Energia miłości bliźniego
Kim jest w rodzinie osoba chora i cóż takiego robi, skoro jej obecność wytwarza specyficzne fluidy odczuwane przez innych ludzi?
2018-06-04
Drogi chory Przyjacielu, muszę Ci wyznać, że mam w rodzinie wujka – księdza, który 59 lat temu przyjął swoje kapłańskie namaszczenie. Kiedy był młodym wikariuszem „biegał” po domach z Panem Jezusem. Zanosił Go do chorych. Pieszo odmierzył też jakieś pół ziemskiego równika podczas odwiedzin kolędowych. Wspominając te czasy, ciągle powtarza, że w domu, w którym przebywa osoba chora, jest jakoś inaczej. Po prostu przekracza się próg mieszkania i za moment wszystko jest jasne – tutaj mieszka ktoś chory, bo w tej przestrzeni i w tych ludziach jest to „coś”, jakaś specyficzna energia.
Sam pracuję z chorymi już ponad trzy dekady. Pomyślałem, że to czas wystarczający, by dokonać swoistej analizy środowiska i otoczenia ludzi chorych, i zdefiniowania owego nadzwyczajnego „czegoś” – wyczuwanego przez mojego zakonnego wujaszka. Zadałem więc proste pytanie przewodnie: kim jest w rodzinie osoba chora i cóż takiego robi, skoro jej obecność wytwarza specyficzne fluidy odczuwane przez innych ludzi?
Baczność, kapitan na pokładzie!
Tak oto, drogi chory Przyjacielu, po pierwsze jesteś starożytnym Filippidesem. Przypomnij sobie historię z 490 roku przed Chrystusem, kiedy to po bitwie Ateńczyków z Persami pod Maratonem, posłaniec – rzeczony Filippides – biegł prawie 40 km z wieścią o zwycięstwie Greków i ostrzeżeniem, że w stronę Aten płynie złowroga flota perska. Z Tobą jest podobnie. Kiedy tylko wybierasz się do szpitala na operację albo na kolejne badania diagnostyczne, cały dom pozostaje w pełnej gotowości. Wszyscy wyczekują Twojego powrotu lub przynajmniej telefonicznego anonsu o stanie Twojego zdrowia. Napięcie przeradza się w radosną ulgę, kiedy informujesz o dobrych wynikach albo powala na kolana Twoich najbliższych, kiedy jest źle. Wreszcie przekraczasz próg domu. Widzisz szerokie uśmiechy, a czasem łzawe drżenie powiek. Zawsze jednak wiesz – Twój dom jest Twoją twierdzą, pewnym portem, ostoją Twojego bezpieczeństwa!
Zdarza się też, że jesteś niczym admirał na pokładzie okrętu wojennego. Do dzisiaj w tradycji morskiej honorowany jest zwyczaj, że najważniejszego oficera wita sam bosman głośnym świstem trapowym, czyli przeciągłym sygnałem gwizdka marynarskiego. Wtedy wszyscy marynarze stoją na baczność i podziwiają dowódcę jednostki. To Ty jesteś właśnie tym najważniejszym oficerem w Twoim domu. Wszelkie decyzje i rozkazy są Twoją domeną. To Ty decydujesz o porze rannego wstawania, jadłospisie, temperaturze, wietrzeniu pokoju, czasie kolejnej drzemki, terminie odwiedzin pani sąsiadki, a nawet o programie telewizyjnym. Zdarza się, że to Ty właśnie ogłaszasz czas wspólnego pacierza, kolędowania lub Różańca. Bywa, że wydajesz rozkaz dotyczący kapłańskich odwiedzin lub wizyty nadzwyczajnego szafarza Komunii. Domowi „marynarze” nie podważają Twoich decyzji, bo wiedzą, że jesteś prawdziwym weteranem zmagania się z chorobą, a to przecież najtrudniejsza batalia w życiu, wymagająca heroicznej wiary.
Wiem też, że zdarza Ci się być skrupulatnym szefem kuchni na miarę pięciogwiazdkowych kurortów w Saint-Tropez tudzież Santorini. Tam wszystko musi być świeże, dosmakowane i ekskluzywnie podane. Samo też otoczenie winno tchnąć czystością. U Ciebie w domu nie ma aż takich luksusów, ale przecież uwielbiasz zapach kawy z mleczkiem dochodzący z kuchni i to w momencie uprzedzającym Twoją prośbę o ten przysmak. Miło jest Ci też usłyszeć: „Mamo, a dzisiaj na obiadek wolisz łagodną pomidorówkę według twojego przepisu, czy może lekko pikantny żurek po mojemu?”. A potem jeszcze odwiedziny synowej z wnukiem i słodka niespodzianka – Twoje ulubione ciastko z czerwoną galaretką. Czujesz się rozpieszczana. Nie jest to jednak pusta forma przypodobania się Tobie. Daleko bardziej jest to podziękowanie za poranne śniadania przygotowywane przed laty, wyczekiwanie z obiadem i jego odgrzewanie, prasowanie koszuli tuż przed północą i szukanie skarpetek do pary. Jest to też świadectwo uszanowania Twojego ciała – świątyni Ducha.
Bywa, że stajesz się też wymagającym egzaminatorem. Każdy kto zdobywał szlify w zawodzie pielęgniarskim, pamięta, że podczas egzaminu zawodowego sprawdzano każdy detal jego umiejętności. Przy tym ważne było nie tylko to, że trafiał igłą do żyły, ale też to, ile delikatności i wrażliwości towarzyszyło tej procedurze. Dzisiaj to Ciebie bolą zabiegi pielęgnacyjne, zmiany opatrunków, zastrzyki. Boisz się bólu. Zaciskasz zęby. Spoglądasz tym jedynym w swoim rodzaju spojrzeniem, w którym wyraźnie wypisane jest słowo: „cierpię!”. Jesteś wtedy egzaminatorem miłosierdzia domowych opiekunów. Nie wiesz chyba o tym, ale czynisz z nich – współczesnych Szymonów z Cyreny i Weroniki.
To „coś” to miłość
Chory Przyjacielu, jesteś też niczym koneser najwspanialszych dzieł sztuki malarskiej na świecie. Wystarczy wejść do Twojego pokoju, spojrzeć na Ciebie i zamienić kilka zdań, a już przed oczami ożywają arcydzieła. Pojawia się więc: „Miłosierny Samarytanin” pędzla Carlotta, „Pieta” dłuta Michała Anioła, „Ukrzyżowanie” van Dycka albo „Przybicie do krzyża” samego Albrechta Dürera. Twoja choroba, cierpienie, cierpliwość i męstwo upodabniają Cię do głównych postaci tych artystycznych przedstawień. Ty zaś najchętniej spoglądasz na ulubiony obrazek „Jezu, ufam Tobie” oparty o nocną lampkę. Zadziwiające, ale w tych okolicznościach Twoi domownicy stają się też wielkimi artystami. Zbliżają się do sztalugi Twojej choroby i tworzą ciąg dalszy tych wspaniałych dzieł. Próbują pędzlem obecności, współczucia i wyrozumiałości obłaskawić obraz Twojego cierpienia.
Obiecałem, że spróbuję zdefiniować owo przedziwne „coś”, które wyczuwa się w domu, w którym przebywa człowiek chory. Nie ulega wątpliwości, że to Ty jesteś osobowym impulsem, który je wyzwala. I masz za to naszą wielką wdzięczność! To „coś” przepełnia przestrzeń domu, jest obecne w zachowaniu i ruchach domowników, jest słyszalne w ich głosach i zauważalne w gestach, postawach oraz uczynkach. Wspomniane „coś” jest bardzo przyjazne i ciepłe; nosi w sobie żywy ślad samego Pana Boga, mimo że jest przy tym bardzo ludzkie. Wypełniając sobą każdy zakątek domu, zbliża do siebie ludzi, zmienia ich myślenie i przemienia serca. Przy tym uszlachetnia sumienia i rodzi dobro.
Owo energetyczne „coś” to miłość bliźniego – najwspanialszy dar, jaki człowiek może ofiarować drugiemu człowiekowi. Przejawia się ona we wszystkich możliwych formach ludzkiej empatii i dobroci względem człowieka w potrzebie. Jej źródłem jest nieskończone miłosierdzie Odkupiciela i Jego wezwanie: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych moich braci najmniejszych, Mnieście uczynili!” (Mt 25, 40). Przyjacielu, życzę Ci, by Twój dom emanował Bożą energią miłości bliźniego!
Zobacz całą zawartość numeru ►