Na mnie już pora
Podczas tej jednej rozmowy zupełnie nieoczekiwanie role się odwróciły. Oto w jednej chwili opiekun stał się podopiecznym, a prowadzony – przewodnikiem...
2018-12-03
Chociaż jest starsza ode mnie o 55 lat, rozumiemy się prawie tak dobrze, jak koleżanki z podwórka. Ona nigdy nie prawi mi morałów, ale zawsze daje dyskretne wsparcie i poczucie, że „w razie czego” jest obok. To jest właśnie to coś, czego najbardziej mi potrzeba – pewność, że znajdę miejsce w czyimś życiu i sercu bez względu na wszystko.
Przeprowadzka
Odwiedzam ją – ostatnio coraz częściej – bo jej życiowe siły szybko topnieją. Męczą ją: nadciśnienie, cukrzyca, gościec i korzonki – starzy znajomi, którzy na dobre zadomowili się pod jej dachem, a których ona zdążyła już zaakceptować i szczerze pokochać. Przy okazji tych moich odwiedzin gawędzimy sobie o tym i o owym. Kilka tygodni temu, kiedy siedziałyśmy razem przy kuchennym stole, pani Władysława zapytała mnie, czy pomogę jej przy przeprowadzce, do której powoli się szykuje. Odpowiedziałam, że oczywiście chętnie jej pomogę i że jeśli będzie trzeba, skombinuję dodatkowe ręce do pracy. Wtedy powiedziała, że nie chodzi o przeprowadzkę, o której myślę, ale że jest to przeprowadzka…na tamten świat. Moje oczy zaszły łzami. W jednej chwili zrozumiałam bowiem, że jestem uczestnikiem pożegnania. Pożegnania, które potrwa jeszcze jakiś czas. Może miesiąc, może dwa. Od tamtej chwili uważniej słucham tego, co mówi pani Władysława. Próbuję nie uronić żadnego jej słowa, nie przegapić niczego ważnego. Może to zbieg okoliczności, a może „palec Boży”, że pani Władysława spontanicznie opowiedziała mi o swoim doświadczeniu wiary. Uczyniła to akurat w czasie, kiedy potrzebowałam cichego towarzyszenia i wsparcia bratniej duszy. Umocniła mnie swoim świadectwem i pokazała, że mimo zewnętrznej kruchości życia można zachować w sobie wdzięczność i odchodzić do Wieczności pogodzonym ze światem. Podczas tej jednej rozmowy zupełnie nieoczekiwanie role się odwróciły. Oto w jednej chwili opiekun stał się podopiecznym, a prowadzony – przewodnikiem...
Bóg zawsze był blisko
Mam 94 lata i niejedno w życiu przeżyłam. Mało jest rzeczy, które mogą mnie jeszcze zaskoczyć. Ale Pan Bóg zaskakuje mnie codziennie! On się nigdy mną nie znudził i nigdy mnie nie zostawił. Nawet w tych najtrudniejszych momentach mojego życia. Jestem pewna, że był przy mnie w chwili, gdy stałam nad trumną mojego ukochanego męża. A potem także był obok, gdy żegnałam jedynego syna, który zginął pod kołami pociągu. Był przy mnie, gdy dwukrotnie nie udało mi się donosić ciąży i gdy niesprawiedliwie i bezprawnie zwolniono mnie z pracy. Bóg był przy mnie, gdy w wieku 14 lat zamiast do szkoły, musiałam iść pracować w cegielni, by zarobić na chleb dla siebie i rodzeństwa. Był tuż obok, kiedy zaczęłam poważnie chorować. Był także przy mnie, gdy przychodziły momenty samotności, pustki i odrzucenia ze strony ludzi. Wielki i dobry Bóg zawsze był blisko mnie. A ja tą Jego obecność zawsze czułam. Bywało bardzo ciężko, ale nigdy nie przeszło mi nawet przez myśl, że Bóg o mnie zapomniał. Nie ma w tym mojej zasługi, że tak czułam i czuję. Wiarę przekazała nam moja babka Klara, która wychowała mnie i rodzeństwo. Ona nauczyła nas słów pacierza i w adwencie prowadziła na poranną Mszę – trzynaście kilometrów przez pola i las. Babka każdego wieczoru klękała z całą naszą siódemką przy wysokim łóżku i odmawialiśmy Różaniec. Moja wiara jest prosta, a Bóg w którego wierzę nie jest skomplikowany. Powiedziano mi, że Boga trzeba słuchać. No więc słuchałam Go całe życie i to mi wyszło na dobre. Nie znam się za bardzo na tych wszystkich rzeczach, o których czasem ksiądz mówi z ambony. Zdarza mi się pomylić świętego Antoniego ze świętym Franciszkiem, albo nawet przysnąć na kazaniu. Jestem już stara, a starość ma swoje prawa. Ale zawsze kiedy siadam w mojej „wykupionej” przed laty ławce, czuję się u siebie.
Z wczesnych lat mojej młodości pamiętam pewnego starego proboszcza, który zasypiał w konfesjonale nad brewiarzem. To był święty ksiądz. On na zakończenie spowiedzi zawsze powtarzał te same słowa: „Idź w pokoju i przyjdź znowu”. Dzięki temu mądremu księdzu i jego słowom, dowiedziałam się Kim naprawdę jest Bóg. Dowiedziałam się, że mogę do Boga przyjść, a On mi zawsze przebaczy, że mnie nie odtrąci, że na mnie czeka. I chociaż ów księżulo niejedną spowiedź przespał, dla mnie był najlepszym „uchem Pana Boga”.
Tak więc z sakramentami też nie miałam większych problemów. A do Najświętszej Eucharystii miałam największy szacunek. Moja babka kiedy czasem zapomniała się i połknęła jakieś pastylki tuż przed wyjściem na Mszę, wracała się od progu drzwi i siadała przy kuchennym stole, by poczekać na kolejną Mszę. Uważała, że tabletki i woda z kranu naruszają post eucharystyczny. Mnie również tego nauczyła.
Na mnie już pora. Czas się zbierać z tego świata. Idę na spotkanie z Tym, którego całe życie miałam blisko siebie. Nie boję się. Nic złego nie może mnie spotkać. Tylko w co ja się ubiorę na to spotkanie?...
Ostatnia prosta
W tym miejscu pora zamilknąć i zachować w sercu resztę słów, usłyszanych tamtego wieczoru. Przychodzi mi do głowy tylko jedna myśl: ta niezwykła kobieta jest bliżej Boga, niż ktokolwiek, kogo znam.
Kiedy piszę te słowa, pani Władysława jest już bardzo słaba. Leży sobie na stercie poduszek, a w ręku ściska haftowaną chusteczkę – jedyną pamiątkę po babce Klarze. Ostatnio prosiła mnie, bym wyjęła z szafy jej roratni lampion, bo zbliża się adwent. Ona jeszcze nie wie, że być może na tegoroczne roraty będzie miała dużo bliżej, niż w dzieciństwie. Nie będzie już musiała iść przez pola i las.
Któregoś grudniowego ranka obudzi się cichutko we własnym łóżku. Ostatni raz zobaczy swój ukochany kaflowy piec i kuchenny stół. Odchodząc, po drodze zabierze tylko leciwy lampionik. Potem pobiegnie wprost na spotkanie Boga, który zawsze był blisko.
Zobacz całą zawartość numeru ►