Ani jednego kroku

Książka Alicji Joanny Orłowskiej zatytułowana „Choć jeden krok” jest opowieścią o życiu jej syna Leszka i stanowi lekturą niezwykłą. Wyrosła ze wspomnień i rozmów rodzinnych o życiu, o jego sprawach i z potrzeby utrwalenia postaci niezwykłego chłopca, który całą rodzinę, jej przyjaciół i wielu innych ludzi na zawsze scalił i nauczył trudnej sztuki – bolesnego kochania.

zdjęcie: Archiwum autora

2018-09-07

Nie ma w niej łatwych pocieszeń, ale przecież przynosi pokrzepienie i jest lekturą optymistyczną w przesłaniu. Napisana jest z dużą prostotą, ale sugestywnie, żarliwie, gorąco, porywa i wzrusza swoją prawdą.

Alicja Joanna Majewska, matka Leszka, opisała dzieje zwyczajnej kochającej się rodziny, której historia nie szczędziła żadnych doświadczeń. Najpierw było dzieciństwo i dom pełen ciepła, dający wszystkim poczucie bezpieczeństwa, potem okupacja na Kielecczyźnie, widziana oczami dziecka spostrzegawczego i bardzo dojrzałego, mądrego, obserwującego w skupieniu to, jak Polska „odradzała się w Podziemiu”. Dziesięcio-, potem jedenastoletnia dziewczynka widziała publiczną egzekucję i poznała głód, umiała zdobywać chleb i uciekać przed łapankami. Wiedziała, co to jest „Oświęcim”, a konsekwencją tych wszystkich doświadczeń i obserwacji było wstąpienie do tajnego harcerstwa. I w tej materii opowieść jest bardzo wartościowa, gdyż przynosi wiele nieznanych informacji o wojnie i okupacji w Kielcach i w okolicy.

Później autorka prowadzi nas przez siermiężność PRL-u. Ale najpierw będzie pobyt w szkole klasztornej i wspaniała pedagogika sióstr Nazaretanek, dbających o wysoki poziom wiedzy i takież morale swych wychowanek. A jednak konsekwencją tego nauczania będzie donos, który pójdzie za młodą Alicją w świat i przekreśli jej marzenie o farmacji. W donosie jedna z koleżanek napisze, że Alicja kończyła szkołę zakonną, więc jest elementem aspołecznym, wrogo usposobionym do socjalizmu i Polski Ludowej. Ten „wilczy list” przewędrował przez Kraków i Warszawę, ale zanim doszedł do Politechniki Częstochowskiej, usunęli go „dobrzy ludzie”. Dziewczyna wprawdzie mogła choć na chwilę dotknąć apteki, wymarzonego miejsca pracy, bo ukończyła technikum dla drogistów, ale ostatecznie została inżynierem włókiennictwa i w ten sposób zrealizowała swe życiowe pasje.

Tak zarysowany kształt życia i wszystkie jego meandry właściwie dopiero przygotowywały ją do najtrudniejszej, zupełnie niewyobrażalnej wcześniej roli życiowej – jaką było macierzyństwo. Trudno uznać, by były to tylko przypadki, to raczej jakiś znakomity Kreator wymyślił taką biografię.

Pierworodny syn Alicji i Janusza Orłowskich, Leszek, urodził się głęboko niepełnosprawny. To upragnione dziecko, przez brutalne i nieprofesjonalne położne, przyszło na świat zsiniałe, z czterokończynowym porażeniem, stając się wyzwaniem i zadaniem dla zrazu przerażonych rodziców, zupełnie nieprzygotowanych na taką sytuację. A jednak śliczne dziecko, uśmiechające się do nas z wózka – to właśnie Leszek. Ma inteligentne oczy i delikatne rysy, jest starannie ubrany i zadbany. Potem widzimy chłopca, wreszcie mężczyznę, bystro i mądrze patrzącego na świat.

Z wielkim zainteresowaniem obserwujemy rodziców pokonujących trudne zadania, zwłaszcza matkę wszędzie szukającą ratunku dla swego dziecka, rozpaczliwie walczącą, aby mogło uczynić choć jeden krok. Iluż odwiedziła lekarzy, szpitali, gdzie nieraz w wielkim trudzie nie dobrnęła! Można by wykreślić mapę jej podróży. Dotarła nawet do dyrekcji Huty Baildon w Katowicach, by zdobyć specjalistyczną stal potrzebną do implantu wszczepionego do kręgosłupa chłopca. Przy ówczesnym stanie wiedzy medycznej dokonywano rzeczy właściwie niemożliwych, ale okazuje się, że miłość rodzicielska daje taką siłę, która potrafi pokonać każdą przeszkodę.

A gdy była bliska załamania, szukała pociechy w konfesjonale i zawsze odchodziła pocieszona.  Widzimy też, jak przychodzą na świat kolejne dzieci: śliczna Dorotka i wspaniały Zbyszek, gdy podrosną, w miarę dziecięcych sił, pomagają bratu i rodzicom, bo do tego wczesnego wyjścia z beztroskiego dzieciństwa i niezwykłej dojrzałości, zostały przygotowane przez rodziców. Autorka kieruje do rodziców dzieci niepełnosprawnych zdumiewający apel: „Nie bójcie się, rodzice, mieć kolejnych dzieci, gdy jedno z waszych pociech zostanie obciążone chorobą. Dacie sobie radę…” i pokazuje na konkretnych przykładach, jak można sobie radzić.

Tak właśnie dali sobie radę państwo Orłowscy. Leszek był w górach i nad morzem, przyjął i głęboko przeżył pierwszą Komunię św., za zezwoleniem biskupa w domu przyjął sakrament bierzmowania. Słuchał w radio Mszy Świętej, domagał się drogi krzyżowej i różańca. Był bardzo dojrzały wewnętrznie i pogodny. Miał własny dowód osobisty, brał udział w głosowaniach, dostał nawet wezwanie do poboru wojskowego. Opis perypetii z wytłumaczeniem komisji, że Leszek nie może służyć w wojsku, dziś wydaje się zabawny i nieprawdopodobny, ale wtedy taki nie był, a rodzice chłopca i przez to musieli przejść.

Poznajemy też całą galerię dobrych ludzi, wśród nich rodziny Doroty i Zbyszka, bo książka powstała z inspiracji męża Doroty – inżyniera architekta Wojciecha Gwizdaka. O tych wszystkich ludziach pisze autorka z zadziwieniem, że było ich aż tylu i że dobroć może przyjąć tyle form i do nich kieruje często słowa „szczęść im, Panie Boże”.

Niedobrzy ludzie również byli, jednak najczęściej okazywało się, że to nie zło – tylko głupota i prostactwo (np. pewna pani nie mogła na Leszka patrzyć, bo była taka „wrażliwa”!). Może dlatego, że był ten łańcuch ludzi dobrej woli, przy normalnej pracy zawodowej i karierze (Alicja Joanna była wicedyrektorem w Zakładach Przemysłu Dziewiarskiego „Elektrze” oraz w Zakładzie Odzieżowym Przemysłu Terenowego „Nida”, ojciec – Janusz – technik elektryk pracował w Przedsiębiorstwie Urządzeń Pożarniczych SUPON w Kielcach), wielkim hartem ducha, dzięki niebywałej dzielności – wszystko można było pogodzić.

Leszek, jak wspomniano, nie ograniczał swoich rodziców, którzy pracowali, piastując odpowiedzialne stanowiska, lecz ich wzmacniał i rozwijał przede wszystkim duchowo. Autorka pisze, że „piękne oczy mojego leżącego syna” były nagrodą za wszystko, za całe zło tego świata i krzywdy wyrządzone przez zawistne osoby. Chłopiec rósł; nie mówiąc, kontaktował się z otoczeniem ruchem gałek ocznych, krzykiem o różnym natężeniu i barwach. Potrafił wyrazić radość, nawet zachwyt, ale także gniew i złość. Najważniejsze były dla niego rozmowy z ojcem Januszem i wspólne oglądanie meczów piłkarskich. Ojciec też, na długo wyprzedzając odkrycia oficjalnej medycyny o dobroczynnym skutku przebywania w wodzie dla przykurczów mięśniowych, pływał z synem w prywatnym basenie, sprawiając chłopcu ogromną radość. Nic więc dziwnego, że to z ojcem Leszek pielgrzymował na Jasną Górę. O ojcu trzeba napisać i to, że Janusz został przyjęty na studia na Politechnikę Gdańską, lecz gdy urodził się Leszek – zrezygnował z dalszej nauki. Był ojcem heroicznym, ale zapewne oburzyłby się na takie określenie.

Autorka dodaje jeszcze, że gdy młodsze dzieci dorosły i poszły w świat, rodzice wiedzieli, że nadal są potrzebni Leszkowi i on „trzymał ich przy życiu”.

Leszek przeżył 52 lata, choć lekarze dawali mu rok życia, może dwa, góra szesnaście lat. Pięknie napisała jego matka w zakończeniu książki: „Był człowiekiem do końca dni swoich, czujnym i wrażliwym na to, co go otacza. Naszym dzieckiem, na które czekaliśmy”.

Książka o Leszku Orłowskim powinna trafić do wszystkich rodziców dzieci niepełnosprawnych, do wszystkich osób stykających się z problemem niepełnosprawności w rodzinie, gdyż może im pomóc, wzmocnić i dodać sił do dalszego życia. W ten sposób Leszek, ocalony dla naszej pamięci w książce swej matki, będzie dalej wspierał innych rodziców i ich dzieci, które nie mogą postawić ani jednego kroku.

Alicja Joanna Orłowska: „Choć jeden krok”, Kielce, 2018, ss. 251.

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Dobra książka, Polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024