunii mąż przyjął także sakrament namaszczenia chorych. Poprosiłam księdza o jego udzielenie, bo Marek sobie tego życzył. Mogę z radością zaświadczyć, że Komunia święta i namaszczenie chorych były dla męża wielkim umocnieniem szczególnie w godzinę śmierci. Obserwowałam, jak każdorazowo po przyjęciu Pana Jezusa zmieniało się jego oblicze i jak łagodniał jego oddech, gdy kapłan wkładał na niego ręce w geście modlitwy i błogosławieństwa. To były momenty prawdziwego sacrum, pełne Bożych tajemnic i znaków. W godzinie śmierci Marka odmawialiśmy Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Po jednej stronie łóżka siedziałam ja, po drugiej nasi trzej synowie. Chłopcy trzymali tatę za rękę, a ja delikatnie głaskałam go po twarzy. Mąż odchodził bardzo spokojnie, jakby w rytmie odmawianej modlitwy. Nie było żadnej histerii i rozpaczy, ale pewność, że Marek zaprzyjaźniony z Bogiem, idzie z Nim na spotkanie. Przy śmierci męża byli obecni także jego rodzice i brat oraz osoby z personelu hospicjum. Nigdy nie zapomnę tych chwil – pozostaną w mojej pamięci jako święte.

– Musiało upłynąć trochę czasu, zanim odejście męża zaczęła Pani postrzegać w kategoriach błogosławieństwa...

– W tym względzie kluczowy okazał się okres żałoby, który choć był dla mnie ciężką próbą, pozwolił mi na nowo wejść w życie. Nie było łatwo oswoić się z samotnością i pustką, które zionęły z każdego zakamarka codzienności, ale dzięki wsparciu i mądrej pomocy życzliwych osób, zdołałam opłakać śmierć męża. To opłakiwanie dokonywało się nie tylko w sensie dosłownym, choć i takie było obecne. Opłakiwanie rozumiem jako pewien proces godzenia się ze stratą i wypełniania powstałego braku czymś, co przynosi ukojenie i dobro. Z pewnością każdy ma swój sposób radzenia sobie ze śmiercią kogoś bliskiego, ale moje opłakiwanie męża miało kilka etapów. Nagle zostaliśmy sami i najpierw musiałam zająć się wieloma zwyczajnymi sprawami. Dopiero po jakimś czasie mogłam skupić się na przeżywaniu swojej straty. Wielką pomocą byli dla mnie w tym czasie przyjaciele i znajomi. Bywały dni, że potrzebowałam pomocy przy dzieciach, albo w zrobieniu większych zakupów. Pocieszanie i bycie przy kimś nie zawsze jest równoznaczne tylko z siedzeniem obok niego i przytulaniem go. To również jest bardzo ważne, ale czasem bardziej potrzebne jest przygotowanie dla kogoś posiłku, załatwienie sprawy w urzędzie czy umówienie wizyty u lekarza. Miłość i przyjaźń to nie jest tylko spijanie sobie z dziubków, ale dużo częściej to trudna praca i poświęcenie dla drugiej osoby: wierna pamięć, wieczorny telefon, oferta konkretnej pomocy, bycie do dyspozycji o każdej porze dnia i nocy, rozmowa. Myślę, że jeśli stać nas na to wszystko dla dobra kogoś, kto opłakuje ukochaną osobę, wówczas z pewnością możemy mówić o właściwym towarzyszeniu w żałobie. Moje serce jest pełne wdzięczności wobec tych, którzy w najtrudniejszych dla mnie chwilach okazali mi i moim dzieciom konkretną pomoc i wsparcie.

– Dziękuję Pani za rozmowę i otwartość w dzieleniu się bolesnymi przeżyciami. Mam nadzieję, że nadal będzie Pani spotykać ludzi, którzy w najtrudniejszych chwilach będą blisko.

rozmawiała: RENATA KATARZYNA COGIEL


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2017nr11, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024