Oblubienica Krzyża – Sługa Boża siostra Dulcissima Hoffmann
Czasem wydaje nam się, że święci są bardzo odlegli, że przykład ich życia jest niedościgłym wzorem, którego nigdy nie będziemy umieli naśladować. Na szczęście, coraz częściej Kościół ogłasza świętymi osoby zwyczajne, proste. Do takich postaci należy Sługa Boża siostra Dulcissima Hoffmann ze Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej. O jej zwyczajnej świętości rozmawialiśmy z S.M. Pauliną Szczepańczyk SMI.
2018-09-07
S.M. ALEKSANDRA LEKI CSSE: – Skąd fascynacja Siostry osobą S.M. Dulcissimy?
S.M. PAULINA SZCZEPAŃCZYK SMI: – Muszę zacząć od tego, że w Brzeziu, gdzie żyła i zmarła S.M. Dulcissima, bywałam od 1976 roku, ponieważ prowadziłam tam w czasie wakacji rekolekcje Dzieci Maryi. Wychodząc przed dom, skąd jest widok na stary cmentarz, widziałam ludzi, którzy tam się gromadzili. Dziwiłam się, myśląc, że codziennie jest pogrzeb. Zainteresowałam się tym. Okazało się, że to przy grobie S.M. Dulcissimy każdego dnia zbierali się ludzie: dzieci z pobliskiej szkoły, które zawsze przed klasówką, przed lekcjami przychodziły na grób, zabierały ze sobą jakiś listek czy ziemię z grobu; młodzież, która jechała do Raciborza do szkoły; dorośli, którzy szli do pracy… Potem byłam w Brzeziu dwukrotnie przez trzy kadencje przełożoną: od 1990 do 1999 roku i od 2008 do 2017 roku. W tym czasie miałam możność jakby dotykać tego miejsca, spotykać ludzi, którzy przychodzili na miejsce jej dawnego spoczynku na starym cmentarzu. To mnie jakoś tak bardzo zainspirowało i w 1992 czy 1993 roku, kiedy w Rzymie odbywała się Kapituła Generalna naszego Zgromadzenia, na której też byłam obecna, jako jedna z najmłodszych uczestniczek, pod koniec obrad wstałam i powiedziałam, że Kapituła nie może się jeszcze zakończyć. Wszyscy byli bardzo zaskoczeni. A ja wtedy powiedziałam, że jest jeszcze taka jedna sprawa, która dotyczy siostry Dulcissimy, spoczywającej na cmentarzu w Brzeziu, gdzie codziennie niezliczona ilość ludzi z kraju i zagranicy przychodzi, by się modlić i wypraszać sobie łaski. Ci ludzie przychodzą też do nas do klasztoru prosić o modlitwę za jej przyczyną. Wtedy zadecydowano, żeby wyłożyć księgi łask i próśb za wstawiennictwem S.M. Dulcissimy.
W 1996 roku przypadała 60. rocznica śmierci Sługi Bożej. Wtedy na jej grób przyjechały siostry z wszystkich placówek z kraju i zagranicy oraz Zarząd Generalny z Rzymu. W Brzeziu odbyła się wielka uroczystość, której przewodniczył biskup Gerard Bernacki. To było pierwsze tego rodzaju spotkanie.
Z tym wiąże się też takie niecodzienne zdarzenie. Na drugi dzień po tej uroczystości, gdy w Brzeziu trwało jeszcze spotkanie sióstr z młodzieżą w szkole, na grób S.M. Dulcissimy przyszło jakieś małżeństwo. Ludzie ci dowiedzieli się od kogoś, że w Brzeziu odbywa się taka uroczystość. Nie chcieli przyjeżdżać w dzień uroczystości, dlatego przyszli dzień później. Pokazali siostrom krzyżyk i medalik i powiedzieli, że to mają po swoim krewnym, pochodzącym z Wodzisławia ks. Kubszu, który czasem zastępował kapelana sióstr, o. Blandziego, oblata. Ksiądz Kubsz po jakimś czasie przeszedł do kamedułów na Bielanach, jednak zanim tam trafił, od S.M. Lazarii, przełożonej S.M. Dulcissimy, otrzymał krzyżyk i medalik, należące do Sługi Bożej. Traktował te pamiątki jak relikwie. Potem wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Gdy po 40 latach jako wizytator przyjechał do Polski, by wizytować w Krakowie swój klasztor, odwiedził też swojego brata, Jerzego Kubsza i jego rodzinę. Powiedział im, że powierza im ważną misję do spełnienia: wręczył im wówczas krzyżyk i medalik, otrzymane po siostrze Dulcissimie, podkreślając, że dla niego to była cenna relikwia. Twierdził, że chroniła go na morzu, w powietrzu, na lądzie, i poprosił, by strzegli tych pamiątek jak oka w głowie i oddali do klasztoru w Brzeziu, „jak przyjdzie czas”. Miało to miejsce w 1978 roku. Ci ludzie przyjęli to ze strachem – bo o jaki czas chodzi? Dopiero po niespełna 20 latach doszli do wniosku, że uroczystość, o której usłyszeli, to właśnie „ten czas”. Dlatego przyjechali do Brzezia, by oddać siostrom pamiątki po Słudze Bożej.
Zabrałam wtedy ten krzyżyk i medalik, spisałam wszystkie dane. I do dzisiaj uważam to wydarzenie za ważny znak. Nadal też mamy z nimi kontakt. Prosiłam tych państwa, żeby napisali do ks. Kubsza, aby spisał swoje wspomnienie o S.M. Dulcissimie. Niestety, nie zdążył napisać swojego świadectwa, zmarł wkrótce potem, ale w jego imieniu napisał do nas jego przełożony, który przesłał nam też zdjęcia i różne pamiątki po siostrze Dulcissimie. W swoim liście zaznaczył, że ks. Kubsz często wspominał S.M. Dulcissimę oraz że wyprosiła wiele łask ich wspólnocie. Kiedy byłam w Brzeziu na placówce, chodziłam po domach do osób, które znały S.M. Dulcissimę, które pamiętały ją, uprosiły jakieś łaski. Mamy to wszystko spisane. Do dzisiaj na grobie S.M. Dulcissimy są świeże kwiaty, palą się znicze, zawsze ktoś tam się modli. W Brzeziu jest też Izba Pamięci, w której są pamiątki po S.M. Dulcissimie. Na przykład zachował się wianek mirtowy z wiecznych ślubów, złożonych przez nią w 1935 roku. Są też zdjęcia, listy… Pierwsze śluby S.M. Dulcissima składała w Nysie – tam miała nowicjat, a wieczne śluby – w Brzeziu. Formułę ślubów wieczystych siostra pisała przez 14 dni – bo tak była już sparaliżowana, a nie pozwoliła, żeby ktoś jej pisał, chciała je własnoręcznie napisać.
– W jakich okolicznościach rozpoczął się proces beatyfikacyjny S.M. Dulcissimy?
– W 1998 roku została zorganizowana pielgrzymka odpowiedzialnych za Ruch Dzieci Maryi do Rzymu. Uczestniczyły w niej siostry z różnych zgromadzeń, także ja miałam tę możliwość. Zabrałam ze sobą niewielką książeczkę o Słudze Bożej. Kiedy poszliśmy na audiencję z Ojcem świętym, powiedziałam: „Siostro Dulcissimo, zabiorę cię do Ojca świętego”. Najpierw byliśmy na audiencji generalnej na Placu św. Piotra, ale odpowiedzialny za Ruch Dzieci Maryi ks. Jan Morcinek załatwił nam też prywatną audiencję w Castel Gandolfo – 26 sierpnia o godz. 20.00. Oprócz nas były jeszcze dwie grupy. Każda siostra chwaliła się, ile różańców zmówiła za Ojca świętego, a ja sobie myślałam: „Żebyście wiedziały, co ja mam…”. Zastanawiałam się, w jaki sposób podejść do Ojca świętego – siedziałam w pierwszym rzędzie, ale bałam się służb porządkowych. W naszym imieniu do papieża miała pójść delegacja z darami: dwie siostry i ksiądz moderator. Więc kiedy oni byli na mojej wysokości, to po prostu do nich dołączyłam i tylko przez ramię powiedziałam księdzu, że ja też idę z siostrą Dulcissimą. Nie zdążył zareagować. Uklękłam przed Ojcem świętym i powiedziałam, że proszę o błogosławieństwo na rozpoczynające się prace związane z siostrą Dulcissimą – Oblubienicą Krzyża. Pamiętam, że wszystkie dary, które otrzymał Ojciec święty, składano na krześle, natomiast moją książeczkę papież podał ks. Dziwiszowi, a do mnie powiedział: „Dobrze, dziecko, błogosławię. To jest dzieło Boże”. Już mnie nic nie obchodziło, czułam, że spełniłam swoją misję.
Później potoczyło się tak, że 12 września arcybiskup Damian Zimoń wraz z redakcją „Gościa Niedzielnego”, z okazji 75-lecia był na audiencji u Ojca świętego. Po powrocie zadzwonił, że jest ze Stolicy Apostolskiej Nihil obstat na rozpoczęcie procesu. To było we wrześniu, a już następnego roku w lutym rozpoczął się proces.
– Na jakim etapie teraz jest proces?
– Kończy się postępowanie procesowe na szczeblu diecezjalnym, trwa „szlifowanie” dokumentów. Trzeba powiedzieć, że w 2002 roku był taki moment, że właściwie mieliśmy zakończone wszystkie prace, wymagane na etapie diecezji. Komisja Historyczna, w skład której wchodzili ks. prof. Henryk Olszar i ks. prof. Jan Górecki, sprawdzała wcześniej wszystkie archiwa, w kraju i za granicą, w poszukiwaniu jakichkolwiek dokumentów związanych z osobą S.M. Dulcissimy. Niestety, niewiele znaleziono. Wtedy przyszła wiadomość z Wrocławia: jedna z naszych sióstr, zakrystianka, w kaplicy, w schowku pod ołtarzem wśród różnych materiałów dekoracyjnych znalazła wiklinowy kosz z jakimiś kartonami. Zawołała wtedy siostrę Sybillę, która akurat studiowała historię na KUL-u, i powiedziała jej, że skoro interesuje się takimi szpargałami, to ma to przejrzeć. Okazało się, że w tych kartonach były rzeczy po siostrze Dulcissimie, w tym bardzo wartościowe teksty źródłowe, które trzeba było opracować – przepisać z gotyku i przetłumaczyć na język polski i włoski. To wymagało dużej pracy.
– Jaka jest Siostry rola w procesie beatyfikacyjnym S.M. Dulcissimy Hoffmann?
– Jestem cursorem, czyli osobą, której zadaniem jest dostarczanie różnorakich pism, które są gdzieś potrzebne, a które bezpośrednio dotyczą S.M. Dulcissimy i procesu beatyfikacyjnego. Ponadto do moich zadań należy zbieranie wszelakich materiałów na temat Sługi Bożej i przyjmowanie świadectw doznanych łask.
– Jak to się stało, że Siostra została włączona w proces beatyfikacyjny S.M. Dulcissimy?
– Nie wiem, czemu jestem cursorem, nie ma w tym żadnej mojej zasługi.
– Czy Siostra doświadczyła wstawiennictwa S.M. Dulcissimy?
– Wiele razy. Nie była zwykłą siostrą, chociaż jednocześnie była bardzo zwyczajna w codziennym życiu, niczym specjalnym się nie wyróżniała. Była prostą siostrą – nie założycielką czy przełożoną, z wielkim wykształceniem. Ze wszystkim się ukrywała, nie obnosiła się ze swoim cierpieniem. A są też świadkowie, którzy twierdzą, że miała ukryte stygmaty. Bardzo cierpiała w Wielkim Poście, w piątki, ale się tym nie chwaliła. Każdą sprawę, każde cierpienie ofiarowała Jezusowi. Czasem są wielcy święci, którzy wydają nam się bardzo dalecy, których świętość jest dla nas nieosiągalna. Ale świętość S.M. Dulcissimy jest bardzo zwyczajna, jakoś nam bliska. Żyła bardzo świadomie, z miłością oddawała wszystko Panu Jezusowi – przede wszystkim za kapłanów, o nawrócenie dla tych, którzy odeszli od Pana Boga, za Zgromadzenie… Powiedziała, że nasze Zgromadzenie będzie chyliło się ku upadkowi. Być może teraz jest ten czas – brak powołań itd. Ale zapowiedziała, że ono się odrodzi. A ja wierzę w słowa Ojca świętego, że to jest dzieło Boże.
– Czy żyją jeszcze świadkowie jej życia?
– Żyją. Nie ma już tych osób dużo, ale są. Żyje pani, której S.M. Dulcissima robiła opatrunki nogi po wypadku na rowerze. Było to na tyle poważne, że groziła jej amputacja jednej nogi. Dzięki opiece Sługi Bożej ta pani, dzisiaj 92-letnia, ma obie nogi.
– A jacyś członkowie jej rodziny? Czy ktoś jeszcze żyje? Czy pamiętają o swojej krewnej?
– Są jeszcze osoby z jej rodziny, ale to już dalsi krewni. Utrzymuję z nimi kontakt. Zresztą, po otwarciu procesu, oni rokrocznie w dniu jej odejścia do Ojca, 18 maja, przyjeżdżają do Brzezia. Jest to grupa ok. 30 osób. Mają Mszę świętą w kaplicy, udają się do kościoła, na stary cmentarz, do sarkofagu, modlą się.
– Co Sługa Boża S.M. Dulcissima Hoffmann ma do powiedzenia współczesnemu człowiekowi? Na ile jej życie, jej przesłanie jest czy może być dla nas aktualne także dzisiaj?
– Jako prosta, zwyczajna dziewczyna z robotniczej, śląskiej rodziny, potrafiła i potrafi także dzisiaj wypraszać u Jezusa wiele łask; potrafiła swoje życie, cierpienie, uczynki ofiarować każdego dnia Jezusowi, na wzór swojej świętej patronki, św. Teresy od Dzieciątka Jezus, której, jak wiemy z jej zapisków czy z opowiadań współcześnie jej żyjących, miała widzenia. Święta Tereska przychodziła do niej, dawała wskazówki pomocne dla życia duchowego. Dlatego S.M. Dulcissima jest nazywana „śląską św. Terenią”. Jako dziewczyna, jeszcze w swoim środowisku rodzinnym, w Świętochłowicach-Zgodzie, bardzo pielęgnowała kult Jezusa Eucharystycznego i Matki Bożej. To jest też wzór dla nas – i dla dzieci, i dla młodzieży, i dla starszych. Przynosiła kwiaty – ale nie szła ich kupić na targ, bo była za biedna, lecz sama hodowała je w ogródku lub prosiła ludzi o kwiaty do przystrojenia ołtarza. Kiedyś kopiąc w ogródku, wykopała medalik. Zdziwiła się, bo na nim była twarz tej samej młodej zakonnicy, która do niej przychodziła, czyli właśnie św. Tereski. Był to czas jej beatyfikacji (1923) i kanonizacji (1925). A trzeba pamiętać, że wtedy nie było tak szybkiego przepływu informacji jak obecnie. Ten medalik jest do dzisiaj w Brzeziu.
Siostra Dulcissima doświadczała wiele cierpienia. Chorowała na tumor, jak wtedy mówiono, czyli raka mózgu. Przyjmowała to z miłości do Jezusa, chcąc Go naśladować, chcąc dźwigać ten krzyż razem z Jezusem i tak zbawiać świat. Nie przyjmowała, bo nie chciała, żadnych leków uśmierzających ból. Wszystko świadomie ofiarowała Jezusowi. A będąc chorą, opatrywała chorych, odwiedzała ich w domach.
– Skąd wiemy o podejściu S.M. Dulcissimy do własnego cierpienia, o tym, że je ofiarowała Jezusowi?
– Z jej tekstów: zapisków, listów pisanych do rodziny. Także jej przełożona, S.M. Lazaria, która nią się opiekowała, spisywała jej słowa. Zresztą, ludzie, którzy ją znali, też opisywali to, czego doświadczali: że jak poszli do siostry Dulcissimy prosić o modlitwę, to ta modlitwa zawsze była wysłuchana.
– Jednym z ważnych wymogów przy procesie beatyfikacyjnym jest przekonanie wiernych o świętości danej osoby już w chwili jej śmierci. Czy tak było w przypadku S.M. Dulcissimy?
– Tak. Zanim S.M. Dulcissima zmarła, co nastąpiło 18 maja 1936 roku, poprosiła, żeby przełożona przygotowała „kołocz” i kawę, bo będzie wesele. Po jej śmierci, pokój, w którym miała być trumna, był tradycyjnie przybrany na czarno. Przyszedł wtedy miejscowy proboszcz, który co prawda nie był bardzo blisko z siostrami, ale powiedział im: „Co wyście zrobiły? Przecież to umarła święta!”. I kazał ściągnąć czarny tiul i przybrać pokój na biało. Trumna też była biała, z napisami Magnificat i Te Deum po bokach, wykonanymi z mirtu. Msza święta pogrzebowa miała być sprawowana w kolorze białym, co na tyle lat przed soborem było w ogóle nie do pomyślenia. To jest przejmujące – od samego początku ludzie, listownie czy mailowo, składają świadectwa o wstawiennictwie S.M. Dulcissimy. Zresztą, kiedy arcybiskup Damian Zimoń ogłaszał S.M. Dulcissimę Sługą Bożą, powiedział, że Słudzy Boży to takie osoby, które mogą nam bardzo wiele u Pana Boga uprosić, ale nie mogą tego zrobić, jeżeli my nie będziemy ich o to prosić. Dlatego warto prosić siostrę Dulcissimę o pomoc.
– Dziękuję za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►