Jezu, weź ją za rękę!

O najtrudniejszej rozmowie w życiu, o białej chustce zamiast wianuszka i wielkiej sile modlitwy opowiadają Olga i Ireneusz Czyżewscy z Zabrza.

zdjęcie: ARCHIWUM PRYWATNE RODZINY CZYŻEWSKICH/ CANSTOCKPHOTO.PL

2018-09-07

REDAKCJA: – Historia, o której będziemy roz­mawiać, wydarzyła się 8 lat temu.

OLGA CZYŻEWSKA (OC): – Tak, ale choć minę­ło już sporo czasu, wydarzenia tamtych dni wciąż są żywe i wzbudzają w nas silne przeżycia.

IRENEUSZ CZYŻEWSKI (IC): – Na początku 2010 roku u naszej wówczas niespeł­na siedmioletniej córki Julki zdiagno­zowano ostrą białaczkę. Zanim do tego doszło, przez kilka dni Julia była osła­biona, bardziej blada i nie miała apetytu. Uznaliśmy z żoną, że to pewnie jakaś niegroźna infekcja i nawet nie poszliśmy z nią do lekarza. Ale kiedy córka zemdla­ła podczas gimnastyki w szkole, wtedy bardzo się wystraszyliśmy i natychmiast pojechaliśmy na badania. Wyniki były jednoznaczne – białaczka. Można po­wiedzieć, że Julka w ciągu tygodnia, ze zdrowej i pełnej życia dziewczynki, stała się osobą śmiertelnie chorą.

– Wcześniej nic nie wskazywało, że jest poważnie chora?

OC: – Nic takiego nie zauważyliśmy. Może dlatego, że Julia zawsze była chucherkiem i niejadkiem, a w grupie rówieśników wyróżniała się jako ta naj­mniejsza i najbardziej drobna. Ale poza tym była okazem zdrowia i nie skarży­ła się na dolegliwości, które mogłyby nas zaalarmować. Choroba zapewne rozwijała się już wcześniej, ale objawy pojawiły się nagle.

– Od razu zaczęło się leczenie?

OC: – Wcześniej powtórzono dla pew­ności wszystkie badania. Kiedy stało się jasne, że nie ma mowy o żadnej pomyłce, Julka trafiła na oddział hematologii dzie­cięcej jednego z zabrzańskich szpitali.

IC: – Doskonale pamiętam tamten dzień. To był 20 stycznia, środa. Rano zawiozłem starszą córkę do szkoły,z Julką musieliśmy się zgłosić na od­dziale o godzinie 9.00. Z żoną byliśmy bardzo przejęci i wystraszeni, w przeci­wieństwie do Julii, która wydawała nam się spokojna i opanowana.

– Wasza córka wiedziała, że jest chora i że białaczka to poważniejsza sprawa, niż przeziębienie albo wysypka?

OC: – Tak, niczego przed nią nie ukrywaliśmy. Oczywiście informację o chorobie przekazaliśmy jej w sposób dostosowany do jej wieku i stopnia doj­rzałości, ale powiedzieliśmy otwarcie, że choroba jest ciężka i z tego powodu nasze dotychczasowe życie się zmieni.

– Wyobrażam sobie, że ta rozmowa była najtrudniejszą rozmową, którą jako rodzice przeprowadziliście z własnym dzieckiem.

IC: – Otóż nie. Najtrudniejszą rozmo­wę z Julią przeprowadziliśmy niedługo potem, kiedy okazało się, że białaczka jest bardzo agresywna i szanse na powrót do zdrowia są niewielkie. Naprawdę trudno wytłumaczyć, co czują matka i ojciec w chwili, kiedy muszą powiedzieć dziec­ku, że choroby, na którą cierpi, prawdo­podobnie nie da się wyleczyć.

– Było aż tak źle?

OC: – Lekarze dawali Julii niewiel­kie szanse na remisję choroby. Nie powiedzieli tego wprost, ale dali nam do zrozumienia, że potrzeba raczej cudu, by Julia wyzdrowiała. W obli­czu takiej sytuacji zaczęliśmy się za­stanawiać, w jaki sposób i czy w ogóle rozmawiać na ten temat z córką. Nasze dziecko okazało się jednak o wiele mą­drzejsze, niż my. Kiedy już zebraliśmy się na odwagę, by usiąść do wspólnej rozmowy z Julią, ona po prostu zapyta­ła: „Mamusiu, czy ja umrę?”. Wtedy się rozpłakałam, a Julia nie potrzebowała innych wyjaśnień. Ona już wiedziała.

IC: – Przytuliliśmy się wszyscy bez słów. Po dłuższej chwili Julia powiedzia­ła ze swoim rozbrajającym uśmiechem: „Skoro nie wiadomo, czy będę zdrowa, chciałabym przystąpić do I Komunii świętej. Ale czy tak można? Jestem chy­ba za mała?”. Nie wierzyliśmy własnym uszom. To nas rozłożyło na łopatki. Spodziewaliśmy się płaczu, histerii, a w najlepszym wypadku lawiny pytań związanych z chorobą, a tu takie coś... Byliśmy w szoku!

– Pamiętam dzień, w którym Julia pode­szła do mnie po lekcji i powiedziała, że chce wcześniej przystąpić do I Komunii świętej. Nie wiedząc jeszcze nic o jej cho­robie, odpowiedziałam, że przystąpi do Komunii dopiero za rok, w drugiej klasie, tak jak reszta dzieci. Wtedy stwierdziła: „Nie mam tyle czasu, ja muszę już”.

OC: – Sądziliśmy początkowo, że Julia coś tam sobie ubzdurała i że to przecież niemożliwe, aby dziecko w jej wieku i w obliczu choroby myślało o takich rzeczach! Owszem, wychowujemy swoje córki w bliskości Pana Boga – należymy do Domowego Kościoła, jeździmy na rekolekcje, modlimy się wspólnie – ale nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że Julka tak wiele ro­zumie z trudnych spraw wiary i że tak bardzo kocha i pragnie Pana Jezusa.

IC: – To wszystko działo się w po­łowie lutego, miesiąc po diagnozie. Leczenie trwało, Julka przyjmowała chemię. Rzadko bywała w szkole, bo ryzyko infekcji było ogromne. Sprawy I Komunii nie chciała jednak odpuścić. Uparła się i koniec. Poszliśmy więc do księdza proboszcza, aby powiedzieć mu o pomyśle naszej córki i zapytać, co o nim sądzi.

OC: – Spotkaliśmy się z wielkim zro­zumieniem i współczuciem. Ksiądz proboszcz po rozmowie, którą prze­prowadził z Julią na osobności, bez wa­hania oznajmił, że może ona w maju przystąpić do I Komunii świętej. Po­zwolił na jej indywidualne, przyspie­szone przygotowanie. Powiedział nam – co bardzo nas wzruszyło – że nasza córeczka jest niezwykle dojrzała i że doskonale rozumie wszystko, co się z nią i wokół niej dzieje.

– Państwa starsza córka Martynka była wówczas w drugiej klasie i z całym swoim rocznikiem miała wkrótce przystąpić do I Komunii świętej. Tymczasem z powo­du choroby Julii i dzięki zgodzie księdza proboszcza, do I Komunii świętej zamiast jednej Waszej córki, nagle szykowały się dwie.

OC: – Tak. Z jednej strony była to dla nas radość, a z drugiej musieliśmy się zmobilizować w sensie organizacyjnym, bo do planowanej uroczystości komu­nijnej zostały nieco ponad dwa miesią­ce. Starsza córka była już po pierwszej spowiedzi, Julkę trzeba było dopiero do tego przygotować. Ponadto musieli­śmy zawiadomić zaproszonych gości, że do Komunii przystąpią obydwie nasze córki. Trzeba było też postarać się o su­kienkę komunijną dla Julki – taką samą, jaką miała już Martynka. Chcieliśmy, aby to był piękny i uroczysty dzień dla całej naszej rodziny.

IC: – Julia niestety źle znosiła chemię. Była bardzo osłabiona, wymiotowała, nie chciała jeść. Ze względu na leczenie, miała zapewnione nauczanie indywi­dualne w domu. Fizycznie było z nią kiepsko, ale nie brakowało jej dziecięcej radości i entuzjazmu. Na ile siły jej po­zwalały, uczyła się na bieżąco, zadawała wiele pytań, bo choroba nie odebrała jej wielkiej ciekawości świata. Dzisiaj jestem pewien, że siłę dawała jej wte­dy myśl o zbliżającej się uroczystości komunijnej.

– Ale trzy tygodnie przed uroczystością, nastąpił poważny kryzys.

IC: – Tak. Wówczas na skutek przyj­mowanej chemii, Julka straciła resztę włosów. Płakała, bo bała się, że inne dzieci będą się z niej śmiały. Poza tym nasze córki umówiły się, że na uro­czystość komunijną będą miały takie same fryzury – dobieranego warkocza z przyczepionymi białymi różyczkami i wianuszek. Kiedy Julia dowiedziała się, że w dniu I Komunii zamiast wia­nuszka prawdopodobnie będzie miała na głowie tylko białą chustkę, strasznie rozpaczała. Nie umiała się z tym pogo­dzić. Ponadto wciąż nie czuła się do­brze. Traciła siły i dużo czasu spędzała w łóżku. Obawialiśmy się, że Julka nie da rady o własnych siłach pójść na swoją I Komunię i trzeba będzie zawieźć ją na wózku.

– W dniu I Komunii świętej – 9 maja 2010 roku – całą rodziną przyszliście do para­fialnego kościoła. Wózek nie był potrzebny, bo Julia odzyskała trochę sił. Jak wspo­minacie tamten dzień?

OC: – Z pewnością to był jeden z naj­piękniejszych dni w życiu naszej rodzi­ny. Martyna i Julka wyglądały ślicznie. Julka miała na głowie białą chustkę przyozdobioną małymi kwiatuszkami. Wszystkie dziewczynki miały jednako­we sukienki, a chłopcy alby. W mojej pamięci najbardziej zachował się mo­ment, kiedy przed wejściem do kościoła, udzielaliśmy błogosławieństwa naszym dzieciom. W głębi serca modliłam się wtedy za nasze córeczki, a szczególnie prosiłam za Julkę: „Jezu, weź ją za rękę! Cokolwiek się stanie, z Tobą będzie bez­pieczna”. Mimo bólu i lęku o życie Julki postanowiłam zaufać Bogu. Zdałam się na Jego wolę, choć oczywiście bardzo pragnęłam, by Julka wyzdrowiała. Cała uroczystość I Komunii była podniosła i wzruszająca. Julka siedziała w ławce obok Martynki, by nie czuła się samot­na wśród starszych dzieci. Ale muszę przyznać, że wszystkie dzieci bardzo życzliwie i ze zrozumieniem potrakto­wały Julkę. Wiedziały o całej sytuacji i w żaden sposób nie dały Julce odczuć, że jest inna albo gorsza, niż one.

IC: – Byłem bardzo szczęśliwy, widząc moje dwie córki przystępujące razem do I Komunii świętej, choć oczywiście nie zapominałem o dramatycznych okolicznościach choroby Julii. Tamtego dnia trudno mi było ukryć wzruszenie. Nigdy wcześniej nie widziałem dziew­czynek tak radosnych i przejętych. Wi­dać było, że cieszą się tym wyjątkowym dniem. Zresztą to było święto dla nas wszystkich.

– Wkrótce potem pojawił się kolejny wielki powód do radości, bo stan Julki nieocze­kiwanie zaczął się poprawiać.

OC: – Tak. Julia dużo lepiej zniosła kolejne dwie serie che­mii, więcej jadła i była silniej­sza. Początkowo myśleliśmy, że to tylko chwilowa poprawa, bo takie się Julce już zdarzały, ale wyniki badań z kolejnych kilku tygodni potwierdziły cofanie się choroby. Lekarze widząc wyniki, prze­cierali oczy ze zdumienia, bo szanse na wyleczenie były przecież niewielkie. Aby potwierdzić przypuszczenia o remisji choroby, wykonano serię specjalistycz­nych badań. To było 12 lipca 2010 roku. Nieco ponad dwa miesiące po uroczy­stości komunijnej.

IC: – Pierwszą myślą, jaka przyszła mi wtedy do głowy, była myśl o tym, że wydarzył się cud. Miałem i nadal mam wewnętrzne przekonanie, że to Pan Bóg zadziałał i ocalił Julkę. Ktoś może po­wiedzieć, że to był zwykły przypadek, nic więcej. Nie neguję tego, każdy ma prawo do swojej opinii. Ja jednak wie­rzę, że powrót Julki do zdrowia to nie był tylko jakiś „wybryk medycyny”, ale spełnienie się Bożej woli.

– W intencji uzdrowienia Julii modliło się wiele osób: cała Wasza wspólnota Domo­wego Kościoła, wielu kapłanów, siostry karmelitanki i wizytki, liczni przyjaciele i znajomi.

OC: – Modlitwa trwała przez wiele tygodni. Dlatego ja również – podob­nie jak mąż – wierzę, że to była Boża interwencja.

– Julia ma teraz 15 lat. Jest zdrowa?

OC: – Tak, Julia jest zdrowa. Jest pod stałą opieką lekarzy i co pół roku ma badania kontrolne, bo wciąż istnieje ryzyko wznowy choroby. Nasze córki cieszą się życiem, mają wiele wspólnych zaintere­sowań, dobrze się uczą. Czego można chcieć więcej?

IC: – Choroba Julii i związane z nią trudne przeżycia bardzo scaliły na­szą rodzinę. Ale był to dla nas niezwykle trudny okres i nie chcielibyśmy nigdy przechodzić przez to jeszcze raz.

– To całkowicie zrozumiałe. Nikt nie pragnie cierpienia i krzywdy dla kogoś, kogo kocha. Gdy jednak to cierpienie Was dotknęło, pokazaliście, że nawet przez najtrudniejsze próby można przejść ze spokojem.

OC: – Żadna w tym nasza zasługa. Mieliśmy ogromne wsparcie wielu osób. Dziękujemy im za modlitwę i każdą pomoc. Bez nich byłoby nam o wiele trudniej. Chwała Panu za wszystko, co uczynił!


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2018nr06, Z cyklu:, W cztery oczy, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024