Mistrzowie drugiego planu
Drogi chory Przyjacielu, codziennie – w szpitalu, hospicjum, przychodni – spotykasz ludzi, którzy służą Ci ofiarnie, obdarowując dobrocią oraz zawodowym profesjonalizmem, mimo że nie są wspaniałymi i cenionymi lekarzami ani dyplomowanymi pielęgniarkami. To pracownicy zawodów medycznych – drugiego planu. Od razu zapewniam, że określeniem tym nie śmiem deprecjonować ich wielkiego zawodowego morale (wszak sam należę do tej grupy medyków) . Po prostu, o nas (elektroradiologach, fizjoterapeutach, analitykach medycznych, ratownikach, sanitariuszach, farmaceutach szpitalnych, technikach medycznych) mówi się mniej i docenia – też mniej. Jesteśmy jakby mniej widoczni, mniej rozpoznawalni. Bez wątpienia jest jednak w nas wiele zawodowej rzetelności oraz empatii, wzbogaconej ewangeliczną miłością bliźniego. Jesteśmy dla Ciebie! Pozwól, że Ci dzisiaj przedstawię bardzo poukładanego Karola – fizjoterapeutę oraz czupurnego Roberta – ratownika medycznego.
2018-09-07
JACEK GLANC: – Karolu, jak mogą rozpoznać Cię w szpitalu Czytelnicy „Apostolstwa Chorych”?
KAROL: – Kiedy podejdzie do nich „kawał chłopa” w błękitnej marynarce i powie: „Pani Barbaro, dzisiaj wstajemy z łóżeczka, już pora poćwiczyć”, to być może, będę to właśnie ja. Na poważnie zaś, fizjoterapeuta to ktoś, kto odpowiada za dosłowne uruchomienie chorego po operacjach, udarach, zawałach serca lub wypadkach. To także ktoś, kto profesjonalnym masażem lub przy użyciu specjalnych urządzeń likwiduje odczuwanie bólu lub poprawia funkcjonalność narządu ruchu. To moja wizytówka zawodowa.
– Wielu mężczyzn ze średniego personelu medycznego to niedoszli lekarze. Wiem, że jest tak w Twoim przypadku. Czy rzutuje to negatywnie na Twoje spełnianie się w zawodzie?
– Czułem, że moim powołaniem jest medycyna. Nie zdałem jednak egzaminów wstępnych; było to ponad 30 lat temu. Studium medyczne było drugim wyborem. Fizjoterapia stała się dla mnie powołaniem w powołaniu! Odkryłem ten zawód jako moją drogę do służby choremu. Spełniam się w nim doskonale!
–„Powołanie w powołaniu”… to pięknie powiedziane!
– Być dla drugiego człowieka, służąc mu jako medyk, to jedno powołanie. Być specjalistą w danej dziedzinie, to drugie powołanie. Wiesz, nie każdy nadaje się do tego, by być dentystą. Uważam, że do każdej specjalności trzeba mieć takie „celowane” powołanie, które powoduje, że do pracy oprócz fachowości dodajemy serce. Ja tak mam.
– Pracujesz w tak zwanym ciężkim oddziale rehabilitacyjnym.
– Tak, moi pacjenci, to ludzie po wypadkach komunikacyjnych, sparaliżowani, często także ofiary skoków „na główkę” do wody. To spotkanie z ludzkimi dramatami, czasem spojrzeniami pełnymi rozpaczy i pretensji do całego świata, do Pana Boga także.
– Jak sobie radzisz?
– Nie ma jednej, sprawdzonej metody. Podstawa to słuchanie chorego, a oni mają gotowe scenariusze filmowe ze swojego życia. Najistotniejsze jest zaś trwanie z nimi w cierpieniu bez prawienia morałów i pustych słów pociechy. Lepiej potrzymać chorego za rękę, niż mówić mu byle jakie banały. Poza tym przydaje się anielska cierpliwość, trzeba się więc modlić do św. Józefa, bo była to jego wielka zaleta.
– Wiem, że w to, co robisz zawodowo, jest wpisany pewien dramat.
– Byłem świeżo upieczonym fizjoterapeutą, kiedy zdarzył się koszmarny wypadek. Mój brat, jadąc na motorze, złamał kręgosłup. Przeżył, ale był sparaliżowany. Ja chciałem być masażystą sportowym, a życie sprawiło, że stałem się rehabilitantem brata. Z czasem poczułem, że taka właśnie specjalność to moje powołanie. Niekiedy pacjentom, którzy cenią i chwalą moje umiejętności, którzy chcą rozmowy, powtarzam, że to dzięki mojemu bratu. Mówię to pacjentom o „silnych nerwach wiary”, bo to czytelny sygnał z mojej strony, że z nieszczęścia mojego brata powstała iskierka dobra dla innych.
– Kiedyś mi powiedziałeś, że lubisz prowokować swoich pacjentów…
– Nie ukrywam, że jestem człowiekiem wierzącym. Noszę na szyi złoty krzyżyk, prezent od mojej żony. Czasem ten znak jest pozytywną „prowokacją” do rozmów o Kimś najważniejszym w życiu.
* * *
JACEK GLANC: – Robercie, na wstępie powiem Ci, że dwa dni temu przepytywałem Karola dla potrzeb „Apostolstwa Chorych”.
ROBERT: – No to się nasłuchałeś opowieści słodkiej jak miód. Karol to romantyk i Samarytanin w każdym calu!
– A Ty jesteś medycznym „twardzielem”?
– Jestem człowiekiem empatycznym, ale twardo stąpam po ziemi. Nie daję sobie „dmuchać w kaszę”.
– I dlatego masz u lewej dłoni tylko cztery i pół palca, zamiast pięciu, a na udzie bliznę po głębokiej dziurze?
– To są moje trofea zawodowe. Pół palca straciłem, chroniąc młodą kobietę przed jej mężem, oszalałym w amoku pijaństwa. Palec został przytrzaśnięty metalowymi drzwiami i kość poszła w drzazgi. Udo przebił mi na wylot gruby pręt zbrojeniowy, kiedy ratowaliśmy budowlańca, który runął z rusztowaniem na ziemię. Straciłem wtedy dużo krwi. Na przedramieniu mam jeszcze z akcji ratowniczej wyraźne ślady po zębach owczarka… I wreszcie trzy szwy na czole, ale to jeszcze z dzieciństwa.
– No to jesteś poznakowany jak filmowy Rambo.
– Powiedz to mojej żonie! A na serio, zdarzają się w tych naszych nagłych interwencjach sytuacje nerwowe. Nie czuję się bohaterem, ale ryzyko jest wpisane w naszą pracę.
– Skoro bywa niebezpiecznie, dlaczego nie zmienisz pracy? Może uzależniłeś się już od tego dreszczyku emocji?
– Czy to znaczy, że ratownicy GOPR-u, WOPR-u, strażacy, załogi Lotniczego Pogotowia Ratunkowego to tylko ludzie szukający wrażeń? Zdecydowanie nie! Ty też nie zrezygnowałeś z pracy w promieniowaniu, a każdy wie, że promieniowanie to „pożywka” dla raka. Oczywiście, mamy te wyjątkowe predyspozycje do takiej pracy, ale dla większości z nas – ratowników – sens tej roboty ma inne podłoże!
– Chcesz powiedzieć, że jesteście – ofiarni przez duże „O”?
– Ofiarność to bardzo nośne słowo i bardzo wzniosłe. Przyznaję jednak, że jest ono wpisane w nasz zawód. Na szali stawiamy czasem własne zdrowie i zdrowie pacjenta. Śpieszymy komuś z pomocą, by ratować jego życie, narażając własne. Liczy się więc przede wszystkim drugi człowiek, on jest na pierwszym miejscu. To przepiękne spełnienie przykazania miłości bliźniego. Nadto jesteśmy współczesnymi Szymonami z Cyreny, a przy tym świętymi Weronikami naszych czasów.
– Robercie, skąd ta analogia do św. Weroniki?
– Przypomnij sobie, jak św. Weronika otarła twarz Panu Jezusowi. Ulżyła Zbawicielowi. Przy tym jednak złożyła świadectwo odwagi wobec świadków Drogi Krzyżowej. Tam było wielu gapiów, obojętnych widzów, albo nawet szyderców, którzy myśleli: „No, ma teraz to, na co zasłużył”. Ona na przekór tzw. opinii ogółu – ruszyła z pomocą. Po prostu, dała wzór postawy miłosiernej. My także – nie osądzamy ludzi za ich życiowe przypadki, nie szukamy ich winy, nie szufladkujemy ze względu na ich prywatne życie. My nie potępiamy ludzi. Owszem, mogą nas bulwersować ich czyny i życiowe wybory, ale przede wszystkim najpierw ratujemy ich życie. Być może także po to, by mieli szansę na zmianę siebie, by nie powiedzieć aż tak bardzo dobitnie – na nawrócenie!
– Zaimponowałeś mi tym ostatnim zdaniem!
– Powiedziałeś mi, że piszesz ten tekst z myślą o medykach drugiego planu. Powiem ci tak: między ludźmi ten drugi plan – uznania, kompetencji i zawodowej ważności – istnieje. Jednak u Pana Boga nie ma drugiego planu, bo dla Niego każdy człowiek jest pierwszoplanowy. Dlatego w sytuacji, kiedy wyruszam na akcję, to nie jadę do „przypadku medycznego”. Jadę do człowieka i przychodzi mi tylko jedno zdanie do głowy, które aż boję się wypowiedzieć…
– Robercie, proszę! Niech to zdanie będzie zwieńczeniem tej rozmowy.
– To zdanie brzmi: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40).
Zobacz całą zawartość numeru ►