„Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty”

Szkoła modlitwy. Nie ma świętości bez wytrwałej modlitwy, bez trwania w Jezusie. On jest źródłem naszego uświęcenia.

Pomnik „Waga miłości” znajduje się przed wejściem do Cité Saint-Pierre w Lourdes, kolebki francuskiej Caritas. Na lewej szali znajduje się kula ziemska z wypisanymi słowami „Byłem głodny, a daliście Mi jeść” (Mt 25, 35), na prawej – duża monstrancja i słowa: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało moje” (Mt 26, 26). Jedynie jedność między Adoracją Najświętszego Sakramentu a działaniami charytatywnymi przynosi zamierzony efekt, równowagę duchową i owocną pomoc potrzebującym. Założycielem francuskiej Caritas (Secours Catholique) oraz pomysłodawcą pomnika jest ks. Jan Rodhain (1900-1977) spoczywający w Cité Saint-Pierre.

zdjęcie: Ks. Wojciech Bartoszek

2018-09-07

Taki nakaz Boży przekazał ludowi Mojżesz. Czytamy o nim na po­czątku dziewiętnastego rozdziału Księgi Kapłańskiej. Przypomina o tym nakazie również św. Piotr w liście skie­rowanym do pierwszych chrześcijan: „Nie stosujcie się do waszych dawniej­szych żądz, gdy byliście nieświadomi, ale w całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem świę­ty” (1 P 1, 14-16). Czas dzielący napisanie Księgi Kapłańskiej i Listu św. Piotra jest odległy. Zastanawiamy się, jak dzisiaj zostać świętym? Czy słowa te są nadal aktualne? „Nie lękaj się dążyć wyżej, dać się miłować i wyzwolić przez Boga” – to kolejne wezwanie, które słyszymy w obecnym czasie. Słowa te zaczerp­nięte są z ostatniej adhortacji papieża Franciszka Gaudete et exultate poświę­conej właśnie tematowi świętości. Bóg zaprasza nas do świętości także i dzisiaj, oczekuje jej od nas. Jest ona darem, ale i zadaniem. Pomedytujmy nad nią. Na początku pewna historia…

Pewnej niedzieli proboszcz małej parafii poruszył temat nieba. W po­niedziałkowy ranek zagadnął go na uli­cy parafianin. „Wygłosił ksiądz dobre kazanie o niebie, ale nie powiedział, gdzie ono jest.” „Och – odparł pro­boszcz – cieszę się, że mam tę okazję dziś rano. W tamtym domku mieszka jedna z naszych parafianek, wdowa z dwójką małych dzieci. Od kilku dni wszyscy chorują. Nie mają już w domu nic do jedzenia i kończy się im opał. Jeśli zrobisz dla nich zakupy i pomo­dlisz się razem z nimi, zobaczysz nie­bo.” Ta krótka historia przywołuje jeden z konkretnych wymiarów świętości – miłość bliźniego. Przypomina ponadto, że świętość to nie odległy czas, to nie tylko życie wieczne. Ale teraźniejszość, nasze tu i teraz.

Oderwani od życia?

Patrząc na figury i wizerunki świę­tych i błogosławionych z dużymi aure­olami i głowami uniesionymi ku Niebu, umiejscowione w kościołach, muzeach, będące ilustracjami książek, miałem nie­raz wrażenie, iż przedstawione przez malarzy i rzeźbiarzy postacie nie są z tej ziemi, jakby oderwane od rzeczy­wistości. Hagiografie, czyli historie ży­cia kanonizowanych i beatyfikowanych świętych i błogosławionych pokazują, że jest to nieprawda. Święci byli ludźmi z krwi i kości. Historia życia niejednego z nich mogłaby posłużyć za scenariusz do fil­mu trzymającego w napięciu od początku do końca. Zaś chwile ekstazy, czyli głębokiego zjed­noczenia świętych z Bogiem, uchwycone i przedstawione przez artystów za pomocą m.in. au­reoli (np. ekstaza św. Teresy z Avila, św. Franciszka z Asyżu itp.), ludzie ci przeżywali nieraz pośród największych trudności aktywnego apostolskiego życia lub doświadczając wielkiego cierpienia fizycznego. Chwile duchowego pocie­szenia były dla nich niezasłużonym da­rem ofiarowanym przez Boga. Służyły umocnieniu ich wiary w czasie próby i prowadziły do dalszego zaangażowania apostolskiego. Nie o tych chwilach eks­tatycznego uniesienia chciałbym jednak pisać. Nieraz do tych momentów z ży­cia świętych chcielibyśmy przywiązać większą uwagę (także do wypływającego płynu z zabalsamowanego ciała świę­tego, do stygmatów, do unoszącego się przyjemnego zapachu itp.), niż do ich zwykłej codzienności. A to właśnie ona była zasadniczym dowodem ich świę­tości – ich zaangażowanie apostolskie, połączone z wielką miłością ku Bogu i bliźnim.

Co nas szczególnie pociąga u świę­tych? Pamiętam z dzieciństwa, jak mój ojciec czytał bratu i mnie przed spoczyn­kiem książkę pt. „O Janku, przywódcy młodzieży”. Była to prostym językiem napisana historia życia św. Jana Bosko, założyciela włoskich oratoriów dla tzw. trudnej młodzieży. Zapragną­łem żyć i postępować jak on: mieć bliski kontakt z ludźmi. Tylko wówczas mogę zmienić serce drugiego – myślałem w tamtym czasie. Dlatego wy­brałem go sobie za patrona przy bierzmowaniu. Gdy zaś rozpo­cząłem posługę kapłańską, któ­ra w pierwszym okresie była związana z duszpasterstwem młodzieży, system prewencyjny św. Jana Bosko stał się mi pomocny w towarzyszeniu młodym. I znowu można by snuć rozważania nad snami i wizjami św. Jana Bosko, których miał sporo. Ale nie to było istotą jego świętego życia. Najważniejsza była jego miłość do Boga, do Matki Najświętszej oraz system wychowawczy, który z po­wodzeniem realizował wobec młodzieży.

Święci z sąsiedztwa

Święci to nie tylko ci, którzy zostali przez Kościół wyniesieni na ołtarze. To także osoby, które żyją blisko nas. I na to pragnie nam zwrócić uwagę papież Franciszek w ostatniej adhortacji. Odkry­cie tych osób, świętości ich życia, czyli tego, co jest dobre, co pochodzi od Boga, może pomóc nam przeżyć swoje życie, pomóc w naszej drodze do świętości. Ojciec święty mówi o „świętych z są­siedztwa”, o „średniej klasie świętości”. Zastanówmy się, czy potrafimy dostrzec tych świętych niekanonizowanych z na­szej codzienności? Nazwać po imieniu to, co jest świętego w żonie, mężu, ojcu, matce, synu, córce, niepełnosprawnym podopiecznym, w chorym pacjencie, w pielęgniarce, lekarzu, salowej, w są­siedzie mieszkającym obok mnie? Myśląc o mieszkającym obok sąsiedzie, jak długą listę jego cnót potrafilibyśmy napisać? Czy my go w ogóle znamy? Czy też na odwrót – krytykujemy, widząc jedynie wady ujawniające się u niego w obli­czu przeżywanych trudności: starości, choroby lub innej uciążliwej dla niego sytuacji?

Przebyte trudne sytuacje często nas hartują. Jeśli są przeżywane z Bogiem, umacniają nas duchowo. Kształtują w nas dobre cechy, które nazywamy cnotami. Można by wymienić kilka z nich: wy­trwałość, cierpliwość, pobożność, praco­witość, mądrość, a także pogoda ducha itp. Zauważmy, iż to nie wygodne życie, ale przebyte trudności, umiejętność ofia­rowania siebie, czyli prawdziwa miłość, kształtują nas i nasz charakter.

Ojciec święty w przywołanej wyżej adhortacji dokonuje rozeznania współcze­snego czasu. Poddaje krytyce wszechogar­niający zachodnie społeczeństwa kon­sumpcjonizm, w imię którego rozrywka i przyjemność stają się jedynym celem, któremu człowiek powinien się podpo­rządkować. Zamiast świętych i błogosła­wionych, młodym stawia się za wzór tzw. celebrytów szukających swojej własnej chwały i promujących wygodne życie. Nie taka jest nasza droga do świętości.

Życie ukryte

Święta siostra Teresa Benedykta od Krzyża, z pochodzenia Żydówka, zagazo­wana w obozie koncentracyjnym, pisała tak: „W najciemniejszej nocy powstają najwięksi prorocy i święci. Jednak oży­wiający nurt życia mistycznego pozostaje niewidzialny. Z pewnością decydujące wydarzenia w dziejach świata były za­sadniczo spowodowane przez dusze, o których książki historyczne nic nie mówią. A to, jakim duszom powinni­śmy dziękować za decydujące wydarze­nia z naszego życia osobistego, to coś, co poznamy jedynie w dniu, w którym wszystko ukryte, zostanie odkryte”. Gdy Teresa Benedykta pisze o tych cichych, nieznanych świętych, którzy „oddol­nie” przemieniają świat, przychodzi mi na myśl rzesza członków Apostolstwa Chorych, których świętość ukryta jest przed oczyma tego świata. Jest to świę­tość dziesiątków, czy też setek osób cho­rych, cierpliwie znoszących trudności, niepełnosprawność, chorobę, samotność. Ich cicha, ale głęboka więź z Chrystu­sem, modlitwa, ofiarowane cierpienia budują świętość naszego społeczeństwa, Kościoła.

Przyjrzyjmy się więc tym świętym z sąsiedztwa, o których mówi papież Franciszek, a którzy swoją postawą przemieniają świat. Kiedyś pisałem w „Apostolstwie Chorych” o chorej Gabrysi z Czarkowa, która zgroma­dziła przy swoim wózku inwalidzkim podczas Mszy świętej wiele osób. Był tam również biskup Marek Szkudło. W lutym zeszłego roku Bóg powołał ją do Wieczności. Ale jej życie – zamknięte w przestrzeni wózka inwalidzkiego i łóż­ka – miało i nadal ma wpływ na wielu ludzi. Usłyszałem jakiś czas temu histo­rię jej znajomego, któremu urodziły się dwie niepełnosprawne córki. Stało się to przyczyną jego buntu wobec Boga. Wi­dząc jednak postawę cierpiącej Gabrysi, zmienił swoje nastawienie do Boga. Już po jej śmierci, z własnej inicjatywy we współpracy z proboszczami okolicznych parafii, zorganizował na tydzień przed Wielkim Piątkiem Ekstremalną Drogę Krzyżową, liczącą ponad 40 kilometrów. Uczestniczyło w niej 160 osób.  

Jeden z uczestników rekolekcji dzie­lił się, że kiedyś, w okresie dorastania, musiał biec do pracy 20 kilometrów, by zapewnić byt rodzinie. To poświęcenie zaowocowało w jego życiu – jest jego rysem świętości. Inna osoba, poświęciła całe swoje życie niepełnosprawnej umy­słowo córce. „A może Bóg zachował ją od jakiegoś większego zła?” – mówiła matka o swojej niepełnosprawnej cór­ce. Jeszcze inny rys świętości, który od­krywam pośród bliskich mi osób, to ich zaangażowanie, zaangażowanie wielu babć, dziadków w wychowanie wnuków, prawnuków. „Proszę księdza, starość? Co to jest? Ja nie mam na nią czasu? Trzeba dalej wychowywać następne pokolenia” – dzieliła się podczas ostatnich rekolekcji pewna starsza osoba. A czyż czytelnym znakiem świętości nie są sakramentalne małżeństwa z 40-, 50-, 60-letnim stażem, których świadectwo staje się wyraźnym kontrastem wobec innych związków rozpadających się po krótkim czasie? A dalej, stawiając to samo pytanie, czyż takim znakiem nie jest poświęcenie swo­jego życia dla chorych, starszych wiekiem osób, niepełnosprawnych, osób uzależ­nionych? Angażowanie się w wolontariat im służący? Czy Ty mógłbyś coś dodać ze swojej obserwacji życia?

Liczą się małe gesty

Papież Franciszek nauczając o święto­ści, przejawiającej się w małych gestach, używa prostego języka zaczerpniętego z codzienności. Podaje przykład, jakże bliski wielu paniom: „Pewna kobieta idzie na targ, by zrobić zakupy” – pisze w adhortacji. „Spotyka sąsiadkę, zaczyna z nią rozmawiać i dochodzi do krytyki” – kontynuuje. „Wówczas ta kobieta mówi w swoim wnętrzu: «Nie, nie będę o nikim mówić źle». To jest krok ku świętości. Następnie w domu, jej syn chce z nią po­rozmawiać o swoich fantazjach i chociaż jest zmęczona, siada obok niego i słucha z cierpliwością i miłością. To kolejna ofia­ra, która uświęca. Kiedy przeżywa chwilę udręki, pamięta o miłości Najświętszej Maryi Panny, bierze różaniec i modli się z wiarą. To jest kolejna ścieżka świętości. Potem, gdy wychodzi na ulicę, spotyka ubogiego i zatrzymuje się, by porozma­wiać z nim z miłością. To jest następny krok”. Ilu z nas mogłoby się podpisać pod słowami Ojca świętego i dopowiedzieć kolejne etapy zaczerpnięte już z własnej historii życia: o cierpliwości wobec męża, o wierności żonie, o delikatnym tłuma­czeniu wnukowi, jak ma się zachować w danej sytuacji, o modlitwie za księ­dza proboszcza w parafii, o zaangażo­waniu w przygotowanie Dnia Chorego w parafii…

Oczyszczenie i uświęcenie

Świętość ma konkretne kształty słów, czynów, prowadzonych dzieł, czyli tego, co jest zewnętrzne, co jest słyszane i do­strzegalne: „Po owocach ich poznacie” (Mt 7, 20) – mówił Pan Jezus. Ale jej po­czątkiem jest serce człowieka, jego oso­bista relacja – jedność z Bogiem. Nie jest świętość rozmytą i bezkształtną ducho­wością. Jakimś błogostanem, oderwaniem od rzeczywistości. Świętość jest twardym stąpaniem po ziemi, jest umiejętnością odczytania otaczającej nas rzeczywistości oczyma Boga.

Wiąże się najpierw z oczyszczeniem naszej duszy od nieuporządkowanych przywiązań, grzechów, ponawiających się wad, czyli tego wszystkiego, o czym pisze św. Paweł, przywołując obraz dawnego człowieka, np. w Liście do Kolosan: „A te­raz i wy odrzućcie to wszystko: gniew, za­palczywość, złość, znieważanie, haniebną mowę od ust waszych! Nie okłamujcie się nawzajem, boście zwlekli z siebie dawne­go człowieka z jego uczynkami, a przy­oblekli nowego, który wciąż się odnawia ku głębszemu poznaniu Boga, według obrazu Tego, który go stworzył” (Kol 3, 8-10). Również autor Księgi Kapłańskiej po wezwaniu „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty” (Kpł 19, 2) przywołuje długą i szczegółową listę tego, czego nie należy robić, co jest niezgodne z Dekalogiem, co nie podoba się Bogu, np.: „Nie bę­dziecie kraść, nie będziecie kłamać, nie będziecie oszukiwać jeden drugiego. Nie będziecie przysięgać fałszywie na moje imię. Byłoby to zbezczeszczenie imienia Boga twego. Ja jestem Pan! Nie będziesz uciskał bliźniego, nie będziesz go wyzy­skiwał” (Kpł 19, 11-13).

Przede wszystkim jednak świętość łą­czy się z przyjęciem uzdrawiającej łaski Bożej. Jest darem Boga. Jej źródłem jest Miłość Boża, nie nasza ludzka, krucha i egoistyczna miłość. Pisze o niej św. Jan: „Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, po­nieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzo­nego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować” (1 J 4, 7-11).

Te dwa elementy: oczyszczenie i uświęcenie, stale winny być obecne w naszym życiu. Za św. Augustynem możemy powiedzieć, od strony nega­tywnej, iż z łaską Bożą nie jest tak, jak z ziarnem, które siewca posiał na roli. Rolnik posiawszy ziarno, może odejść i czekać, aż zakiełkuje, urośnie i wyda plon. Tymczasem łaska uświęcająca, czyli życie Boże w nas, musi być przez Boga sta­le podtrzymywane, a człowiek stale musi otwierać się na Niego – aż do ostatnich chwil swojego życia. Bóg, obdarzając nas wolnością, oczekuje od nas odpowiedzi. Pragnie, abyśmy Mu się w pełni powierzyli i oddali Mu naszą wolę. Uczy nas tego przez całe życie. Zwłaszcza w godzinie próby, cierpienia, samotności, gdy pró­bujemy iść za Jezusem osamotnionym, cierpiącym i umierającym.

Przeczytałem niedawno pewien list. Pokazuje on wiarę umierającego czło­wieka. Jego autor pisze do przyjaciela, księdza. Przywołam pewien jego frag­ment: „W następną niedzielę będziesz mówił o niebie” – pisze nadawca. „Jestem zainteresowany tą krainą, bo od ponad 50 lat mam tam prawo do kawałka ziemi. Dostałem go w prezencie, zupełnie za darmo, ale Ofiarodawca zapłacił za niego ogromną cenę. Przez ponad pół wieku wysyłałem tam materiały, z których naj­wspanialszy Architekt budował dla mnie dom. Dom ten będzie mi służył przez wieczność, nigdy nie będzie wymagał żadnych napraw ani przebudowy. Nie zagrozi mu pożar ani powódź, nigdy też nikt do niego się nie włamie, więc nawet nie zamierzam zakładać zamków. Między obecnym domem a tamtym, do które­go wkrótce się udam, ciągnie się ciemna dolina śmierci. Jednak nie boję się prze­prowadzki, bo mój najlepszy Przyjaciel przyjdzie po mnie i pomoże mi pokonać tę drogę. Na moim bilecie do nieba nie podano dokładnej daty. Jestem gotowy do drogi i może mnie tu już nie być, kie­dy będziesz odprawiać Mszę w niedzielę wieczorem. Z pewnością jednak kiedyś się spotkamy”. Autor listu w prosty sposób pokazuje, że w żaden sposób nie możemy zasłużyć na Niebo, ono jest nam ofiaro­wane przez Boga. Choć nie bez znaczenia są „wysyłane tam materiały, z których Bóg buduje dla nas dom”, czyli nasze uczynki ofiarowane Mu tutaj, na ziemi. Są nimi drobne akty miłości wykonywane z czystą intencją. Nieraz zaczynają się od wypo­wiedzenia trzech ważnych słów: „proszę, dziękuję i przepraszam”.

Potrzebna jest wytrwała modlitwa

Nie ma świętości bez wytrwałej mo­dlitwy, bez trwania w Jezusie. On jest źródłem naszego uświęcenia. „Miarą świętości jest to, jak wiele jest w naszym życiu z Chrystusa, oraz na ile, mocą Du­cha Świętego, kształtujemy nasze życie na podobieństwo Jego życia” – uczył Benedykt XVI. Zaś jego następca pro­ponuje nam rachunek sumienia z czasu i jakości naszej modlitwy. Przywołam pytania, które stawia papież Franciszek: „Czy są chwile, kiedy stajesz w obecności Jezusa w milczeniu, pozostajesz z Nim bez pośpiechu i pozwalasz, by On na ciebie patrzył? Czy pozwalasz, by Jego ogień roz­palał twoje serce? Jeśli nie pozwolisz, aby On podtrzymywał w twym sercu ciepło miłości i czułości, to nie będziesz miał owego ognia, a zatem jakże będziesz mógł rozpalać serca innych twoim świadectwem i słowami? A jeśli przed obliczem Chry­stusa nadal nie potrafisz dać się wyleczyć i przemienić, to wówczas przeniknij do wnętrza Pana, wejdź w Jego rany, ponieważ tam ma swe mieszkanie Boże miłosierdzie”. Nie ma lepszego duchowego akumulatora naszej świętości jak adoracja Jezusa Eu­charystycznego. Ona porządkuje nasze życie. Zaś częste przyjmowanie Jezusa, staje się dla nas duchowym umocnieniem.

Podczas adoracji możemy medyto­wać nad Magna Charta chrześcijańskiej świętości – to osiem błogosławieństw z Jezusowego Kazania na Górze: „Bło­gosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Bło­gosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną spra­wiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czy­stego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani syna­mi Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albo­wiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5, 3-11). Osiem błogosławieństw to osiem kroków naszej chrześcijańskiej świętości.

Świadectwo życia

Modlitwa jest podstawą świętości, ale nie na niej ma się kończyć nasza troska o świętość, jak w przywołanej na początku historii z kazaniem o niebie. Konieczna jest odpowiedź – radykalna miłość, czyli taka miłość, która powraca do źródła, do fun­damentu, do korzenia (pol. „radykalizm” pochodzi od łac. radice, które oznacza ko­rzeń). Miłość, która przekracza granice zwykłości naszego życia, jest miarą na­szej świętości. Jest pełnym ofiarowaniem siebie drugiemu, nieraz wbrew temu, co wewnętrznie czujemy. Święta Matka Teresa z Kalkuty w pokorze mówiła: „Tak, wiele mam ludzkich słabości, wiele ludzkich nędzy [...]. Lecz On się uniża i posługuje się nami, tobą i mną, abyśmy byli Jego miłością i Jego współczuciem w świecie, pomimo naszych grzechów, mimo naszych nędz i wad. Uzależnia się On od nas, aby kochać świat i pokazać mu, jak bardzo go kocha. Jeśli zbytnio zajmiemy się sobą, to nie będziemy mieli czasu dla innych”. Czyż taką miłością nie jest Apostolstwo Chorych, czyli miłość pragnąca ofiaro­wać Bogu to, co trudne – cierpienie – za zbawienie innych, oraz duszpasterstwo chorych, czyli ofiarowanie Bogu czasu i zdolności w służbie chorym, niepełno­sprawnym i osłabionym przez wiek?

Życie i posługa nowo beatyfikowanej pielęgniarki z Krakowa, Hanny Chrzanow­skiej staje się współcześnie dla nas nie tylko znakiem, ale także i wyrzutem sumienia. Ona nie oszczędzała siebie w służbie cho­remu i w prowadzeniu go – jako pielę­gniarka! – do Boga. Ona, jak i wielu innych świętych, zarówno tych wyniesionych na ołtarze, jak i „tych z sąsiedztwa”, uczą nas pracy u podstaw i nie oczekiwania ludz­kiego dowartościowania.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Bartoszek Wojciech, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2018nr07, Z cyklu:, Modlitwy czas, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024