Braciszku, basen!

Magister pielęgniarstwa Grzegorz Kwiatkowski opowiada o realizacji młodzieńczych marzeń, o odkrywaniu swojego życiowego powołania, a także o tym, co sprawia mu największą radość w pracy wśród osób chorych.

mgr Grzegorz Kwiatkowski

zdjęcie: Archiwum prywatne

2018-05-07

REDAKCJA: – Wykonuje Pan zawód zare­zerwowany raczej dla kobiet – jest Pan pielęgniarzem.

GRZEGORZ KWIATKOWSKI: – Nie da się ukryć, że pielęgniarzy jest nieporównywalnie mniej niż pielęgniarek i że w związku z tym, mężczyźni wykonujący ten za­wód wciąż wzbudzają spore zaintere­sowanie, a nawet sensację. Podobnie jest z męskimi odpowiednikami pań przedszkolanek lub z tymi, którzy zaj­mują się kosmetologią. Ale to funkcjo­nuje również w drugą stronę. Robimy przecież wielkie oczy, kiedy spotykamy np. panią strażak albo panią drwal. Po prostu istnieją zawody typowo kobiece i typowo męskie. Myślę, że pielęgniar­stwo jest zawodem głównie dla kobiet.

– Skąd więc pomysł, by wykonywać taki „niemęski” zawód?

– To długa historia. Wszystko za­częło się, kiedy byłem w pierwszej kla­sie liceum ogólnokształcącego. Kiedyś w ramach lekcji wychowawczej mieli­śmy zajęcia z ratownikami medyczny­mi, którzy uczyli nas zasad udzielania pierwszej pomocy. Ratownicy bardzo mi wtedy zaimponowali i od tamtej chwili zacząłem nieśmiało myśleć o zdawaniu na medycynę. Ten pomysł bardzo spodo­bał się moim rodzicom i nauczycielom, którzy wspierali mnie i podtrzymywali mój zapał. Ponieważ dobrze się uczyłem, istniała realna szansa na zrealizowanie młodzieńczych marzeń. W drodze do matury miałem jeszcze kilka innych pomysłów, ale ostatecznie postanowi­łem zdawać na medycynę. Próbowałem trzykrotnie – zawsze brakowało mi kilku punktów, by otrzymać upragniony in­deks. W końcu, by nie tracić kolejnych lat, złożyłem papiery na pielęgniarstwo i dostałem się za pierwszym razem, choć konkurencja również była duża. Byłem jedynym mężczyzną na roku wśród dwudziestu trzech kobiet. Początko­wo trudno było mi się odnaleźć w tym wyłącznie damskim towarzystwie, ale szybko okazało się, że całą moją uwagę i czas pochłania nauka, więc nie zawra­całem sobie głowy faktem, że jestem „rodzynkiem”. Szybko stworzyliśmy zgraną grupę i przestano traktować mnie jak ewenement.

– A koledzy nie dziwili się, że zamiast zajmować się np. mechaniką samocho­dową, woli Pan robić zastrzyki i zmieniać opatrunki?

– Przede wszystkim zazdrościli mi, że mam na roku same dziewczyny, wszystkie ładne i delikatne. Poza tym dziwili się i to bardzo. Długo nie potra­fili zrozumieć, dlaczego nie wybrałem studiów technicznych lub informatycz­nych. Próbowali mnie nawet skłonić do zmiany decyzji, argumentując, że praca w branży medycznej jest słabo opłaca­na i nie daje wielu możliwości rozwoju. Ja jednak wiedziałem swoje. Chciałem pracować z chorymi, bo ludzie zawsze interesowali mnie bardziej, niż maszyny. A co do możliwości rozwoju, to myślę, że zawody medyczne dają ich bardzo wiele, bo trzeba się uczyć przez całe życie i stale aktualizować swoją wiedzę.

– Ale praca z osobami chorymi nie należy do łatwych, bo oprócz wielu specjalistycz­nych umiejętności medycznych wymaga także określonych cech osobowości, takich jak np. empatia, opanowanie czy odpo­wiedzialność. Wybierając pielęgniarstwo, był Pan pewien, że podoła temu trudnemu wyzwaniu?

– Nigdy nie mamy takiej pewno­ści, gdy jesteśmy na początku drogi. Jak już wspomniałem, chciałem pracować z chorymi. I to właściwie była jedyna rzecz, której byłem całkowicie pewien. Reszta rysowała się jako wielka niewia­doma. Przede wszystkim obawiałem się, czy poradzę sobie z nauką, bo mimo tego, że byłem dobrym uczniem, mia­łem też świadomość swoich braków. Ponadto sporą przeszkodą była dla mnie odległość do uczelni. Codziennie dojeżdżałem na zajęcia prawie 40 kilo­metrów w jedną stronę. To było bardzo wyczerpujące i nieraz stawało się po­wodem moich studenckich kryzysów. Zawsze jednak miałem przed oczami cel, który chcę osiągnąć i być może dla­tego jakoś zawsze udawało mi się mo­bilizować i pokonywać trudności. Jeśli zaś chodzi o cechy osobowości, o któ­rych pani wspomina, to wiedziałem, że muszę nad sobą pracować i cały czas kształtować swój charakter. Na szczę­ście jestem z natury dosyć wrażliwym człowiekiem, dlatego mogłem na tej wrażliwości oprzeć swoją zawodową i osobowościową formację.

– Czy po 10 latach pracy w zawo­dzie może Pan powiedzieć, że dobrze Pan wybrał życiową drogę?

– Wybrałem najlepiej, jak mogłem! Absolutnie nie żałuję swojej decyzji, choć wielokrot­nie musiałem zaciskać zęby, by wytrwać na obranej ścieżce. Na studiach dostałem nieźle w kość, bo wymagania były naprawdę duże. Oprócz zajęć teo­retycznych odbywaliśmy także praktyki na oddziałach, podobnie jak studenci kierunków lekarskich. Ale przyszło mi trochę poczekać, zanim mogłem zbliżyć się do osób chorych w szpitalu. Najpierw musiałem stać z boku i przyglądać się pracy innych. Jako praktykant wykony­wałem drobne zabiegi pod nadzorem i w tym czasie starałem się nauczyć jak najwięcej. Jednak dopiero bezpośredni kontakt z pacjentami okazał się spełnie­niem moich marzeń. Kiedy pierwszy raz w życiu samodzielnie założyłem pa­cjentce wenflon, wiedziałem, że jestem na swoim miejscu. Nie umiem tego wy­jaśnić, ale zyskałem wówczas pewność, że to jest moje życiowe powołanie.

– Skoro mówi Pan o powołaniu, rozumiem, że pracy wśród osób chorych nie traktuje Pan tylko jako źródła utrzymania.

– Oczywiście. Gdybym swoją pracę traktował tylko jako źródło utrzyma­nia, myślę, że długo bym w szpitalu nie wytrzymał. To jest zajęcie, które trzeba kochać i traktować jak życiową misję. Wydaje mi się, że bez takiego podejścia, praca wśród chorych szybko może stać się frustrująca i trudna do zniesienia. Proszę pamiętać, że do szpi­tala trafiają rozmaici chorzy, którzy mają swoje problemy, oczekiwania, często pretensje. Są także ich najbliżsi – często wystraszeni i bezradni wobec choroby członka rodziny. Szpi­talne kontakty zwykle niosą ze sobą duży ładunek emocji, nie zawsze pozytywnych. Personel medyczny, a więc lekarze, pielęgniarki, salowe i inne osoby pracujące na szpitalnym oddziale, muszą stawać oko w oko z realnymi problema­mi, które są nieraz bardzo trudne do rozwiązania. Na studiach uprzedzano nas, że szczególnie pielęgniarki i pie­lęgniarze są w szpitalu osobami, które stają na pierwszej linii frontu, w bez­pośredniej konfrontacji z chorym i jego rodziną. Muszą być jednocześnie de­likatni i stanowczy, budzący zaufanie i profesjonalni, przyjaźnie nastawieni i mający autorytet. To naprawdę bywa trudne. Inną trudnością jest patrzenie na ludzkie cierpienie i śmierć. Wpisuje się ono w szpitalną codzienność i trzeba umieć sobie z tym poradzić.

– Ma Pan na to jakieś sposoby?

– Kiedy jest mi bardzo ciężko w pra­cy i mam ochotę dać upust swoim złym emocjom wobec pacjenta, wówczas wyobrażam sobie, że na miejscu tego chorego mógłby znaleźć się ktoś z moich najbliższych. Wtedy staram się potrakto­wać go w taki sposób, w jaki życzyłbym sobie, aby w podobnej sytuacji potrak­towano kogoś z mojej rodziny. Pomaga mi to kontrolować swoje zachowanie i traktować chorych z delikatnością i kul­turą. A do widoku ludzkiego cierpienia chyba nie można się przyzwyczaić. To jest zawsze trudne doświadczenie, które rodzi we mnie wiele pytań.

– Ale w pracy pielęgniarza są zapewne również wspaniałe chwile.

– Tak i myślę, że wbrew obiego­wym opiniom tych pięknych chwil jest dużo więcej, niż przykrych. Mógłbym podać wiele przykładów. Pamiętam pewną młodą pacjentkę, mamę trójki dzieci, która została przywieziona do szpitala z wypadku w bardzo ciężkim stanie. Miała liczne urazy wewnętrzne, straciła wiele krwi. Rokowania niestety nie były pomyślne. Ale ta kobieta tak bardzo pragnęła żyć dla swoich dzieci, że po blisko trzech miesiącach wyszła ze szpitala na własnych nogach, z niewielką pomocą męża. Walczyła, nie poddała się. To było wielkie święto dla całego oddziału. Wszyscy byliśmy bardzo szczę­śliwi i wzruszeni. Właśnie dla takich chwil warto znosić trudne nocne dyżury, pić w biegu zimną kawę i spać czasem tylko kilka godzin na dobę. Satysfakcji, jaką dają powrót pacjenta do zdrowia i przywrócenie mu nadziei, nie da się porównać z niczym innym.

W mojej pracy nie brakuje też za­bawnych sytuacji. Miałem kiedyś na oddziale starszego pana, bardzo kul­turalnego. Do wszystkich odnosił się z szacunkiem, a do moich koleżanek pielęgniarek zwracał się per „siostrzycz­ko”. Kiedy ów pacjent zobaczył mnie pierwszy raz, również tytułował mnie w ten sposób. Wytłumaczyłem mu, że jestem pielęgniarzem, a nie pielęgniarką i od tamtej pory mówił mi... „braciszku”. Niezwykłe jest to, że ten tytuł jakoś na­turalnie do mnie przylgnął i teraz wiele osób tak do mnie mówi. Nieraz zdarza się, że ktoś woła do mnie z sali: „bra­ciszku, basen!” albo: „kiedy braciszek podłączy mi nową kroplówkę?”. Jestem naprawdę szczęśliwy, kiedy słyszę takie nawoływania. Ostatnio uświadomiłem sobie, że poprzez moją pracę codziennie staję się bratem dla zupełnie obcych mi ludzi. To jest wielka odpowiedzialność i zadanie, a często nadludzki wysiłek. Ale czy może być coś piękniejszego?

– Pielęgnowanie chorych jest ciężką pracą fizyczną, wymaga dużego wysiłku i spraw­ności. Panu jako mężczyźnie jest w tym względzie łatwiej?

– Zdecydowanie tak, bo mężczyźni są przecież fizycznie dużo silniejsi od kobiet. Większość moich koleżanek pielęgniarek to delikatne, filigranowe stworzenia. Wszystkie mają problemy z kręgosłupem od dźwigania pacjentów. Dlatego gdy tylko mogę, pomagam albo wyręczam je w tych najtrudniejszych obowiązkach.

– Z wielkim entuzjazmem opowiada Pan o swojej pracy, o swoim powołaniu. To bardzo budujące, zwłaszcza w czasach, w których dużo łatwiej spotkać ludzi narzekających, niż zadowolonych z życia. Czy jednak nie obawia się Pan o swoją zawodową przyszłość? Drży Pan na myśl o kolejnych reformach w służbie zdrowia?

– Być może panią zaskoczę, ale w tej kwestii nie mam powodów do narzekań. Chociaż nasze zarobki nie są adekwatne do ilości i rodzaju wykonywanej pracy, a obowiązków wciąż przybywa, nigdy mi nawet przez myśl nie przeszło, aby protestować albo zmienić zawód. Wy­bierając studia pielęgniarskie, dobrze wiedziałem, na co się decyduję. Chcia­łem pracować wśród chorych i robię to. Nie wyobrażam sobie pracy w innym miejscu. Jestem szczęśliwy i spełnio­ny. A co do ewentualnych kolejnych reform w służbie zdrowia, to jestem raczej spokojny, bo wiem, że pracy dla medyków nigdy nie zabraknie. Ludzie chorują i będą chorowali, dlatego zawsze będzie zapotrzebowanie na tych, którzy w fachowy sposób się nimi zaopiekują.

Mój dziadek mawiał, że kiedy balet­nica nie umie tańczyć, to tłumaczy się, że ją baletki cisną. W życiu jest podob­nie. Kiedy bardzo nie chcemy czegoś robić albo brakuje nam kompetencji, zawsze znajdziemy jakąś wymówkę lub usprawiedliwienie. Będziemy szukać winnych wszędzie, tylko nie w sobie. Można oczywiście narzekać na resort zdrowia, na nieudolne reformy, na nie­doskonały system. Jednak od samego narzekania nic się nie zmieni. Być może moi koledzy i koleżanki po fachu nie podzielą mojej opinii, ale uważam, że pracownicy służby zdrowia mimo często niesprzyjających okoliczności powin­ni pracować jak najlepiej potrafią, by każdego dnia przekonywać, że służba zdrowia rzeczywiście jest służbą, a nie tylko świadczeniem medycznych usług. To trudne zadanie, ale możliwe do wykonania.

– A co by Pan powiedział tym, którzy dopiero stoją przed wyborem życio­wej drogi i być może nieśmiało myślą o związaniu swojej przyszłości ze służbą zdrowia?

– Powiedziałbym, aby byli odważni i pracowici. Medycyna i pielęgniarstwo to bardzo trudne kierunki, ale dające możliwości pięknej pracy. Uważam, że każdy, kto pragnie poświęcić się cho­rym, powinien od siebie wiele wyma­gać i nie zrażać się trudnościami. Pa­miętajmy, że tylko to, co związane jest z wysiłkiem, ma prawdziwą wartość. Dlatego życzę wszystkim przyszłym medykom, by odnaleźli w swoim fachu nie tylko źródło utrzymania, ale przede wszystkim odkryli, że lecząc i pielęgnu­jąc chorych, stają się dla nich braćmi i siostrami.

– Bardzo dziękuję za rozmowę.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2018nr04, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

29

30

1

2

3

4

5

7

8

9

10

11

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

Dzisiaj: 30.10.2024