Zamieniam się w słuch
Krótka historia o tym, że jedyną rzeczą, której czasem człowiek potrzebuje, jest to, by ktoś go wysłuchał.
2018-10-02
Jest takie miejsce w sercu pewnego miasta, w którym stoi kolorowy budynek. Wewnętrzny dziedziniec tego budynku jest ogrodem. Szczególnym miejscem tego ogrodu jest brukowana alejka. Najważniejszym zaś elementem tej alejki jest ławeczka. To właśnie na tej ławeczce wysłuchuję niezwykłych opowieści pani Marii. Pani Maria ma ponad 70 lat i z natury jest osobą bardzo małomówną. Kiedy jednak siada na skraju tej ławki – nie wiedzieć dlaczego – supełek jej języka w cudowny sposób się rozwiązuje. Moim jedynym zadaniem jest wówczas usiąść obok i zamienić się w słuch. Opowiadając swoje historie, pani Maria zabiera mnie w ciekawe i barwne podróże. Ostatnio odwiedziłam z nią słoneczną Hiszpanię.
Trzeba wyjaśnić, że pani Maria naprawdę ma na imię Adora. Jej ojciec był Hiszpanem. Dzieciństwo i młodość spędziła w krainie Katalończyków, ale zawsze czuła się Polką. Gdy tylko mogła, od razu wróciła do Ojczyzny i zmieniła imię. Dzisiaj Pani Maria vel Adora jest umierająca i pewnie dlatego coraz częściej wraca do wspomnień i historii sprzed lat.
Nie zgodziła się zostać na oddziale dla terminalnie chorych. Wciąż powtarza, że nie lubi obcych kątów i szpitalnej pościeli. Lubi natomiast swoją sofę w kolorze burgunda, lustro z ubitym rogiem wiszące w przedpokoju no i ten cudowny – pachnący przez cały rok magnolią – ogród. Kiedy od czasu do czasu ją odwiedzam, zawsze powtarza się ten sam scenariusz. Najpierw prosi, bym przygotowała dla nas obu ciepłą czekoladę z cynamonem. Potem obowiązkowo muszę zrobić jej „klepidło”. Dopiero po tych wszystkich ceregielach jedziemy do ogrodu. Jedziemy na ławkę.
Co tu dużo mówić – ławka jest po prostu paskudna. Chwieje się i odłażą z niej wielkimi płatami strupy żółtej farby. Wygląda to tak, jakby ohydna jaszczurka zrzucała właśnie swój pancerz. Tak czy inaczej siadamy na grzbiecie tej jaszczurki i udajemy, że w zakresie estetyki wszystko jest w porządku. Ostatnio dowiedziałam się, dlaczego ten – pożal się Boże – ogrodowy mebel jest tak ważny w życiu pani Marii. Okazało się, że niemal identyczna ławka stała niegdyś w jej ogrodzie w Hiszpanii.
Mając 19 lat Adora zaręczyła się. Jej narzeczony był piękny jak maj. Kiedy mi o nim ze szczegółami opowiada – niemal staje przed moimi oczami. Siadywali razem z Marco w ogrodzie, rozmawiali i snuli plany na przyszłość. On któregoś dnia nagle wyjechał. Nie powiedział dlaczego i dokąd. Po prostu zniknął. Na ławce siadywała odtąd samotnie, z nadzieją, że ukochany w końcu wróci. Ale nie wrócił. Po latach dowiedziała się, że utonął. Z tego powodu do dzisiaj mówią do niej seniorita. Tak bowiem w Hiszpanii określa się kobietę, która nigdy nie wyszła za mąż…
Nawet nie mam odwagi, aby spytać o ciąg dalszy. Oczy Adory wilgotnieją, ręce splatają się w ciasny koszyk modlitwy. Odkrywam nagle, że gdy tak siedzimy w milczeniu, ona rozmawia ze swoim Marco. Bezgłośnie. Dobrze wie, że już niebawem do niego dołączy. Spieszy się bardzo. Pani Maria ostatnio dała mi do zrozumienia, że czeka na „ten” moment, że jest przygotowana i nie ma w niej lęku. Chce tylko odejść wśród znanych i pachnących naftaliną przedmiotów. Boi się obcych pomieszczeń i wypielęgnowanych podłóg. Nie chce też dostawać codziennie czystej piżamy i zakładać śliniaczka na szyję. Chce odejść po swojemu, spokojnie. Jest cudownie szczęśliwa, każdego dnia bardziej.
Adora i Marco. Wyobrażam sobie ich spotkanie w Ogrodzie. Siedzą na swojej ławeczce w radosnym uścisku. Wokół nich równo przystrzyżony trawnik i wybuchająca wiosną magnolia. Dobry Boże, czyżbym już była na Miejscu?
Zobacz całą zawartość numeru ►