Nie dajmy się skonfliktować!
Rozmowa z ks. prałatem Janem Klemensem, emerytowanym proboszczem parafii św. Anny w Katowicach-Janowie.
2019-01-04
KS. WOJCIECH BARTOSZEK: – Niedawno świętował Ksiądz piękny jubileusz – 60. rocznicę święceń kapłańskich. Proszę więc na początku przyjąć z tej okazji serdeczne życzenia od Członków Apostolstwa Chorych i od Czytelników miesięcznika.
KS. JAN KLEMENS: – Bóg zapłać. Będę pamiętał o Was w moich modlitwach.
– Swój jubileusz świętował Ksiądz w parafii św. Anny w Katowicach-Janowie, w której był Ksiądz proboszczem przez 29 lat. Z pewnością było to dla Księdza duże przeżycie.
– Tak. Atmosfera była bardzo serdeczna. Wiele osób do mnie podchodziło, witało się ze mną. Również przy ołtarzu byłem niezmiernie wzruszony. Powiedziałem parafianom, że każdy jubileusz jest okazją, aby przed Panem Bogiem wypowiedzieć słowa: „dziękuję, przepraszam, bądź wola Twoja, pomóż mi wytrwać do końca”. Prosiłem ich, by się za mnie modlili, abym zawsze potrafił nieść krzyż choroby z cierpliwością.
– Przez 29 lat bycia proboszczem, uczył Ksiądz swoich parafian wielu rzeczy. Myślę, że to nauczanie trwa nadal i być może teraz jest jeszcze bardziej czytelne, niż kiedyś…
– Może tak, bo jak parafianie widzą swojego byłego proboszcza na wózku inwalidzkim, nie potrzeba już żadnych słów. Najważniejsze, że dobroć i serdeczność pozostały między nami niezmienne. Ja zawsze starałem się być dobry dla swoich parafian, uśmiechać się do nich, uszanować każdego. Jak powiedziała pewna pani przy okazji życzeń – nigdy nie rzucałem z ambony kamieniami w moich parafian, czyli byłem dla nich wyrozumiały i życzliwy. Teraz modlę się za nich, codziennie o nich myślę i wiem, że oni tę pamięć i modlitwę odwzajemniają.
– Z Apostolstwem Chorych od wielu lat łączą Księdza bardzo silne więzy. Z pewnością duża w tym zasługa ks. Czesława Podleskiego, byłego sekretarza Apostolstwa Chorych, z którym Ksiądz się przyjaźnił.
– Z ks. Czesławem znaliśmy się od czasów seminarium. W ostatnim etapie swojego życia, podobnie jak ja teraz, mieszkał w Domu Księży Emerytów w Katowicach. Przez kilka lat byliśmy sąsiadami przez ścianę. Mogę powiedzieć, że jego pokój był jakby drugim biurem Apostolstwa Chorych, bo odwiedzało go wiele osób, otrzymywał też setki listów i kartek z życzeniami z okazji różnych świąt. Sam również pisał wiele listów i kartek. Pamiętał o wszystkich. Żywo wspominam ostatnie dni jego życia. Był coraz słabszy, prosił o modlitwę. Odszedł bardzo spokojnie 11 lutego 2009 roku, w Światowy Dzień Chorego. Ksiądz Czesław był chodzącą miłością bliźniego. Dobry, życzliwy, zawsze uśmiechnięty. Z nim nie można się było nie przyjaźnić!
– Księdza doświadczenie duszpasterskie jest ogromne. Przez lata towarzyszył Ksiądz dzieciom, młodzieży, całym rodzinom, osobom starszym. Jak wyglądały relacje międzypokoleniowe w środowiskach, w których ksiądz pełnił posługę?
– Faktycznie, zawsze byłem blisko rodzin. W relacjach rodzinnych kontakty międzypokoleniowe układały się bardzo rozmaicie. Znam przykłady wspaniałych relacji rodzinnych oraz rodzin wielopokoleniowych, które żyją w zgodzie, ale znam i takie, w których ludzie nie są w stanie dojść ze sobą do porozumienia. Mogę powiedzieć, że zawsze starałem się tak wychowywać i prowadzić ludzi, by potrafili i chcieli żyć ze sobą w miłości, przyjaźni, otwartości. Dobrze wiemy jednak, że różnie z tym bywa i że nie brakuje trudności w tym względzie. Podam kilka przykładów. Byłem kiedyś na złotym weselu. Podczas obiadu jubilaci skarżyli się, że na uroczystości nie ma ich wnuków. Zdziwiłem się, bo znałem jubilatów jako wzorowych parafian, którzy dobrze wychowali swoje dzieci. Dlaczego więc ich wnuki miałyby być inne? Wyjaśnili mi, że wnuki nie chcą słuchać ich rad i uwag, bo według nich czasy się zmieniły i oczekują, że dziadkowie dadzą im spokój. Ten problem niestety dotyczy dzisiaj wielu rodzin. Owszem, czasy są inne, ale Pan Bóg jest ten sam. Również powołanie człowieka do świętości się nie zmieniło i mimo nowych czasów nadal jesteśmy wezwani, by żyć po Bożemu. Z praktyki duszpasterskiej wiem, że ludzie starsi bardzo pragną i potrzebują, aby ktoś ich wysłuchał, poprosił o radę, zadał pytanie. Ja sam dzisiaj żałuję, że nie zdążyłem zadać wielu ważnych pytań rodzicom, dziadkom, krewnym. Noszę w sobie pytania, na które nikt mi już nie odpowie. Z drugiej strony wiem, że młodsze pokolenie – choć się do tego wprost nie przyznaje – potrzebuje i chce wskazań starszych. Przeprowadziłem kiedyś wśród młodzieży ankietę dotyczącą praktyk religijnych. Jeden młodzieniec napisał, że nie chodzi do kościoła, podobnie jak jego rodzice. Przyznał, że w rodzinie tylko babcia interesuje się tym, czy był w kościele i że tylko ona ma jakieś zasady. Chociaż młodzi ludzie często odbierają uwagi starszych jako zwykłe „czepianie się”, w głębi serca potrzebują jasnych zasad i wymagań. To im pomaga iść przez życie. Na zakończonym niedawno synodzie na temat młodych w Rzymie, młodzież wyraziła życzenie, aby starsze pokolenie dawało czytelne świadectwo dobrego życia. Konkretny przykład dobrej postawy jest dla młodych najbardziej czytelny – znaczy więcej, niż wiele słów. Młodzi pragną potem to zaobserwowane dobro naśladować.
– Aby relacje rodzinne i międzypokoleniowe były właściwe, potrzeba wysiłku zarówno młodszych jak i starszych. Te dwie grupy mogą się od siebie nawzajem sporo nauczyć.
– Tak. Na przykład w Księdze Mądrości jest wiele pięknych wskazań dla starszych i młodszych – dla rodziców i ich dzieci. Jest też czwarte przykazanie Boże: „Czcij ojca swego i matkę swoją”, które wszyscy znamy od najmłodszych lat. Mamy również przykład życia Pana Jezusa i wielu świętych. W jednej z pieśni maryjnych śpiewamy: „On jak matkę ją miłował, posłuszny jej był. Każde słowo jej szanował, chociaż Bogiem był”. Gdybyśmy przestrzegali tych wszystkich wskazań, od dawna żylibyśmy w zgodzie, miłości i harmonii. Wbrew pozorom to możliwe, bo przecież Bóg jest miłością, a my jesteśmy stworzeni na Jego obraz i podobieństwo – z miłości i do miłości. Zatem, nie dajmy się skonfliktować! Budujmy cywilizację miłości i życia.
– Relacje to coś, czego każdy człowiek potrzebuje do życia. Nie da się przecież normalnie funkcjonować bez obecności kogoś drugiego, bez relacji, bez kontaktów.
– Żaden człowiek nie chce i nie potrafi być sam. To jest konsekwencja tego, że – jak już wspomniałem – zostaliśmy stworzeni do miłości. Z duszpasterskiej praktyki wiem, że człowiek najbardziej potrzebuje obecności kogoś drugiego, gdy zbliża się do kresu swojego życia. Kiedy zmarł wspomniany na początku ks. Czesław, jego pokój w Domu Księży Emerytów zajął inny kapłan – ks. Stanisław Sierla. Trzy dni przed śmiercią, gdy był już bardzo słaby, zapytał mnie: „Janek, będziesz siedział przy mnie, aż umrę?”. Odpowiedziałem mu wówczas: „Jak zdążę”. Kiedy odchodził, pielęgniarki mnie zawiadomiły. Usiadłem obok niego i głośno odmawiałem różaniec. On już nie mógł się modlić, trzymał tylko różaniec z jednej strony, a ja z drugiej. Ta modlitwa odprowadziła go do Wieczności. Jako wielką łaskę odczytuję to, że zdążyłem na czas, że mogłem spełnić jego życzenie i być przy jego śmierci.
– To piękny przykład kapłańskiej więzi.
– Każdy człowiek, także kapłan, pragnie, by w chwili śmierci ktoś przy nim był, trzymając go za rękę. Można w ten sposób okazać umierającemu prawdziwą miłość.
– Czy mieszkając w Domu Księży Emerytów, czeka Ksiądz na odwiedziny młodszych kapłanów? Pragnie Ksiądz kontaktu z nimi?
– Oczywiście. Cieszę się z każdych kapłańskich odwiedzin, bo to jest dobra okazja do rozmowy, do kontaktu. Ale bywa i tak, że czasem pozostaje mi tylko zastanowić się, dlaczego jeszcze ktoś mnie nie odwiedził. Do nikogo jednak nie mam w tym względzie żalu.
– Myślę, że podobnie jak w rodzinie, także wśród kapłanów potrzeba więzi międzypokoleniowych, dzięki którym starsi kapłani będą mogli wypowiedzieć się przed młodszymi, przekazując im wiele życiowej mądrości.
– To prawda. Kiedy miałem 28 lat, otrzymałem dekret do mojej drugiej parafii, do Boronowa. Był tam chory proboszcz – ks. Józef Christoph. Był po wylewie: nie mówił, nie czytał, nie pisał. Przez blisko 8 lat byłem jego opiekunem. Ten chory, niepełnosprawny ksiądz dawał niezwykłe świadectwo wobec swoich parafian, ale również wobec innych kapłanów. Odmawiał różaniec, adorował Najświętszy Sakrament, uczestniczył we Mszy świętej, komunikował. Niektórzy ludzie – na szczęście nieliczni – zadawali sobie pytanie, po co ten stary, niedołężny ksiądz przeszkadza młodym i zajmuje im miejsce? Większość parafian była jednak zdania, że obecność ks. Christopha we wspólnocie jest prawdziwym skarbem. Kapłani i wierni budowali się jego przykładem, serdecznością i doświadczeniem. Otaczali go wielkim szacunkiem.
– Ksiądz również, tutaj w Domu Księży Emerytów, jest świadectwem dla innych – świeckich i kapłanów. Czy można powiedzieć, że teraz w praktyce realizuje Ksiądz swoje apostolstwo chorych?
– Z pewnością tak. Swoje apostolstwo chorych rozumiem dwojako: biernie i czynnie. Biernie, bo otrzymuję od wspólnoty słowo, pocieszenie, dar modlitwy. Czynnie, bo sam staram się być apostołem przez doświadczenie swojej choroby.
Zobacz całą zawartość numeru ►