Co to znaczy dzisiaj być patriotą, miłować Ojczyznę, Polskę naszą, Matkę naszą?
Konferencja ks. kan. dra Michała Bordy wygłoszona podczas diecezjalnej pielgrzymki chorych w Czeladzi
2018-09-10
Sierpień 1943 roku
Doskonale pamiętam tamto piękne lato. Dookoła szalała wojna, lecz w naszej małej wiosce, zatopionej wśród pól i lasów, życie płynęło spokojnie. Jakimś cudem omijało nas zło, które panoszyło się po świecie.
Tylko jeden człowiek przypominał nam, że to tylko pozory normalnego życia i nigdy nie wiadomo, co przyniesie jutro. Komendant niemieckiego posterunku, Karol Gryc. Ten czterdziestoletni mężczyzna mieszkał z żoną Wiktorią i trójką dzieci w sąsiedniej miejscowości. Wysoki, potężnie zbudowany, samym wyglądem wzbudzał respekt. Do tego bardzo inteligentny, bystry i bezwzględny. Pochodził ze Śląska i doskonale mówił po polsku. W 1939 roku zdezerterował z Wojska Polskiego i wstąpił do armii niemieckiej. Nienawidził Polaków. Obwiniał nas za śmierć swojego ojca, który zginął w Powstaniu Śląskim w bitwie o Górę Świętej Anny. Tego człowieka należało unikać jak ognia.
Niedziela, 3 sierpnia 1943 roku
To było wyjątkowo upalne popołudnie. Większość mieszkańców spędzała wolny czas na przydomowych ławeczkach. Rozmawiali, śmiali się i wspominali dawne lata. Te spotkania to była jedyna rozrywka, na jaką mogli sobie pozwolić. Ja też lubiłem siadać na ławce ze swoimi kolegami, Mietkiem, Marianem i Stasiem. Tego popołudnia graliśmy w karty. Tak bardzo pochłonęło nas to rozdanie, że nie zauważyliśmy nadjeżdżającego komendanta. Przyjechał na rowerze w towarzystwie młodego posterunkowego. Zatrzymał się przed naszą ławeczką. Widać bardzo się śpieszył, bo nie założył swojego munduru. Ubrany był w białą koszulę, ciemne spodnie i wojskowe buty. Do paska przypiął swojego ulubionego wolthera. Obrzucił nas pogardliwym spojrzeniem i stwierdził, że skoro nie mamy nic do roboty, to pomożemy mu w pewnym zadaniu. Rozkazał nam zabrać ze sobą łopaty i ruszyć za nim. Bałem się tego człowieka, więc bez słowa wykonałem polecenie. Oczywiście nikt z nas nie miał roweru, więc ruszyliśmy biegiem za komendantem. Niemiec wjechał na polną drogę i kierował się w stronę lasów. Gnaliśmy tak aż do pogranicza Rębów Niegowońskich, na skraj lasu zwanego Jodlina. Tu komendant zatrzymał się, Rzucił rower w pobliskie zarośla i rozkazał nam zachować ciszę. Wszedł na ścieżkę prowadzącą w głąb lasu. Poszliśmy za nim, uważając, aby niczym nie zdradzić swojej obecności. Domyślałem się, że Niemiec urządza polowanie.
Wtedy ich zobaczyłem. Spali spokojnie pod wielką sosną, oparci o pień drzewa. Było ich pięcioro i wyglądali jak rodzina – żydowska rodzina. Dwoje starszych ludzi zapewne było małżeństwem, a dwie młode kobiety ich córkami. Na ziemi, wspierając głowę na kolanach jednej z kobiet, spał mały, może dziewięcioletni, chłopiec. Młodsza z kobiet była w zaawansowanej ciąży i w dłoniach trzymała słoiczek wypełniony wiśniami. Wiedziałem już, że to z ich powodu przybyliśmy do tego lasu i że za chwilę wydarzy się coś złego. Gryc wyciągnął pistolet zza paska. Rozkazał nam pozostać w ukryciu, a sam bezszelestnie wyszedł z zarośli. Podszedł blisko do śpiących ludzi i wycelował pistolet w głowę starszego mężczyzny. Żyd nagle otworzył oczy, ale zdążył tylko spojrzeć w twarz swojego kata. Huk wystrzału zbudził resztę rodziny. Kobiety krzyczały przerażone, a mały chłopiec zerwał się na nogi i uciekł. Nie wiem, dlaczego komendant pozwolił mu odejść. Czyżby ulitował się nad dzieckiem, bo sam był ojcem? Egzekucja trwała kilka sekund i po chwili w lesie zapanowała cisza. Nawet ptaki przestały śpiewać, spłoszone hukiem wystrzałów. Morderca kazał nam opuścić kryjówkę. Nie mogłem ruszyć się z miejsca, nie mogłem uwierzyć w to, co przed chwilą widziałem. Pomyślałem o chłopcu. Przysiągłem sobie go odszukać i pomóc mu przetrwać resztę wojny.
Drodzy Pielgrzymi,
nasze dzisiejsze konferencyjne spotkanie rozpocząłem od przeczytania fragmentu pracy napisanej przez Miłosza, ucznia jednej ze szkół naszej sosnowieckiej diecezji, który wziął udział w diecezjalnym konkursie historyczno-patriotycznym zatytułowanym „Szkice pamięci. Ocalić od zapomnienia. Rodzinne wspomnienia historyczno-patriotyczne”, który zorganizowaliśmy w 100. rocznicę odzyskania niepodległości. Miłosz spisał opowiadaną i przekazywaną z pokolenia na pokolenie historię swojego pradziadka, uczestnika tych dramatycznych wydarzeń z lasu o nazwie Jodlina, kiedy Polacy byli wykorzystywani przez Niemców, by wykopywać groby dla mordowanych przez gestapo Żydów.
Tych prac, tak bardzo poruszających, tych prac, które są świadectwem żywej historii naszego narodu, do wspomnianego diecezjalnego konkursu wpłynęło aż 147. Opisują wydarzenia podniosłe, wielkie, z których my – jako Polacy – możemy być dumni. Udało się ocalić od zapomnienia imiona i nazwiska naszych rodaków-bohaterów, którzy poświęcali swój czas, swoje zdolności, swoje majątki, a często składali najcenniejszy dar – życie, żeby ocalić życie żony, męża, swoich dzieci, wnuków, sąsiadów, przyjaciół, znajomych, krewnych, wśród których tak wielu było również Żydów. Składali dar ze swojego życia.
Wspominam o tym, Drodzy, nieprzypadkowo. Przeżywamy przecież 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez naszą Ojczyznę. Uczestniczymy w wielu podniosłych wydarzeniach, odsłaniamy kolejne tablice, poświęcamy pomniki, tyle apeli poległych już za nami, szkolnych akademii, przedstawień, imprez religijnych, kulturalnych, oświatowych, edukacyjnych, historycznych… To wszystko służy temu, by każdy z nas, również człowiek chory i cierpiący, mógł zadać to odważne pytanie: czy ja o sobie mogę powiedzieć, że jestem patriotą? Co oznacza dzisiaj faktycznie umiłować Ojczyznę, Polskę naszą, o której – pozwolę sobie przypomnieć – św. Jan Paweł II jako kapłan, biskup, kardynał czy wreszcie papież, następca św. Piotra na Watykanie, mówił jednym słowem: Matka. Kiedy sięgniemy do wystąpień, przemówień papieża Jana Pawła II, zawsze o Polsce mówił „Matka”: Matka moja, Ojczyzna moja. W tym samym duchu myśli obecny papież Franciszek, który na królewskim Wawelu powiedział: „Cechą charakterystyczną narodu polskiego jest pamięć” – pamięć o bohaterach, o wybitnych postaciach historii naszej Ojczyzny. W tych słowach jest również wielka zachęta do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, co oznacza dziś dla człowieka chorego, cierpiącego, być patriotą.
Odpowiedź na to pytanie spróbujemy poszukać w najnowszej adhortacji apostolskiej papieża Franciszka, zatytułowanej Gaudete et exsultate, w całości poświęconej powszechnemu powołaniu do świętości. Papież Franciszek bardzo wysoko stawia poprzeczkę, przypominając, za starotestamentalną Księgą Kapłańską, to Boże wezwanie: „Świętymi bądźcie, bo Ja jestem święty”. Dla papieża jednym z wymiarów świętości współczesnego człowieka, również chorego, cierpiącego, jest prowadzenie życia jako daru z siebie, w taki sposób, aby wszelkie wysiłki miały znaczenie ewangelizacyjne i coraz bardziej utożsamiały nas z Jezusem Chrystusem.
Co to znaczy dzisiaj być patriotą, miłować Ojczyznę, Polskę naszą, Matkę naszą? To znaczy: prowadzić życie, będące darem z siebie tak, aby wszystkie nasze działania miały ten wymiar ewangelizacyjny, głoszenia Dobrej Nowiny, prawdy o Jezusie Chrystusie. A z drugiej strony, tak żyć, będąc darem z siebie dla innych, aby utożsamiać się z Osobą Jezusa Chrystusa.
W dzisiejszej Ewangelii w czasie Mszy św. usłyszymy piękną historię o Apostołach, którzy przychodzą do domu Szymona Piotra i widzą teściową Piotra, cierpiącą z powodu wysokiej gorączki. Przychodzi Jezus i – po ludzku patrząc – dokonuje spektakularnego cudu: uzdrawia teściową Szymona Piotra. I kiedy posłuchamy uważnie tej Ewangelii, zauważymy rzecz przedziwną: ona nie domaga się jakiegoś kolejnego znaku, nie reaguje z nadzwyczajnym entuzjazmem, nie wychodzi na ulicę, nie krzyczy: Zobaczcie, Jezus mnie uzdrowił, dokonał się znak w moim ciele! Jestem wybrana przez Boga! Nic z tych rzeczy. Ewangelista napisze, że „wstała i usługiwała im”. Odpowiedzią na spotkanie z Jezusem Chrystusem, odpowiedzią teściowej Szymona Piotra na cud uzdrowienia, jest życie będące darem z siebie, o czym w adhortacji Gaudete et exsultate przypomniał papież Franciszek. Teściowa wstała i zaraz zaczęła służyć, usługiwać. Domyślamy się: zastawiła stół, przygotowała potrawy, może przygotowała posłanie, gdzie strudzeni Apostołowie z Jezusem mogli odpocząć.
Chory, cierpiący patriota, to osoba prowadząca życie będące darem z siebie, to osoba, która przez swoje świadectwo, zaangażowanie ewangelizacyjne głoszenia Dobrej Nowiny swoją postawą, życiem i codziennym zachowaniem, ale i utożsamianiem się z Osobą Jezusa Chrystusa, będzie w stanie wychowywać młode polskie pokolenie w tym duchu, o którym tak wiele mówimy w tym szczególnym roku 100. rocznicy odzyskania niepodległości.
Pozwolę sobie na trzy wskazówki, podpowiedzi w tym wychowawczym zadaniu, które mogą podjąć w tym roku również chorzy i cierpiący. Pierwszą z nich jest tożsamość, drugą jest jakość, a trzecią wskazówką jest dobro wspólne.
Wychowanie patriotyczne młodego pokolenia musi charakteryzować się tożsamością, to znaczy, że u jego podstaw musi być prawda, a ta prawda to katolickie korzenie naszego narodu, naszej Ojczyzny, Polski, Matki naszej, to wieki historii, które budowane są na fundamencie, któremu na imię „Jezus Chrystus”. Oddychamy w Polsce powietrzem wiary, oddychamy w Polsce powietrzem Boga i chcemy z dumą mówić o sobie: tak, ja jestem człowiekiem wierzącym, praktykującym – z podniesionym czołem w przestrzeni życia rodzinnego, sąsiedzkiego, zawodowego, ale również w przestrzeni życia społecznego. W sakramencie chrztu św. na duszy każdej i każdego z nas odciśnięte zostało znamię, pieczęć Ducha Świętego. Otrzymaliśmy godność dziecka Bożego, zostaliśmy włączeni do wspólnoty Kościoła, do Mistycznego Ciała Jezusa Chrystusa, którym jest Kościół. Jestem dzieckiem Boga. Z dumą i podniesionym czołem mówię o sobie tak: wierzący, praktykujący katolik, opowiadam się po stronie Kościoła, opowiadam się po stronie Chrystusa, opowiadam się po stronie Ewangelii, Bożych i kościelnych przykazań.
Drodzy, niech tego podniesionego czoła, niech tej świadomości naszej godności nigdy nie zabraknie w rodzinnych rozmowach, w kontaktach sąsiedzkich i zawodowych, czy wreszcie w przestrzeni życia społecznego i politycznego, gdzie jako katolicy wierzący, praktykujący mamy swoje miejsce, bo jesteśmy obywatelami tego kraju – Polski, przedstawicielami tego narodu. Rzeczpospolita Polska jest naszą Ojczyzną, Matką naszą.
Drugą podpowiedzią jest jakość, na którą będą składać się prawdziwe zaangażowanie i trud pracy dzieci i młodzieży. Potrzeba Was, drodzy chorzy i cierpiący, by Waszym dzieciom, wnukom czy prawnukom przypominać o wymagających i trudnych kartach historii. Trzeba im przypominać, że nie zawsze można było przekroczyć próg szkoły, jak trudno było o podręczniki, książki, jak trzeba było walczyć o prawdziwego, rzetelnego nauczyciela. Dzisiaj przedszkola, szkoły stoją otworem, czekają profesjonalnie przygotowani pedagodzy, wychowawcy i nauczyciele, którzy troszczą się o tę jakość edukacji, jakość opieki i jakość wychowania. Ale to Was ośmielam się pokornie poprosić, byście mobilizowali Waszych najbliższych, wnuków i prawnuków, by oni swoją codzienną i wytrwałą pracą, zaangażowaniem, trudem, wykonywaniem prac domowych, rzetelnym chodzeniem do szkoły, szanowaniem nauczycieli, szanowaniem katechety na lekcjach religii, troszczyli się również o jakość w tym patriotycznym wychowaniu.
I wreszcie, Drodzy, ostatni element: dobro wspólne. Papież Franciszek, do którego pozwalam sobie na moment wrócić, tak często w swoich oficjalnych dokumentach, ale i przy spotkaniach z chorymi i cierpiącymi, mówi o tzw. „reintegracji społecznej”. Rozumie przez to zmianę jakości międzyludzkich odniesień i apeluje o najprostsze gesty w ramach tej społecznej reintegracji, jak słowo „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”, uśmiech na twarzy, życzliwe zwrócenie się do drugiego człowieka, byśmy nie byli jeden dla drugiego wilkiem. Życzliwe spojrzenie, przyjazny uśmiech, dobre słowo, gest wyciągniętej ręki, zapytanie jak pomóc, jak wspomóc, co dobrego mogę dla ciebie zrobić… Drodzy, to są najprostsze słowa, które tak często trudno nam wypowiedzieć, ale niech ich nigdy nie zabraknie w naszych międzyludzkich odniesieniach, w tym duchu troski o dobro wspólne, byśmy w reintegracji społecznej odkrywali drugiego człowieka, jak zaproponował to papież Franciszek w Gaudete et exsultate, by żyć, będąc darem z siebie dla drugiego człowieka.
Tak wiele jest osób, które, drodzy chorzy i cierpiący, Wami się opiekują, pielęgnują, troszczą się o Was, czuwają przy Waszych łóżkach, podają leki, zawożą do lekarza, które prowadzą życie będące darem dla Was. Ale również Wasze życie ma sens, i Wy macie godność dziecka Bożego. Zachęcam i zapraszam, byście swoje życie właśnie w tym czasie 100. rocznicy odzyskania niepodległości, przeżywali jako życie będące darem z siebie, w duchu tożsamości, jakości i dobra wspólnego.
Matka Boża Pocieszenia z cudownego wizerunku niech przyjmie nasze intencje, pragnienia i modlitwy, przytuli do swego matczynego serca i zaniesie przed tron swojego Syna, Jezusa Chrystusa. Amen.