Patrzeć oczami serca
Rozmowa z Barbarą Grześ, byłym prezesem zarządu Koła Polskiego Związku Niewidomych w Katowicach.
2018-10-12
REDAKCJA: – Od jak dawna Pani nie widzi?
BARBARA GRZEŚ: – Wzrok straciłam w 2001 roku, w wieku 51 lat. Wszystko zaczęło się od tego, że najpierw pojawiły się u mnie problemy ze słuchem. Podejrzewano Zespół Ushera, który jest rzadką chorobą genetyczną, charakteryzującą się uszkodzeniem słuchu oraz postępującą dysfunkcją narządu wzroku. Niestety z powodu moich innych schorzeń, nie zdiagnozowano mnie zbyt dokładnie. Wciąż nasilały się u mnie bóle głowy i gałek ocznych, ale nikt nie kojarzył, że może to mieć jakikolwiek związek z problemami okulistycznymi. Zostałam skierowana na leczenie migrenowe do poradni leczenia bólu. Nie przyniosło ono żadnego rezultatu, bo przyczyna moich dolegliwości była zupełnie inna. Kiedy któregoś razu z powodu nadciśnienia znalazłam się w szpitalu, po raz pierwszy wykonano mi badanie dna oka. Badania wykazały, że mam bardzo zawężone pole widzenia i duże zmiany chorobowe w nerwach ocznych. Zostałam skierowana do szpitala okulistycznego do dalszego rozpoznania. Wykryto u mnie jaskrę. Już wówczas miałam 50% utraty wzroku. Konsultowano mój przypadek w wielu szpitalach i klinikach. Niestety po tych wszystkich szczegółowych badaniach usłyszałam diagnozę, że w ciągu 6 miesięcy całkowicie stracę wzrok. Tak też się stało.
– I w krótkim czasie z osoby widzącej stała się Pani osobą ociemniałą.
– Tak. Mniej więcej po pół roku straciłam widzenie w jednym oku, a niedługo potem również w drugim. Na początku miałam jeszcze lekkie poczucie światła. Można to jednak porównać z fatamorganą, bo obrazy, które wydawało mi się, że widzę, tak naprawdę istniały tylko w mojej pamięci.
– Przypuszczam, że utrata wzroku, mimo wcześniej postawionej diagnozy, była dla Pani szokiem. Trudno przecież w jakikolwiek sposób przygotować się na taką zmianę w życiu.
– Owszem, to był dla mnie szok. Zawsze byłam osobą bardzo aktywną i mogę śmiało powiedzieć, że w momencie, kiedy przestałam widzieć, mój świat się zawalił. Ma pani rację, mówiąc, że na taki moment nie da się przygotować. To zawsze będzie ogromne zaskoczenie i życiowa rewolucja. Pamiętam, że dosyć mocno gniewałam się na Pana Boga. Zastanawiałam się dlaczego taki los spotkał akurat mnie. Byłam przecież potrzebna dwójce moich chorych dzieci i musiałam dbać o dom, a na pomoc męża niestety nie mogłam liczyć. Poza tym miałam wiele pięknych planów na przyszłość. Początkowo więc kompletnie nie wiedziałam, co mam ze sobą począć.
– Z czasem było łatwiej?
– Musiałam nauczyć się żyć od nowa, nie miałam innego wyjścia. Po utracie wzroku dostałam do ręki białą laskę i stopniowo zaczęłam odkrywać całkiem inny, nieznany dotąd świat. Dowiedziałam się o istnieniu Polskiego Związku Niewidomych i szukałam pomocy dla siebie. Wysłano mnie wówczas do Bydgoszczy, do Ośrodka Rehabilitacji i Szkolenia, gdzie przyjeżdżają osoby nowo ociemniałe z całej Polski, by podczas dwutygodniowego kursu nauczyć się podstaw funkcjonowania w nowej sytuacji. Do dzisiaj jest to jedyny taki ośrodek w Polsce. Zakres szkolenia obejmuje zajęcia z orientacji przestrzennej, naukę poruszania się z białą laską, naukę samoobsługi i czynności dnia, poznanie technik komunikacji (w tym pisma punktowego Braille’a), obsługę komputera oraz zajęcia z psychoterapii.
– I dwa tygodnie wystarczą, by nauczyć się tego wszystkiego?
– Wystarczą, by nauczyć się podstaw, resztę trzeba już wypracować samodzielnie. Tak było u mnie np. z nauką pisma punktowego Braille’a. Na kursie poznałam podstawy, a potem ambitnie kontynuowałam naukę z podręczników. Taka nauka wymaga ogromnej pracy i wytrwałości, ale jeśli się czegoś bardzo chce i ma się cel, można pokonać wiele trudności.
– Dlaczego akurat nauka pisma punktowego Braille’a była dla Pani tak ważna?
– Po pierwsze dlatego, że zawsze bardzo lubiłam czytać i nie chciałam z tego rezygnować, będąc osobą niewidomą. Po drugie, zdawałam sobie sprawę, że umiejętność posługiwania się alfabetem Braille’a, pozwoli mi na bycie samodzielną w codziennym życiu. Dla zobrazowania powiem, że różne urządzenia w moim domu mają opisy braillowskie, dzięki którym mogę je samodzielnie obsługiwać. W kuchni mam na przykład opisane wszystkie przyprawy, by przez pomyłkę cukier nie wylądował w rosole, a sól w szarlotce. Ponadto dzięki znajomości pisma punktowego Braille’a mogę sama odczytywać dowolny tekst, a nie tylko odsłuchiwać nagrań. To pozwala mi bardziej skupić się na czytanej treści i dodatkowo daje satysfakcję, że mimo poważnej niepełnosprawności, potrafię sobie poradzić.
– Jednak po utracie wzroku z niektórych czynności musiała Pani zrezygnować.
– Niestety tak. Bardzo żałuję, że nie mogę wykonywać robótek ręcznych, którym kiedyś poświęcałam dużo czasu. By wspomóc domowy budżet, zajmowałam się chałupnictwem, robiąc na zamówienie swetry oraz sprzątając. Ale z chwilą utraty wzroku musiałam się pogodzić z faktem, że wykonanie wielu prostych dotąd czynności, będzie teraz poza zasięgiem moich możliwości.
– Chociaż zabrzmi to paradoksalnie, utrata wzroku otworzyła przed Panią inne, nowe możliwości.
– Można tak powiedzieć. Moje życie zmieniło się diametralnie od czasu, gdy straciłam wzrok, ale Pan Bóg dał mi w ten sposób nowy cel – możliwość pomagania innym i świadczenia swoim życiem, że niepełnosprawność i choroba nie są końcem wszystkiego. Celem mojego życia jest teraz pomaganie innym, szczególnie osobom niewidomym, by żyło im się łatwiej i bezpieczniej. Działałam i nadal działam społecznie w różnych organizacjach, a największą nagrodą jest dla mnie to, że często udaje mi się pomóc komuś w konkretny sposób.
– Ta działalność społeczna zapewne wymaga od Pani sporej cierpliwości i determinacji.
– Niejednokrotnie trzeba się wiele natrudzić, zanim uda się coś załatwić albo przekonać urzędników do jakiegoś pomysłu. Czasem spotykam się z niezrozumieniem i brakiem wsparcia. Nie zniechęcam się jednak, bo wiem, że dobro rodzi się powoli i na dobre owoce działań trzeba nieraz cierpliwie poczekać. Grunt to wiedzieć czego się chce i być wytrwałym.
– Proszę opowiedzieć o inicjatywach, w które Pani się angażuje.
– Zabiegam o różne udogodnienia dla osób niepełnosprawnych w przestrzeni publicznej. Dla przykładu: chciałabym, aby w komunikacji miejskiej zawsze było włączone nagłośnienie wewnętrzne i zewnętrzne, które informuje pasażerów o numerze linii czy nazwie najbliższego przystanku. Chociaż większość autobusów i tramwajów jest obecnie wyposażona w takie komunikaty, niestety często są one wyciszane i w ogóle nie spełniają swojego zadania. Zdarza się też, że niektórzy kierowcy są nieżyczliwi wobec osób niepełnosprawnych i zamiast im pomagać, utrudniają czy wręcz uniemożliwiają korzystanie z przejazdu. Kilkakrotnie sama byłam w sytuacji, że dochodząc do autobusu z białą laską w ręku, kierowca zatrzaskiwał mi drzwi przed nosem. Staram się walczyć z taką nieżyczliwością. Współpracowałam też z Muzeum Śląskim. Moja rola polegała na tworzeniu opisów braillowskich na eksponatach muzealnych oraz na odczytywaniu palcami wypukłych dzieł znanych mistrzów. Uczestniczyłam też w tworzeniu i dostosowaniu dla osób niewidomych Leśnej Sali Edukacyjnej we współpracy z katowickim Nadleśnictwem. Ważną częścią mojego społecznego zaangażowania były również spotkania z dziećmi i młodzieżą w szkołach. Na spotkaniach tych przedstawiałam problemy osób niewidomych, tłumaczyłam, w jaki sposób należy się wobec nich zachowywać na ulicy, jak można im pomóc, a także prezentowałam urządzenia głośnomówiące i książki z pismem punktowym Braille’a. Muszę powiedzieć, że mamy wspaniałą młodzież, która jest zwykle bardzo życzliwa i chętna do pomocy osobom niepełnosprawnym. Młodym ludziom trzeba tylko pozwolić na to, by się zaangażowali i poczuli potrzebni. Są oni niejednokrotnie o wiele bardziej śmiali i otwarci, niż dorośli.
– Wiem, że oprócz wymienionych działań, angażuje się Pani również w pomoc konkretnym ludziom znajdującym się w potrzebie.
– Staram się pomagać na tyle, na ile mogę. Kiedy straciłam wzrok, zrozumiałam, że rozpoczęcie życia w nowej, trudnej sytuacji, dla wielu osób niewidomych może stanowić duży problem. Nie każdy potrafi poradzić sobie w codzienności i zaakceptować swoją niepełnosprawność. Na drodze życia spotykałam osoby niewidome i ociemniałe, które zamykały się w czterech ścianach, bały się wyjść do ludzi, były nieufne i przestraszone. Starałam się wówczas takie osoby wspierać przez rozmowę, modlitwę, konkretną pomoc. Przekonałam się, że do każdego trzeba podejść indywidualnie, odczytać jego problemy i jakoś im zaradzić. To dla mnie wielka radość, kiedy przykładem swojego życia i pokrzepiającym słowem mogę sprawić, że ktoś odzyskuje pewność siebie i z nadzieją zaczyna patrzeć na świat. Myślę, że oczami serca potrafię dostrzec w ludziach to, co najważniejsze. Nie ma w tym żadnej mojej zasługi, wierzę, że to Pan Bóg dał mi taką zdolność.
– Powiedziała Pani, że nie wszyscy od razu potrafią zaakceptować swoją chorobę lub niepełnosprawność. Pani w pogodzeniu się z utratą wzroku, dużym ubytkiem słuchu i innymi dolegliwościami pomogła wiara.
– Tak. W moim rodzinnym domu wiara zawsze była najważniejsza i dawała nam siłę do walki z przeciwnościami. Z domu wyniosłam szczególną pobożność maryjną. Z Matką Bożą zawsze rozmawiałam jak z mamą, swoimi słowami. Warto się do Niej zwracać w każdej chwili życia, bo Ona może wszystko uprosić u Pana Jezusa. W miarę możliwości uczestniczę w pielgrzymkach i rekolekcjach dla osób niewidomych, organizowanych w Laskach. A w najtrudniejszych chwilach życia sięgam po Pismo święte. Kiedy rozważam Słowo Boże, wyciszam się i odzyskuję pokój serca. Bliska relacja z Bogiem pomogła mi przyjąć moją niepełnosprawność i inne życiowe trudności. Zgodziłam się z wolą Bożą i jestem szczęśliwa. Modlę się tylko o łaskę wytrwania w cierpieniu i o to, bym nigdy nie oddaliła się od Boga.
– Jest Pani dla mnie prawdziwym świadkiem wiary. Dziękuję za rozmowę i za świadectwo życia w bliskości z Panem Bogiem i Matką Bożą.
Zobacz całą zawartość numeru ►