Jezusowa ewangelizacja
Jezus był trudnym oponentem niektórych Żydów, sprzeciwiających mu się, bo oni sami wiedzieli, że ze świadectwem się nie dyskutuje.
2018-03-14
IV tydzień Wielkiego Postu
J 5, 17-30
Kiedy myślimy o wierze realizowanej w Kościele, na myśl przychodzi nam bardzo wiele aspektów. Także dzisiejszy fragment Ewangelii św. Jana ma w sobie bardzo bogatą i głęboką teologię, którą moglibyśmy rozważać, poczynając od cudownych zdolności Jezusa, przez Jego Boże synostwo, aż po kwestie związane z życiem wiecznym. Innym również bardzo ważnym aspektem jest ewangelizacja, czyli przekaz Bożego orędzia innym lub przypominanie go tym, którzy już je słyszeli. Nasza epoka, tak bardzo mocno zracjonalizowana i przesycona chęcią udowadniania wszystkiego co możliwe, chce odnajdywać kolejne dowody na poszczególne twierdzenia, teorie i założenia. Nie inaczej wygląda to w dziedzinie religii. Wydawało się do niedawna, że pokonano, przynajmniej w jakiejś mierze, spór teologii z fizyką, kosmologią, jaki był żywo obecny w XX wieku. Uzgodniono, jak należy rozumieć biblijne kwestie o stworzeniu świata, wyłaniając z katolickiej nauki pewną syntezę. Tymczasem na przełomie drugiego i trzeciego tysiąclecia na arenę wszedł kolejny problem, bardzo chętnie poruszany przez współczesnych biologów, psychologów, czy lekarzy. Dotyczy on tym razem fizjologicznej budowy człowieka, zwłaszcza układu nerwowego i chrześcijańskiego rozumienia duszy, wolnej woli, miłości i innych relacji oraz uczuć wyższych. Współcześni naukowcy chcą wszystkie te elementy usprawiedliwiać wyłącznie biologicznymi reakcjami zachodzącymi w ludzkim mózgu.
W takiej sytuacji nie tylko niewyspecjalizowany w neurologicznych prawidłach katolik, ale nawet biegły teolog może nabrać poważnych wątpliwości i wewnętrznych rozterek dotyczących wiarygodności w stosunku do tego, czego naucza Kościół. Warto tutaj zostawić pole dla tych ludzi, którzy umiejętnie łączą rozwijające się dzisiaj neuronauki z teologią w poszukiwaniu takich wyjaśnień, które zadowolą obydwie strony, a jednocześnie nie będą odbiegały od Pisma Świętego i nauki całej katolickiej tradycji. Samemu zaś spojrzeć na przykład Jezusa, który zbyt wiele nie udowadniał, nie szukał na siłę sposobów, jak udokumentować wiarę, pokazać ją w lepszym świetle i nawet nigdy specjalnie nikogo nie przekonywał na siłę do swoich racji. Po prostu mówił, tłumaczył i uczył, a czasem dokonywał czegoś niezwykłego, co świadczyło o prawdziwości Jego słów. Oczywiście, Jezus jako Bóg miał o wiele więcej możliwości ukazania czegoś nadzwyczajnego, co wprawiało w podziw będących obok i budowało jego autorytet, a działo się tak nie przez jakieś Jego magiczne właściwości, ale ze względu na nieporównywalnie większą wiarę. Mimo wszystko my też możemy dokonywać rzeczy niezwykłych, a cudem wcale nie musi być uzdrowienie, wskrzeszenie czy wypędzenie złych duchów. Może wystarczy pokazać innym uzdrowioną relację z innymi, nawróconego człowieka, wyzwolonego z nałogu pijaka czy pokój jaki zagościł w czyimś życiu. Często wydaje nam się to tak oczywiste i powszechne, ale przecież z drugiej strony jest trudne do osiągnięcia i może być rozumiane jako cud. Czyjaś żywa historia, relacja z tego, co się dokonało, opowieść o własnej wierze – to są metody, którymi posługiwał się Jezus, by ewangelizować, i którymi przyciągał do siebie ludzi. Jeśli chcemy skutecznie mówić o Bogu, to trzeba posługiwać się właśnie takimi metodami. Ze świadectwem się nie dyskutuje, jest ono integralną częścią czyjegoś życia i można je przyjąć albo odrzucić.