Siła przyszła od Boga
Historia Kazimiery Wojtasik, lekarza ginekologa z 40-letnim stażem, która przeszła przeszczep szpiku w wieku 57 lat jest dowodem na to, że choroba może dotknąć każdego. Niezależnie od wieku, wykształcenia czy pozycji zawodowej. Jest też świadectwem zaufania Bogu.
2018-07-02
Jej życie było uporządkowane. Dzieci kończyły już studia. Pracowała i wszystko toczyło się normalnie. Była szczęśliwa. Wydawało się, że tak będzie zawsze. Aż przyszła tamta wiosna. Poczuła się bardzo słaba. Wydawało jej się, że to może przesilenie związane z porą roku. Może częste nocne dyżury w szpitalu dały o sobie znać? Nawet sama sobie postawiła diagnozę – wypalenie zawodowe. „To pewnie chwilowe” – myślała. Fizycznie była jednak coraz słabsza. Bardzo trudny moment przeżyła wówczas, kiedy podczas nocnego dyżuru musiała wykonać pacjentce cesarskie cięcie. Poczuła po tym krytyczne wyczerpanie. A jednak kolejnego dnia wróciła do pracy. Szpital wydawał jej się wtedy najważniejszy. Przecież żyła po to, aby pracować. Aż któregoś dnia pękło jej naczynko w nodze. Noga zaczęła puchnąć i strasznie boleć. To był efekt osłabionej krzepliwości krwi. Kiedy zrobiła badania okazało się, że leukocyty były już na poziomie 65 tysięcy, a płytki tylko 10 tysięcy. Wtedy pierwszy raz pomyślała: „czyżby białaczka?”.
Hematolog stawia diagnozę, a ona wmawia sobie, że to nie może być prawda. Po dwóch dniach pobierają jej szpik. Akurat czekała na wynik, kiedy podeszła do niej młoda lekarka i podała do podpisu zgodę na chemię. W tym momencie zawalił jej się świat. Miała 57 lat i białaczkę. To było 8 lat temu. „Od razu zapadł wyrok. Dla lekarzy byłam już stara. A jedyne do czego według nich miałam prawo, to śmierć. Nikt mi oczywiście niczego takiego nie powiedział, ale czułam, że zostałam spisana na straty”. Wówczas w Polsce – albo rzadko albo w ogóle – nie robiło się przeszczepów szpiku osobom w jej wieku. Ale ilekroć lekarze mówili jej, że jest źle i może nie przeżyć, myślała, że nie podda się bez walki. „Ja muszę żyć!” – powtarzała sobie. „Moja szpitalna sąsiadka powiedziała mi o Fundacji Przeciwko Leukemii. Ludzie z Fundacji dali mi nadzieję, mówiąc o przeszczepie szpiku. Przekonywali, że jest spora szansa na powodzenie” – wspomina pani Kazimiera. Po trzech tygodniach odebrała telefon z ośrodka dobierającego dawców. „Mamy dla pani dawcę”– oznajmił głos w słuchawce. Nie dowierzała, była w szoku. Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Po trzech miesiącach była po przeszczepieniu szpiku kostnego. Nadal żyła!
„Niezwykłe w tym wszystkim było to, że wróciło do mnie tyle dobra. Mieszkam w małej miejscowości, niedaleko Wrocławia, gdzie od 40 lat jestem lekarzem. Mam za sobą 33 lata pracy w szpitalu, samych cesarskich cięć wykonałam blisko 3 tysiące. Kiedy trafiłam z diagnozą do szpitala, moja córka bez przerwy odbierała telefon. Bardzo wiele osób chciało pomóc. Ktoś chciał oddać krew, ktoś inny szpik, kolejny ktoś oferował transport. Bardzo pomogła mi też wiara. Zaufałam Bogu, zdając się na Niego. Gdyby nie Boża pomoc, z pewnością nie odzyskałabym zdrowia. Modliłam się w tamtym czasie szczególnie o siłę i ta siła przyszła od Boga”.
Po chorobie życie pani Kazimiery zmieniło się. Przede wszystkim mniej pracuje. Mogłaby już przejść na zasłużoną emeryturę, ale chce jeszcze być aktywna zawodowo. Póki co zrezygnowała z wyczerpujących nocnych dyżurów i połowę szpitalnego etatu zamieniła na pracę w poradni przyszpitalnej. Więcej czasu poświęca też rodzinie.
W szpitalu lekarze mówili, że nie ma wielkich szans. Dawali jej do zrozumienia, że wiek działa na jej niekorzyść. Na szczęście w tym przypadku lekarze nie mieli racji. Pani Kazimiera mówi o tym ze wzruszeniem: „Białaczka to oscylowanie na granicy życia i śmierci. W szpitalu codziennie ktoś umierał. A ja tak bardzo pragnęłam żyć, bo życie jest naprawdę piękne! Teraz – kilka dobrych lat po przeszczepie – myślę sobie, że przecież mogłoby mnie tu nie być. A jednak jestem, żyję. Mam się dobrze. Dziękuję za to Bogu każdego dnia”.
Zobacz całą zawartość numeru ►