„Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty”
Szkoła modlitwy. Nie ma świętości bez wytrwałej modlitwy, bez trwania w Jezusie. On jest źródłem naszego uświęcenia.
2018-09-07
Taki nakaz Boży przekazał ludowi Mojżesz. Czytamy o nim na początku dziewiętnastego rozdziału Księgi Kapłańskiej. Przypomina o tym nakazie również św. Piotr w liście skierowanym do pierwszych chrześcijan: „Nie stosujcie się do waszych dawniejszych żądz, gdy byliście nieświadomi, ale w całym postępowaniu stańcie się wy również świętymi na wzór Świętego, który was powołał, gdyż jest napisane: Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty” (1 P 1, 14-16). Czas dzielący napisanie Księgi Kapłańskiej i Listu św. Piotra jest odległy. Zastanawiamy się, jak dzisiaj zostać świętym? Czy słowa te są nadal aktualne? „Nie lękaj się dążyć wyżej, dać się miłować i wyzwolić przez Boga” – to kolejne wezwanie, które słyszymy w obecnym czasie. Słowa te zaczerpnięte są z ostatniej adhortacji papieża Franciszka Gaudete et exultate poświęconej właśnie tematowi świętości. Bóg zaprasza nas do świętości także i dzisiaj, oczekuje jej od nas. Jest ona darem, ale i zadaniem. Pomedytujmy nad nią. Na początku pewna historia…
Pewnej niedzieli proboszcz małej parafii poruszył temat nieba. W poniedziałkowy ranek zagadnął go na ulicy parafianin. „Wygłosił ksiądz dobre kazanie o niebie, ale nie powiedział, gdzie ono jest.” „Och – odparł proboszcz – cieszę się, że mam tę okazję dziś rano. W tamtym domku mieszka jedna z naszych parafianek, wdowa z dwójką małych dzieci. Od kilku dni wszyscy chorują. Nie mają już w domu nic do jedzenia i kończy się im opał. Jeśli zrobisz dla nich zakupy i pomodlisz się razem z nimi, zobaczysz niebo.” Ta krótka historia przywołuje jeden z konkretnych wymiarów świętości – miłość bliźniego. Przypomina ponadto, że świętość to nie odległy czas, to nie tylko życie wieczne. Ale teraźniejszość, nasze tu i teraz.
Oderwani od życia?
Patrząc na figury i wizerunki świętych i błogosławionych z dużymi aureolami i głowami uniesionymi ku Niebu, umiejscowione w kościołach, muzeach, będące ilustracjami książek, miałem nieraz wrażenie, iż przedstawione przez malarzy i rzeźbiarzy postacie nie są z tej ziemi, jakby oderwane od rzeczywistości. Hagiografie, czyli historie życia kanonizowanych i beatyfikowanych świętych i błogosławionych pokazują, że jest to nieprawda. Święci byli ludźmi z krwi i kości. Historia życia niejednego z nich mogłaby posłużyć za scenariusz do filmu trzymającego w napięciu od początku do końca. Zaś chwile ekstazy, czyli głębokiego zjednoczenia świętych z Bogiem, uchwycone i przedstawione przez artystów za pomocą m.in. aureoli (np. ekstaza św. Teresy z Avila, św. Franciszka z Asyżu itp.), ludzie ci przeżywali nieraz pośród największych trudności aktywnego apostolskiego życia lub doświadczając wielkiego cierpienia fizycznego. Chwile duchowego pocieszenia były dla nich niezasłużonym darem ofiarowanym przez Boga. Służyły umocnieniu ich wiary w czasie próby i prowadziły do dalszego zaangażowania apostolskiego. Nie o tych chwilach ekstatycznego uniesienia chciałbym jednak pisać. Nieraz do tych momentów z życia świętych chcielibyśmy przywiązać większą uwagę (także do wypływającego płynu z zabalsamowanego ciała świętego, do stygmatów, do unoszącego się przyjemnego zapachu itp.), niż do ich zwykłej codzienności. A to właśnie ona była zasadniczym dowodem ich świętości – ich zaangażowanie apostolskie, połączone z wielką miłością ku Bogu i bliźnim.
Co nas szczególnie pociąga u świętych? Pamiętam z dzieciństwa, jak mój ojciec czytał bratu i mnie przed spoczynkiem książkę pt. „O Janku, przywódcy młodzieży”. Była to prostym językiem napisana historia życia św. Jana Bosko, założyciela włoskich oratoriów dla tzw. trudnej młodzieży. Zapragnąłem żyć i postępować jak on: mieć bliski kontakt z ludźmi. Tylko wówczas mogę zmienić serce drugiego – myślałem w tamtym czasie. Dlatego wybrałem go sobie za patrona przy bierzmowaniu. Gdy zaś rozpocząłem posługę kapłańską, która w pierwszym okresie była związana z duszpasterstwem młodzieży, system prewencyjny św. Jana Bosko stał się mi pomocny w towarzyszeniu młodym. I znowu można by snuć rozważania nad snami i wizjami św. Jana Bosko, których miał sporo. Ale nie to było istotą jego świętego życia. Najważniejsza była jego miłość do Boga, do Matki Najświętszej oraz system wychowawczy, który z powodzeniem realizował wobec młodzieży.
Święci z sąsiedztwa
Święci to nie tylko ci, którzy zostali przez Kościół wyniesieni na ołtarze. To także osoby, które żyją blisko nas. I na to pragnie nam zwrócić uwagę papież Franciszek w ostatniej adhortacji. Odkrycie tych osób, świętości ich życia, czyli tego, co jest dobre, co pochodzi od Boga, może pomóc nam przeżyć swoje życie, pomóc w naszej drodze do świętości. Ojciec święty mówi o „świętych z sąsiedztwa”, o „średniej klasie świętości”. Zastanówmy się, czy potrafimy dostrzec tych świętych niekanonizowanych z naszej codzienności? Nazwać po imieniu to, co jest świętego w żonie, mężu, ojcu, matce, synu, córce, niepełnosprawnym podopiecznym, w chorym pacjencie, w pielęgniarce, lekarzu, salowej, w sąsiedzie mieszkającym obok mnie? Myśląc o mieszkającym obok sąsiedzie, jak długą listę jego cnót potrafilibyśmy napisać? Czy my go w ogóle znamy? Czy też na odwrót – krytykujemy, widząc jedynie wady ujawniające się u niego w obliczu przeżywanych trudności: starości, choroby lub innej uciążliwej dla niego sytuacji?
Przebyte trudne sytuacje często nas hartują. Jeśli są przeżywane z Bogiem, umacniają nas duchowo. Kształtują w nas dobre cechy, które nazywamy cnotami. Można by wymienić kilka z nich: wytrwałość, cierpliwość, pobożność, pracowitość, mądrość, a także pogoda ducha itp. Zauważmy, iż to nie wygodne życie, ale przebyte trudności, umiejętność ofiarowania siebie, czyli prawdziwa miłość, kształtują nas i nasz charakter.
Ojciec święty w przywołanej wyżej adhortacji dokonuje rozeznania współczesnego czasu. Poddaje krytyce wszechogarniający zachodnie społeczeństwa konsumpcjonizm, w imię którego rozrywka i przyjemność stają się jedynym celem, któremu człowiek powinien się podporządkować. Zamiast świętych i błogosławionych, młodym stawia się za wzór tzw. celebrytów szukających swojej własnej chwały i promujących wygodne życie. Nie taka jest nasza droga do świętości.
Życie ukryte
Święta siostra Teresa Benedykta od Krzyża, z pochodzenia Żydówka, zagazowana w obozie koncentracyjnym, pisała tak: „W najciemniejszej nocy powstają najwięksi prorocy i święci. Jednak ożywiający nurt życia mistycznego pozostaje niewidzialny. Z pewnością decydujące wydarzenia w dziejach świata były zasadniczo spowodowane przez dusze, o których książki historyczne nic nie mówią. A to, jakim duszom powinniśmy dziękować za decydujące wydarzenia z naszego życia osobistego, to coś, co poznamy jedynie w dniu, w którym wszystko ukryte, zostanie odkryte”. Gdy Teresa Benedykta pisze o tych cichych, nieznanych świętych, którzy „oddolnie” przemieniają świat, przychodzi mi na myśl rzesza członków Apostolstwa Chorych, których świętość ukryta jest przed oczyma tego świata. Jest to świętość dziesiątków, czy też setek osób chorych, cierpliwie znoszących trudności, niepełnosprawność, chorobę, samotność. Ich cicha, ale głęboka więź z Chrystusem, modlitwa, ofiarowane cierpienia budują świętość naszego społeczeństwa, Kościoła.
Przyjrzyjmy się więc tym świętym z sąsiedztwa, o których mówi papież Franciszek, a którzy swoją postawą przemieniają świat. Kiedyś pisałem w „Apostolstwie Chorych” o chorej Gabrysi z Czarkowa, która zgromadziła przy swoim wózku inwalidzkim podczas Mszy świętej wiele osób. Był tam również biskup Marek Szkudło. W lutym zeszłego roku Bóg powołał ją do Wieczności. Ale jej życie – zamknięte w przestrzeni wózka inwalidzkiego i łóżka – miało i nadal ma wpływ na wielu ludzi. Usłyszałem jakiś czas temu historię jej znajomego, któremu urodziły się dwie niepełnosprawne córki. Stało się to przyczyną jego buntu wobec Boga. Widząc jednak postawę cierpiącej Gabrysi, zmienił swoje nastawienie do Boga. Już po jej śmierci, z własnej inicjatywy we współpracy z proboszczami okolicznych parafii, zorganizował na tydzień przed Wielkim Piątkiem Ekstremalną Drogę Krzyżową, liczącą ponad 40 kilometrów. Uczestniczyło w niej 160 osób.
Jeden z uczestników rekolekcji dzielił się, że kiedyś, w okresie dorastania, musiał biec do pracy 20 kilometrów, by zapewnić byt rodzinie. To poświęcenie zaowocowało w jego życiu – jest jego rysem świętości. Inna osoba, poświęciła całe swoje życie niepełnosprawnej umysłowo córce. „A może Bóg zachował ją od jakiegoś większego zła?” – mówiła matka o swojej niepełnosprawnej córce. Jeszcze inny rys świętości, który odkrywam pośród bliskich mi osób, to ich zaangażowanie, zaangażowanie wielu babć, dziadków w wychowanie wnuków, prawnuków. „Proszę księdza, starość? Co to jest? Ja nie mam na nią czasu? Trzeba dalej wychowywać następne pokolenia” – dzieliła się podczas ostatnich rekolekcji pewna starsza osoba. A czyż czytelnym znakiem świętości nie są sakramentalne małżeństwa z 40-, 50-, 60-letnim stażem, których świadectwo staje się wyraźnym kontrastem wobec innych związków rozpadających się po krótkim czasie? A dalej, stawiając to samo pytanie, czyż takim znakiem nie jest poświęcenie swojego życia dla chorych, starszych wiekiem osób, niepełnosprawnych, osób uzależnionych? Angażowanie się w wolontariat im służący? Czy Ty mógłbyś coś dodać ze swojej obserwacji życia?
Liczą się małe gesty
Papież Franciszek nauczając o świętości, przejawiającej się w małych gestach, używa prostego języka zaczerpniętego z codzienności. Podaje przykład, jakże bliski wielu paniom: „Pewna kobieta idzie na targ, by zrobić zakupy” – pisze w adhortacji. „Spotyka sąsiadkę, zaczyna z nią rozmawiać i dochodzi do krytyki” – kontynuuje. „Wówczas ta kobieta mówi w swoim wnętrzu: «Nie, nie będę o nikim mówić źle». To jest krok ku świętości. Następnie w domu, jej syn chce z nią porozmawiać o swoich fantazjach i chociaż jest zmęczona, siada obok niego i słucha z cierpliwością i miłością. To kolejna ofiara, która uświęca. Kiedy przeżywa chwilę udręki, pamięta o miłości Najświętszej Maryi Panny, bierze różaniec i modli się z wiarą. To jest kolejna ścieżka świętości. Potem, gdy wychodzi na ulicę, spotyka ubogiego i zatrzymuje się, by porozmawiać z nim z miłością. To jest następny krok”. Ilu z nas mogłoby się podpisać pod słowami Ojca świętego i dopowiedzieć kolejne etapy zaczerpnięte już z własnej historii życia: o cierpliwości wobec męża, o wierności żonie, o delikatnym tłumaczeniu wnukowi, jak ma się zachować w danej sytuacji, o modlitwie za księdza proboszcza w parafii, o zaangażowaniu w przygotowanie Dnia Chorego w parafii…
Oczyszczenie i uświęcenie
Świętość ma konkretne kształty słów, czynów, prowadzonych dzieł, czyli tego, co jest zewnętrzne, co jest słyszane i dostrzegalne: „Po owocach ich poznacie” (Mt 7, 20) – mówił Pan Jezus. Ale jej początkiem jest serce człowieka, jego osobista relacja – jedność z Bogiem. Nie jest świętość rozmytą i bezkształtną duchowością. Jakimś błogostanem, oderwaniem od rzeczywistości. Świętość jest twardym stąpaniem po ziemi, jest umiejętnością odczytania otaczającej nas rzeczywistości oczyma Boga.
Wiąże się najpierw z oczyszczeniem naszej duszy od nieuporządkowanych przywiązań, grzechów, ponawiających się wad, czyli tego wszystkiego, o czym pisze św. Paweł, przywołując obraz dawnego człowieka, np. w Liście do Kolosan: „A teraz i wy odrzućcie to wszystko: gniew, zapalczywość, złość, znieważanie, haniebną mowę od ust waszych! Nie okłamujcie się nawzajem, boście zwlekli z siebie dawnego człowieka z jego uczynkami, a przyoblekli nowego, który wciąż się odnawia ku głębszemu poznaniu Boga, według obrazu Tego, który go stworzył” (Kol 3, 8-10). Również autor Księgi Kapłańskiej po wezwaniu „Bądźcie świętymi, bo Ja jestem święty” (Kpł 19, 2) przywołuje długą i szczegółową listę tego, czego nie należy robić, co jest niezgodne z Dekalogiem, co nie podoba się Bogu, np.: „Nie będziecie kraść, nie będziecie kłamać, nie będziecie oszukiwać jeden drugiego. Nie będziecie przysięgać fałszywie na moje imię. Byłoby to zbezczeszczenie imienia Boga twego. Ja jestem Pan! Nie będziesz uciskał bliźniego, nie będziesz go wyzyskiwał” (Kpł 19, 11-13).
Przede wszystkim jednak świętość łączy się z przyjęciem uzdrawiającej łaski Bożej. Jest darem Boga. Jej źródłem jest Miłość Boża, nie nasza ludzka, krucha i egoistyczna miłość. Pisze o niej św. Jan: „Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy. Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować” (1 J 4, 7-11).
Te dwa elementy: oczyszczenie i uświęcenie, stale winny być obecne w naszym życiu. Za św. Augustynem możemy powiedzieć, od strony negatywnej, iż z łaską Bożą nie jest tak, jak z ziarnem, które siewca posiał na roli. Rolnik posiawszy ziarno, może odejść i czekać, aż zakiełkuje, urośnie i wyda plon. Tymczasem łaska uświęcająca, czyli życie Boże w nas, musi być przez Boga stale podtrzymywane, a człowiek stale musi otwierać się na Niego – aż do ostatnich chwil swojego życia. Bóg, obdarzając nas wolnością, oczekuje od nas odpowiedzi. Pragnie, abyśmy Mu się w pełni powierzyli i oddali Mu naszą wolę. Uczy nas tego przez całe życie. Zwłaszcza w godzinie próby, cierpienia, samotności, gdy próbujemy iść za Jezusem osamotnionym, cierpiącym i umierającym.
Przeczytałem niedawno pewien list. Pokazuje on wiarę umierającego człowieka. Jego autor pisze do przyjaciela, księdza. Przywołam pewien jego fragment: „W następną niedzielę będziesz mówił o niebie” – pisze nadawca. „Jestem zainteresowany tą krainą, bo od ponad 50 lat mam tam prawo do kawałka ziemi. Dostałem go w prezencie, zupełnie za darmo, ale Ofiarodawca zapłacił za niego ogromną cenę. Przez ponad pół wieku wysyłałem tam materiały, z których najwspanialszy Architekt budował dla mnie dom. Dom ten będzie mi służył przez wieczność, nigdy nie będzie wymagał żadnych napraw ani przebudowy. Nie zagrozi mu pożar ani powódź, nigdy też nikt do niego się nie włamie, więc nawet nie zamierzam zakładać zamków. Między obecnym domem a tamtym, do którego wkrótce się udam, ciągnie się ciemna dolina śmierci. Jednak nie boję się przeprowadzki, bo mój najlepszy Przyjaciel przyjdzie po mnie i pomoże mi pokonać tę drogę. Na moim bilecie do nieba nie podano dokładnej daty. Jestem gotowy do drogi i może mnie tu już nie być, kiedy będziesz odprawiać Mszę w niedzielę wieczorem. Z pewnością jednak kiedyś się spotkamy”. Autor listu w prosty sposób pokazuje, że w żaden sposób nie możemy zasłużyć na Niebo, ono jest nam ofiarowane przez Boga. Choć nie bez znaczenia są „wysyłane tam materiały, z których Bóg buduje dla nas dom”, czyli nasze uczynki ofiarowane Mu tutaj, na ziemi. Są nimi drobne akty miłości wykonywane z czystą intencją. Nieraz zaczynają się od wypowiedzenia trzech ważnych słów: „proszę, dziękuję i przepraszam”.
Potrzebna jest wytrwała modlitwa
Nie ma świętości bez wytrwałej modlitwy, bez trwania w Jezusie. On jest źródłem naszego uświęcenia. „Miarą świętości jest to, jak wiele jest w naszym życiu z Chrystusa, oraz na ile, mocą Ducha Świętego, kształtujemy nasze życie na podobieństwo Jego życia” – uczył Benedykt XVI. Zaś jego następca proponuje nam rachunek sumienia z czasu i jakości naszej modlitwy. Przywołam pytania, które stawia papież Franciszek: „Czy są chwile, kiedy stajesz w obecności Jezusa w milczeniu, pozostajesz z Nim bez pośpiechu i pozwalasz, by On na ciebie patrzył? Czy pozwalasz, by Jego ogień rozpalał twoje serce? Jeśli nie pozwolisz, aby On podtrzymywał w twym sercu ciepło miłości i czułości, to nie będziesz miał owego ognia, a zatem jakże będziesz mógł rozpalać serca innych twoim świadectwem i słowami? A jeśli przed obliczem Chrystusa nadal nie potrafisz dać się wyleczyć i przemienić, to wówczas przeniknij do wnętrza Pana, wejdź w Jego rany, ponieważ tam ma swe mieszkanie Boże miłosierdzie”. Nie ma lepszego duchowego akumulatora naszej świętości jak adoracja Jezusa Eucharystycznego. Ona porządkuje nasze życie. Zaś częste przyjmowanie Jezusa, staje się dla nas duchowym umocnieniem.
Podczas adoracji możemy medytować nad Magna Charta chrześcijańskiej świętości – to osiem błogosławieństw z Jezusowego Kazania na Górze: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni. Błogosławieni cisi, albowiem oni na własność posiądą ziemię. Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości, albowiem oni będą nasyceni. Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią. Błogosławieni czystego serca, albowiem oni Boga oglądać będą. Błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie dla sprawiedliwości, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Błogosławieni jesteście, gdy ludzie wam urągają i prześladują was, i gdy z mego powodu mówią kłamliwie wszystko złe na was. Cieszcie się i radujcie, albowiem wasza nagroda wielka jest w niebie” (Mt 5, 3-11). Osiem błogosławieństw to osiem kroków naszej chrześcijańskiej świętości.
Świadectwo życia
Modlitwa jest podstawą świętości, ale nie na niej ma się kończyć nasza troska o świętość, jak w przywołanej na początku historii z kazaniem o niebie. Konieczna jest odpowiedź – radykalna miłość, czyli taka miłość, która powraca do źródła, do fundamentu, do korzenia (pol. „radykalizm” pochodzi od łac. radice, które oznacza korzeń). Miłość, która przekracza granice zwykłości naszego życia, jest miarą naszej świętości. Jest pełnym ofiarowaniem siebie drugiemu, nieraz wbrew temu, co wewnętrznie czujemy. Święta Matka Teresa z Kalkuty w pokorze mówiła: „Tak, wiele mam ludzkich słabości, wiele ludzkich nędzy [...]. Lecz On się uniża i posługuje się nami, tobą i mną, abyśmy byli Jego miłością i Jego współczuciem w świecie, pomimo naszych grzechów, mimo naszych nędz i wad. Uzależnia się On od nas, aby kochać świat i pokazać mu, jak bardzo go kocha. Jeśli zbytnio zajmiemy się sobą, to nie będziemy mieli czasu dla innych”. Czyż taką miłością nie jest Apostolstwo Chorych, czyli miłość pragnąca ofiarować Bogu to, co trudne – cierpienie – za zbawienie innych, oraz duszpasterstwo chorych, czyli ofiarowanie Bogu czasu i zdolności w służbie chorym, niepełnosprawnym i osłabionym przez wiek?
Życie i posługa nowo beatyfikowanej pielęgniarki z Krakowa, Hanny Chrzanowskiej staje się współcześnie dla nas nie tylko znakiem, ale także i wyrzutem sumienia. Ona nie oszczędzała siebie w służbie choremu i w prowadzeniu go – jako pielęgniarka! – do Boga. Ona, jak i wielu innych świętych, zarówno tych wyniesionych na ołtarze, jak i „tych z sąsiedztwa”, uczą nas pracy u podstaw i nie oczekiwania ludzkiego dowartościowania.
Zobacz całą zawartość numeru ►