Pani Maria i jej anioły
Opieka tych ziemskich „aniołów stróżów” nie skończyła się wraz z przeprowadzką pani Marii. „Student”, który zdążył już podjąć swoją pierwszą pracę, wydrukował specjalny grafik i cała czwórka podzieliła się sprawiedliwie terminami odwiedzin w Domu Pomocy Społecznej.
2017-12-01
Panią Marię poznałam przed wielu laty, kiedy miała już 81 lat, a choroba poczyniła na tyle wielkie spustoszenie w jej organizmie, iż na stałe przywiązała ją do dwóch inwalidzkich kul, przy pomocy których usiłowała poruszać się po swoim mieszkaniu.
Trudna znajoma
Co ciekawe, przez długi czas nie zdawałam sobie sprawy z jej zaawansowanego wieku, sądząc iż ma najwyżej 60 lat. Czerni jej włosów, które od młodości myła tylko szarym mydłem i spłukiwała sokiem z cytryny, nie przetykała ani jedna siwa nitka, a na czole próżno by szukać choćby jednej zmarszczki. Także niezwykle bystry umysł oraz to, jak bardzo interesowała się współczesnymi wydarzeniami w świece wielkiej polityki, życiem Kościoła, czy aktualnymi trendami w szeroko rozumianej sztuce, a nawet modzie, pozwalał sądzić, iż jest dużo młodsza, niż wskazywałaby na to jej metryka urodzenia. Była też cudowną rozmówczynią. Mimo, że jej wspomnienia nie zawsze bywały radosne, bo jeszcze przed własnym ślubem straciła ukochanego człowieka, w konsekwencji czego nigdy nie wyszła za mąż, a jej jedynymi żyjącymi krewnymi byli mieszkający daleko siostrzeńcy, potrafiła wspaniale opowiadać, a jej opowieści można było z przyjemnością słuchać godzinami. Sama również była doskonałym słuchaczem. To wszystko oraz fakt, że podobnie jak mój nieżyjący już wówczas Tato, pochodziła ze wschodnich rubieży dawnej Rzeczypospolitej, bardzo nas do siebie zbliżyło. Ale to nie te walory osobowości pani Marii sprawiły, że nasze ścieżki się skrzyżowały, ale sprawił to jej – mówiąc najogólniej – trudny charakter. Bo poza swoimi zaletami pani Maria miała też pewną uciążliwą dla otoczenia wadę – chorobliwą wręcz podejrzliwość. Zanim się poznałyśmy właśnie odprawiła 17. panią, która usiłowała pomóc w utrzymaniu porządku w jej mieszkaniu, a siostrzeniec pani Marii stracił już jakąkolwiek nadzieję, że uda mu się zatrudnić kogoś na dłużej, niż dwa czy trzy tygodnie, póki ciocia nie nazwie swej nowej sprzątaczki „złodziejką”, a ta nie zagrozi jej za to pomówienie rozprawą w sądzie. Zdesperowany zwrócił się tym razem z prośbą o pomoc dla cioci do ówczesnego proboszcza parafii, a ten z kolei zainteresował potrzebami pani Marii parafialny zespół charytatywny. Niestety, większość jego członków stanowiły panie, którym wiek oraz siły nie pozwalały podjąć się takiej pomocy lub które miały już kilku swoich podopiecznych. I wtedy właśnie, choć miałam wówczas dość sporo obowiązków związanych z pracą i wychowywaniem uczęszczających już do szkoły synów, postanowiłam, że zaryzykuję i podejmę się tego wyzwania.
Dama do towarzystwa
Mojego pierwszego spotkania z panią Marią nie zaliczam do miłych. Przez pierwsze pół godziny musiałam słuchać opowieści o jej nieudanych kontaktach z moimi poprzedniczkami, czyli „złodziejkami”, przez następne pół godziny instrukcji związanych z pracą, jaką miałam raz w tygodniu wykonywać, abym w końcu mogła zacząć – oczywiście pod czujnym okiem pani Marii – to, po co przyszłam. Przedtem jednak zapewniłam ją spokojnie ale stanowczo, że nie jestem kolejną złodziejką w jej życiu, a za to, co robię nie oczekuję żadnej zapłaty i nie robię tego dlatego, że muszę, ale dlatego, że chcę i… dopóki chcę. Może właśnie te ostatnie dwa słowa sprawiły, że pani Maria już nic więcej nie powiedziała, a nawet łaskawie przestała mi przeszkadzać w pracy. No i przy pożegnaniu oznajmiła, że oczekuje mnie za tydzień, obdarzając pierwszym tego dnia, sympatycznym i szczerym uśmiechem. Pokrzepiona faktem, że zaraz pierwszego dnia nie podzieliłam losu mych poprzedniczek, za tydzień znów pojawiłam się w jej mieszkaniu, a potem przez kolejne tygodnie i miesiące, aż do czasu, kiedy 2 lata później przeniosła się do Domu Opieki Społecznej.
Nasze stosunki z czasem zmieniły swój charakter i z „usługowych” stawały się coraz bardziej przyjacielskie. Pani Maria przestała traktować mnie jak służącą. Lubiła za to myśleć o mnie bardziej jak o damie do towarzystwa i wolała, bym zamiast sprzątać, po prostu dotrzymała jej towarzystwa i rozmawiała z nią. Z czasem nawet stałam się kimś w rodzaju jej powiernicy, starając się jednocześnie utrzymać we względnym porządku jej mieszkanie.
Dobroć na każdym piętrze
To na tym etapie naszej zażyłości poznałam wiele okoliczności jej życia, a także jej… przyjaciół. Bo pani Maria, mimo swego trudnego charakteru, miała wielu przyjaciół, co nie zawsze umiała docenić i z czego nie zawsze zdawała sobie sprawę. Do tego grona należeli przede wszystkim jej niezwykli sąsiedzi. Nawet osoby dużo przyjaźniej nastawione do ludzi nie mogą nieraz pochwalić się tak sporym gronem wiernych, oddanych i cierpliwych „aniołów stróżów” w ludzkiej skórze. Była wśród nich pani Halinka z nadciśnieniem, która niemal codziennie od lat przemierzała trzy piętra schodów, tylko po to, aby jej unieruchomiona w mieszkaniu sąsiadka miała codziennie rano na śniadanie świeże bułeczki i systematycznie uzupełnianą prowiantem lodówkę. To ona też zgłaszała w parafialnej kancelarii chęć przyjęcia przez panią Marię spowiednika czy Komunii świętej. Był również pan Andrzej z parteru, sam poruszający się z pewnym trudem po przebytym udarze, nadający na poczcie obfitą korespondencję, którą pani Maria prowadziła z siostrzeńcami i odbierający okolicznościowe paczki, jakie ci dość często nadsyłali swojej ciotce. Był i młody student ekonomii z niższego piętra, który przynajmniej dwa razy w tygodniu dostarczał pani Marii świeżą prasę i przynosił książki z kilku bibliotek, a gdy tego zapragnęła, dotrzymywał jej towarzystwa i razem słuchali muzyki lub rozmawiali na temat bieżącej polityki. Była jeszcze pani Edytka z sąsiedniego budynku, która wykorzystując swoje przygotowanie zawodowe, zajęła się fizykoterapią pani Marii, sprawiając, że jej schorowane nogi niemal do samej śmierci pozwoliły jej na w miarę samodzielne dbanie o osobistą higienę. Myślę zresztą, że zasługi pani Edytki są jeszcze większe. Była to bowiem osoba bardzo pogodna i optymistycznie nastawiona do życia oraz otaczających ją ludzi i tym swoim optymizmem potrafiła zarażać największych malkontentów. Podejrzewam, że to głównie jej pani Maria ma do zawdzięczenia coraz częściej pojawiające się przejawy dobrego humoru i życzliwości wobec innych. To także z inspiracji pani Edytki postanowiła dzielić się swoją emeryturą z pewną rodziną wychowującą dwójkę niepełnosprawnych dzieci, a także do końca życia wspierała modlitwą i skromnymi środkami finansowymi dwóch misjonarzy.
Wierni w miłosierdziu
Swoim sąsiadom, którzy wszystko co dla niej robili, robili bezinteresownie, pani Maria ma do zawdzięczenia jeszcze dużo więcej, bo właściwie ocalenie życia. Rok przed tym, nim ją poznałam, nagle straciła przytomność, a upadając uderzyła się o ostry kant pralki. Cierpiąca na słabą krzepliwość krwi kobieta z pewnością by się wykrwawiła, gdyby nie wizyty sąsiadów, którzy zwykle odwiedzali ją kilka razy dziennie i tylko dlatego zdążyli na czas wezwać pogotowie ratunkowe. Nieco później, już w czasach mojej znajomości z panią Marią, przydarzył się innego rodzaju przykry incydent. Pani Maria wpuściła do mieszkania prawdziwą złodziejkę, która pod pretekstem prośby o kilka złotych wsparcia dla chorego dziecka, wtargnęła do mieszkania. Niestety porwała z kuchennego blatu całe emerytalne świadczenie, które chwilę przedtem zostawił pani Marii listonosz. Miałam potem szczęście być świadkiem, gdy pan Andrzej wręczał pani Marii kopertę z kwotą dwukrotnie przewyższającą jej pobory, którą uzbierali dla niej sąsiedzi z dwóch sąsiadujących z sobą bloków. Pan Andrzej postarał się także, aby wyłączono pani Marii domofon, a przy jej dzwonku umieszczono informację, do których sąsiadów mają dzwonić ewentualni goście niepełnosprawnej sąsiadki. Być może w ten sposób pani Maria uniknęła kolejnych przykrych i niebezpiecznych zdarzeń. Opieka tych ziemskich „aniołów stróżów” nie skończyła się wraz z przeprowadzką pani Marii. „Student”, który zdążył już podjąć swoją pierwszą pracę, wydrukował specjalny grafik i cała czwórka podzieliła się sprawiedliwie terminami odwiedzin w Domu Pomocy Społecznej. W dniach szczególnie ważnych dla pani Marii przybywali w komplecie, dzieląc się wiadomościami ze „starego podwórka” i cierpliwie wysłuchując jej tradycyjnych utyskiwań na obecne współmieszkanki lub personel.
Kiedy pani Maria zmarła, jej siostrzeniec odnalazł w szkatułce na nocnym stoliku kilka zaklejonych i zaadresowanych jej pięknym, niemal kaligraficznym pismem listów do sąsiadów i… do mnie. Nie wiem, co napisała w pozostałych listach. Mój list składał się z czterech linijek o takiej treści: „Niech pani Bóg za wszystko wynagrodzi. Dziękuję, dziękuję, dziękuję. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Módlcie się za mnie”. Do dziś nie wiem, za co pani Maria chciała mnie przeprosić. Myślę też, że treść pozostałych listów musiała być podobna, bo nieraz w parafialnych ogłoszeniach czytam intencję: „o spokój duszy i życie wieczne dla pani Marii od… przyjaciół”.
Zobacz całą zawartość numeru ►