O łasce sakramentu chrztu świętego
Szkoła modlitwy. Chrzest, który przyjmujemy tylko raz w życiu, rozpoczyna w nas długi proces ciągłego nawracania się.
2019-01-04
Chrystus nad Jordanem, otrzymując chrzest z rąk Jana Chrzciciela, usłyszał takie słowa: „Tyś jest mój Syn umiłowany, w Tobie mam upodobanie” (Mk 3, 22b). Słowa te przeczytamy w Ewangelii na święto Chrztu Pańskiego. Dlaczego Jezus będąc Synem Bożym, przyjął chrzest? Przez wydarzenie to pokazał, iż przyszedł wypełnić proroctwo starotestamentalne. Był to także gest solidarności z wszystkimi grzesznikami, czyli z każdym z nas. Słowa „Tyś jest mój syn umiłowany…, tyś jest moja córka umiłowana…” wypowiedział Bóg nad nami, gdy rodzice zanosili nas do chrztu. Czy wierzymy, że Bóg stale nad nami wypowiada te słowa? Że wypowiada je także w obecnej sytuacji naszego życia, gdy przychodzi czas choroby? Czy sakrament chrztu jest dla nas w pełni odkryty? Wydaje mi się, że nie. Piszę te słowa w pierwszej kolejności do siebie. Pisząc o sakramencie chrztu, chciałbym wraz z Wami pomedytować, jak wielką łaskę otrzymaliśmy przez przyjęcie tego pierwszego sakramentu.
Zanurzenie w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa
Chyba najbardziej zwięzłą naukę na temat chrztu podaje nam św. Paweł: „My wszyscy, którzy otrzymaliśmy chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć. Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć, zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie” (Rz 6, 3-4). Zanurzenie w wodzie, o którym pisze autor Listu do Rzymian, zostało dzisiaj zastąpione gestem polania głowy dziecka wodą. Zarówno zanurzenie w wodzie, jak i polanie wodą, są pięknymi symbolami zjednoczenia z Chrystusowym zmartwychwstaniem do nowego życia. Chrzest przyjmujemy jeden raz. Ale ten jednorazowy akt, którego pierwszym owocem jest zgładzenie grzechu pierworodnego, rozpoczyna w nas długi proces ciągłego nawracania się. Począwszy od pierwszych chwil życia, aż po ostatnie godziny. W procesie tym chodzi o stałe – jak pisze św. Paweł – „umieranie” dla grzechu i opowiadanie się za dobrem. Do tego „umierania”, czy – jak pisze na innym miejscu Paweł – „krzyżowania” – za chwilę powrócę.
W przypadku, gdy chrzest przyjmuje osoba dorosła, a współcześnie zdarza się to wcale nierzadko (pamiętam, iż kilka lat temu w hospicjum udzieliłem chrztu świętego pacjentowi na pięć dni przed jego śmiercią), wówczas chrzest poza grzechem pierworodnym gładzi wszystkie grzechy popełnione do momentu chrztu. W takiej sytuacji widać wyraźnie, że chrzest jest sakramentem nawrócenia. Jeśli chrzest przyjmuje dziecko, to w jego imieniu grzechu wyrzekają się rodzice i chrzestni. Chrzest dziecka staje się (i powinien się stawać) wezwaniem do nawrócenia bliskich dziecka. Potem, gdy dziecko rośnie i dojrzewa, także dla niego fakt chrztu jest przynagleniem do nawrócenia.
Pójść w głąb…
Gdy patrzymy na znaki sakramentalne, nie możemy tylko zatrzymać się na tym, co jest zewnętrzne, co dostrzega jedynie nasze oko. Musimy spojrzeć na wydarzenie chrztu głębiej – duchowo. Za znakami sakramentalnymi polania głowy dziecka wodą, dotknięciem jego głowy krzyżmem, podaniem świecy i białej szaty, kryje się coś głębszego. Aby spojrzeć na te znaki jako na zbawcze działanie Chrystusa, potrzebujemy żywej wiary. W chrzcie dokonuje się najważniejsza nasza konsekracja – poświęcenie człowieka Bogu na własność! Czynią to w naszym imieniu rodzice. Oni poświęcają nas Bogu. To piękny gest – gest wiary naszych rodziców.
Trudno więc wykreślić ochrzczonego z Księgi Chrztu. W sensie duchowym jest to niemożliwe. Można dokonać aktu apostazji (czyli odejścia z Kościoła) i będzie to odnotowane w księdze chrzcielnej, ale nie można w ten ani w żaden inny sposób „pozbyć się” łaski chrztu . Chrzest bowiem wyciska na naszej duszy niezatarte znamię – znamię dziecka Bożego, przybranego brata i siostry Chrystusa, Syna Bożego!
Droga chrzcielna
Możemy powiedzieć, że cała wędrówka chrześcijanina przez życie jest drogą chrzcielną. To droga upodobnienia się do Chrystusa i coraz większego przylgnięcia do Niego. Święty Paweł pisze tak: Bóg „tych, których od wieków poznał, tych też przeznaczył na to, by się stali na wzór obrazu Jego Syna” (Rz 8, 29). Niezwykłe! Bóg znał nas już przed wiekami. Byliśmy w Jego zamyśle zanim przyszliśmy na świat! I przeznaczył nas (to jedyne nasze przeznaczenie!) do bycia w Jego chwale. Ale aby być w Jego chwale, musimy być podobni do Niego. To upodobnienie i przylgnięcie do Boga „nie działa” w życiu człowieka „z automatu” – człowiek musi się „trochę” wysilić, aby zjednoczyć się z Chrystusem. Ale gra jest warta świeczki. Bo jedność z Chrystusem – o czym przekonują nas mistycy – nadaje głęboki sens naszemu doczesnemu życiu i wprowadza nas w szczęśliwość wieczną.
Im bardziej więc zbliżamy się do Boga (przez modlitwę, sakramenty, Słowo Boże, dzieła miłosierdzia), tym lepiej widzimy to, co zniekształca w naszej duszy obraz dziecka Bożego. To zbliżanie się można porównać do wejścia w coraz intensywniejszą światłość. Światłość ta oświeca coraz wyraźniej nasze „zabrudzenia”, które w ciemności były niewidoczne. Zbliżając się do Boga, rodzi się w nas pragnienie oczyszczenia duchowego. Oczyszczenie to jest kontynuacją łaski sakramentu chrztu. To Duch Święty ogniem swej miłości oczyszcza nas i uświęca. Ożywia, stwarza nowe życie. Nieraz trzeba nam stoczyć bolesną walkę duchową, by obumarły w nas egoizm, pycha, pożądliwość, zazdrość, lenistwo… To człowieka kosztuje, jest owym „krzyżowaniem”, o którym pisze św. Paweł. Trzeba nam więc stale powracać do modlitwy do Ducha Świętego. Wielką pomocą mogą tutaj stawać się wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym szczególnie ukierunkowane na tę modlitwę.
Im bardziej zaś oddalamy się od Boga (gaśnie w nas pragnienie modlitwy, życia sakramentalnego, nasze wybory moralne sprzeciwiają się prawu Bożemu, życie duchowe słabnie), tym bardziej stajemy się niepodobni do Niego. Chrzest więc z jednej strony jest dla nas początkiem długiej wędrówki przez życie z Chrystusem, równocześnie staje się niejako celem, zadaniem – świętością, do której dążymy. Wyraził to pięknie św. Paweł w słowach, pisząc o sobie: „razem z Chrystusem zostałem przybity do krzyża” – to jego grzechy zostały przybite do krzyża, i dalej – „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus. Choć nadal prowadzę życie w ciele, jednak obecne życie moje jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie” (Ga 2, 19-20). Celem naszego życia jest Chrystus, który chce w pełni zamieszkać w nas.
Ksiądz Michał Rękas, założyciel Apostolstwa Chorych w Polsce, pisał, że realizacja powołania do ofiarowania cierpienia za Kościół domaga się wpierw od chorego uporządkowania życia wewnętrznego (pojednania w rodzinie, zgody, cierpliwości). Temu właśnie służą rekolekcje, Dni Chorego w parafiach, nade wszystko zaś sakrament spowiedzi świętej. Choroba jest trudnym czasem, „wychodzi” bowiem z nas wówczas to, co nie zawsze jest dobre. Ale czas ten jest również okazją, aby Chrystus mógł w nas to uporządkować.
Włączenie do Mistycznego Ciała Chrystusa
Chrzest jest więc zanurzeniem w śmierć i zmartwychwstanie Chrystusa. Gładzi grzech pierworodny. Innym skutkiem zbawczym chrztu świętego jest włączenie ochrzczonego we wspólnotę Kościoła. Pisze o Kościele św. Paweł, używając pięknego określenia: Mistyczne Ciało Chrystusa. Każdy z członków tego Ciała jest bardzo ważny. Spoiwem łączącym poszczególne części tego Ciała jest wiara zaszczepiona w każdym z nas przez sakrament chrztu.
Wiara ta, gdy człowiek ją rozwija, powoduje wychodzenie ze świata własnego „ja” i wchodzenie w komunię z Jezusem oraz z braćmi i siostrami w wierze. Pogłębia się miłość. Jeśli mamy się zbawić, to na pewno nie w pojedynkę, ale w relacjach z innymi. Nikt nie jest samotną wyspą. Albo pociągnę ludzi do góry, do dobra, do Boga. Albo ściągnę ich w dół. Nie ma sytuacji pośredniej. Jesteśmy powołani, by zbawić się nie w pojedynkę, ale w rodzinie, we wspólnotach. Relacje powodują wzajemne oddziaływanie. Pomocna w zrozumieniu tej drogi jest zasada systemu naczyń połączonych. Im więcej będzie w nas dobra, czyli naszego podobieństwa do Boga, przylgnięcia do Niego, tym nasze dobre oddziaływanie na innych będzie większe i skuteczniejsze. Jeśli np. jedna osoba w rodzinie, we wspólnocie, będzie próbować się nawracać do Boga, to tym samym oddolnie będzie wpływać na innych. Nie nakazując komuś zmianę życia: „Ty musisz się nawrócić, bo jesteś taki albo taki”, ale próbując wpierw zmieniać i nawracać siebie.
Podejmujemy w bieżącym numerze miesięcznika temat relacji międzypokoleniowych. To wzajemne dobre oddziaływanie starszego i młodszego pokolenia jest bardzo ważne. Jeśli np. matka (babcia) chce nawrócić syna (wnuka), który np. pije, musi wpierw zacząć od siebie. Gdy zamieszka w niej Bóg, o wiele bardziej niż wcześniej, wówczas narastające w niej dobro i pogłębiająca się przestrzeń wolności, wpływa na syna (wnuka). Tak nawracał św. Franciszek – nawracając siebie. Tak św. Monika nawróciła swojego syna, Augustyna. Tak czekał Ojciec z przypowieści Jezusowej na syna marnotrawnego (por. Łk 15, 11-32). Gdy widzę pychę bliźniego, lekarstwem na jego grzech jest moja pokora. Gdy dostrzegam zazdrość u bliźniego, proszę Boga, aby uzdolnił mnie do głębszej miłości…
Apostolstwo Chorych obrazem Mistycznego Ciała
Obraz Kościoła jako Mistycznego Ciała Chrystusa żywo obecny jest w Apostolstwie Chorych. Dla członków wspólnoty ważne stają się słowa św. Pawła, które pisał kiedyś do Kolosan: „Ze swej strony sam w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Kościoła, który jest Jego Ciałem” (Kol 1, 24b). Ksiądz Ludwik Bouyer tak komentuje słowa Apostoła Narodów: „wszystkie użyte (w tym zdaniu) wyrażenia rozumieć należy najdosłowniej (…). Apostoł gotów jest orzec nie tylko, że Chrystus sam dopełnia się w Kościele, ale również i to, że Kościół, a nawet zwykły jego członek może mieć tę powinność, żeby ze swej strony dopełnić za Chrystusa to, co pozostawił On dopiero zapoczątkowane (…), mianowicie krzyż Chrystusa”. Każdy chrześcijanin jednocząc się z Chrystusem, wchodzi w Jego dzieło zbawcze. Zwłaszcza chorzy, niepełnosprawni i starsi wiekiem. Obrazowo: jeden członek Apostolstwa Chorych z jednej części Polski może wpłynąć duchowo na chorego z drugiej części Polski. Czyni to w ten sposób, iż modląc się za Kościół i ofiarując swoje cierpienia za Niego, buduje Go duchowo, wypraszając zbawienie dla chorego. Apostolstwo Chorych jako wspólnota jest pięknym obrazem Mistycznego Ciała Chrystusa. Prośmy Boga o łaskę wiary, aby dostrzec, jak modlitwa i ofiara cierpienia stają się „budulcem” tego Ciała, Mistycznego Ciała Chrystusa.
Pisaliśmy niedawno w miesięczniku o Służebnicy Bożej Marcie Robin, która ofiarowała swoje cierpienia za Kościół we Francji. To ofiarowanie przyniosło dobroczynny skutek dla wielu ludzi w Kościele, nie tylko we Francji. Osoba chora, gdy przyjmuje z pogodą ducha trudną sytuację swojego życia, wpływa zwłaszcza na swoje najbliższe otoczenie. Ludzie widząc jej cierpienie, jak i pogodę ducha, z jaką znosi ona ten stan, mogą postawić sobie pytanie: „skąd ona to ma?”. Źródłem tej postawy jest Chrystus wspomagający cierpiącego i będący źródłem jego radości. Tak też pisze św. Paweł do Kolosan: „Teraz raduję się w cierpieniach za was” (Kol 1, 24a).
Przed wieloma dziełami duszpasterskimi animowanymi przez Apostolstwo Chorych staram się pójść do chorych i poprosić ich o modlitwę i ofiarę cierpienia w intencji danego dzieła. Przed ostatnim Dniem Chorego w parafii Świętej Rodziny w Piekarach Śląskich i przed niedzielnymi kazaniami w tej parafii, odwiedziłem chorych w hospicjum w Chorzowie Batorym i poprosiłem ich o wsparcie duchowe dzieła duszpasterskiego w parafii w Piekarach. Wierzę, iż ich modlitwa i ofiarowane cierpienie przyniosły zbawienny owoc dla uczestników Dnia Chorego i pomogły w jego zorganizowaniu. Jednym z tych owoców była obecność na Dniu Chorego poważnie chorego byłego proboszcza, budowniczego tej parafii, ks. Michała Kostonia.
Kapłaństwo wiernych
I jeszcze jeden owoc chrztu świętego. Sakrament ten wprowadza wszystkich ochrzczonych w tzw. kapłaństwo wiernych. Różni się ono od kapłaństwa tych, którzy przyjęli święcenia diakonatu, prezbiteratu i biskupie. Każdy kapłan (biskup) zobowiązany jest przez sakrament święceń do dwóch funkcji: składania Najświętszej Ofiary i ofiarowania siebie Bogu przez posługę wobec wiernych. Każdy ochrzczony natomiast powołany jest do jednej drogi: do ofiarowania siebie Bogu. Ofiarowanie to ma miejsce w małżeństwie, w rodzinie, w życiu konsekrowanym, we wspomnianym wcześniej życiu kapłańskim, ale także w życiu samotnym, jak i wówczas, gdy jesteśmy chorzy. Ofiarowanie się jest niczym innym jak realizacją cnoty miłości.
Wspomnę jeszcze o jednym ważnym znaku: o świecy chrzcielnej. Jest ona znakiem życia Bożego, które zostało w nas zaszczepione przez chrzest święty. Dobrze by było, aby świeca ta również została zapalona w ostatnich chwilach naszego życia, jako tzw. gromnica, która niech nam przypomina w trakcie przejścia do domu naszego Ojca o stałej obecności światła Bożego i o tym, że Bóg również wtedy mówi do nas: „Tyś jest mój syn umiłowany…, tyś jest moja córka umiłowana…”
Zobacz całą zawartość numeru ►