Obrońca i opiekun chorych

Jan Boży miał zwyczaj myć nogi każdemu choremu trafiającemu do szpitala. Jakże się zdziwił, gdy podczas tej czynności, u jednego z biedaków dostrzegł na stopach stygmaty Chrystusa.

zdjęcie: WWW.FREECHRISTIMAGES.ORG

2019-01-31

W portugalskim miasteczku zwanym Montemayor El Nuevo, o świcie 8 marca 1495 roku, przyszedł na świat Jan Ciudad. Po pięćdziesięciu pięciu latach w 1550 roku, zakończył swe ziemskie życie już jako Jan Boży. Życie Jana Bożego przypadło na czasy poznawania nowych światów. Przyszły święty urodził się zaledwie 3 lata po odkryciu Ameryki przez Krzysztofa Kolumba. Być może właśnie klimat tamtej epoki sprawił, że jako dziecko też był ciekawy obcych krain.

Ucieczka w świat

Jan wcześnie opuścił dom rodzinny, bo zaledwie w wieku 8 lat. Towarzyszyły temu zagadkowe okoliczności. U jego rodziców znalazł gościnę pielgrzym zmie­rzający do Hiszpanii. Prawdopodobnie pod wpływem jego barwnych opowieści chłopiec postanowił uciec z domu. Wraz z nieznajomym dotarł do hiszpańskiej miejscowości Oropesa. Tu opiekę – a później wykształcenie – uzyskał w ro­dzinie zarządcy trzód. Zaczął pracować, osiągnął życiową stabilizację. Po blisko 20 latach spędzonych w Oropesie zde­cydował się porzucić przybraną rodzinę i wstąpił do wojska jako ochotnik. Wziął udział w walkach hiszpańsko-francuskich. Usunięty karnie ze służby (nie upilnował łupów wojennych) wrócił do Oropesy. Po kilku latach jednak znów zaciągnął się do wojska – tym razem do oddziału, który szedł aż na Węgry, aby stawić czoła sułtanowi tureckiemu Sulejmanowi II Wspaniałemu.

Po powrocie z dalekiej wyprawy wojennej postanowił odwiedzić – po 30 latach – swoje rodzinne strony. Do­wiedział się wówczas tragicznej prawdy o losie swoich rodziców. Po jego znik­nięciu matka zmarła ze zgryzoty, a oj­ciec – straciwszy i syna, i żonę, udał się do Lizbony, gdzie wstąpił do klasztoru franciszkanów, tam też świątobliwie dożył swoich dni. Próbując uciec przed wyrzu­tami sumienia, Jan Ciudad wyjechał do Afryki, do Ceuty. Najął się do katorż­niczej pracy przy budowie fortyfikacji. Później – z nakazu swego spowiednika – wrócił do Europy i zaczął rozczytywać się w książkach religijnych, a także zajął się ich rozpowszechnianiem.

Widzenie

W czasie gdy Jan zajmował się han­dlem książkami, przydarzyła mu się znamienna historia. Wędrując z koszem książek na plecach, napotkał utrudzone­go drogą małego chłopca. Dziecko było bose i biednie ubrane. Jan dał chłopcu własne obuwie, które jednak okazało się za duże na dziecięce nóżki. W tej sytuacji Jan, chcąc ulżyć zmęczonemu dziecku, posadził je na koszu i poniósł dalej. Tak dotarli do źródła, przy którym zatrzymali się na odpoczynek. Wtedy Jan zauważył, że chłopiec trzyma w ręce otwarty do połowy owoc granatu, z którego wystaje krzyż. Jakież było jego zdziwienie, gdy dziecko odezwało się do niego: „Janie Boży, Granada będzie dla ciebie krzy­żem!”. Po chwili chłopiec zniknął.

Pacjent i opiekun

Granada stała się dla Jana przede wszystkim miejscem ostatecznej przemia­ny. Dokonała się ona za sprawą kazania, które wygłosił tam 20 stycznia 1539 roku Jan z Avili. Ten kapłan, zwany apostołem Andaluzji, nawoływał do wystrzegania się grzechu. Czynił to w tak gorących słowach, że Jan Boży opuścił kościół do­głębnie poruszony. Jeszcze tego samego dnia porozdawał potrzebującym dzieła religijne i inne wartościowe przedmio­ty, które posiadał. Ogarnięty uczuciem żalu za grzechy, głośno błagał Boga o przebaczenie. Ludzie, którzy obser­wowali jego zachowanie, byli zdania, że Jan postradał zmysły. Umieszczono go w szpitalu, na oddziale dla psychicznie chorych. Przyszło mu tu doświadczyć brutalnych metod, jakie wówczas po­wszechnie stosowano wobec osób z za­burzeniami psychicznymi. Nie skarżył się jednak, za to z dużą ofiarnością stawał w obronie swoich towarzyszy niedoli. Doznane cierpienia sprawiły, że dojrze­wała w nim decyzja o założeniu własnego szpitala, w którym chorzy byliby godnie traktowani. Na realizację tego zamiaru nie trzeba było długo czekać.

Gdy po kilku miesiącach Jan opuścił szpital, całkowicie oddał się służbie cho­rym. Dobrowolnie skazał się na życie w ubóstwie pośród najbiedniejszych mieszkańców Granady. Dzielił się z nimi tym, co otrzymał za sprzedaż uzbierane­go drewna. Zaczął ich też organizować w grupę ludzi niosących sobie wzajem­nie pomoc. A gdy zamożni mieszkańcy Granady dostrzegli pozytywne efekty tych wysiłków, otrzymał środki na za­kup domu przy ulicy Lucena, w którym urządził przytułek dla bezdomnych.

Na piętrze wydzielił pokoje dla cho­rych. Ten pierwszy szpital Jana Boże­go był bardzo skromny, ale pod względem metod pracy korzyst­nie odróżniał się od innych ów­czesnych placówek medycznych. Dbano tu o higienę, powszechnie jeszcze wtedy lekceważoną. Oso­by chore psychicznie Jan Boży oddzielił od reszty chorych i po­stępował z nimi łagodnie, a nie tak, jak jego traktowano, gdy przebywał w szpita­lu. Aby wyżywić swoich podopiecznych, codziennie obchodził miejscowe targi przed zamknięciem, chcąc uzyskać od handlarzy niesprzedane resztki towaru. A ponieważ to nie wystarczało, żebrał wśród bogatszych mieszkańców Grana­dy. Otrzymywał pozostałości z posiłków, czasem trochę pieniędzy.

Jan Boży miał zwyczaj myć nogi każ­demu choremu trafiającemu do szpitala. Jakże się zdziwił, gdy podczas tej czyn­ności, u jednego z biedaków dostrzegł na stopach stygmaty Chrystusa. Zobaczył również poświatę wokół głowy mężczy­zny i usłyszał słowa: „Janie cokolwiek dobrego czynisz ubogim i chorym, Mnie samemu czynisz”. Zaraz potem widzenie zniknęło.

Wśród chorych

Utworzenie szpitala w Granadzie, a później utrzymywanie go, grani­czyło z cudem. Jan Boży sam nie miał przysłowiowego grosza przy duszy, ale udawał się po pomoc do ludzi, których stać było na podzielenie się jedzeniem lub pieniędzmi z biedniejszymi. Swym przejmującym głosem umiał trafić do sumień. Jan potrafił przekonująco wyja­śnić potencjalnemu darczyńcy, co można zyskać na obdarowaniu bliźniego. Argumentował: „dając drugie­mu, sam siebie obdarowujesz, bowiem swoim uczynkiem zba­wiasz własną duszę”. Ten sposób rozumowania kruszył opór naj­twardszych egoistów i skąpców. Istotę dobroczynności zawarł św. Jan Boży w słowach: „Bracia, czyńcie dla siebie dobrze!” Widząc ogromną pracę świętego na rzecz chorych, ludzie coraz chętniej wspierali jego działalność. Dzię­ki temu mógł przenieść swój szpital do znacznie wygodniejszej siedziby.

W obecnych czasach w szpitalach pracują lekarze, pielęgniarki i personel pomocniczy. Święty Jan Boży sam speł­niał wszystkie ich funkcje. Kiedy trze­ba było, na własnych plecach zanosił do szpitala ludzi, którzy nie mogli tam dojść. Zdarzało się jednak, że w tej pracy nie starczało mu sił. Kiedyś upadł pod ciężarem dźwiganego człowieka i nie mógł ponownie ruszyć w drogę. Tradycja głosi, że wówczas objawił mu się sam Archanioł Rafał, który go wspomógł. Po paru dniach Archanioł zjawił się znowu. Tym razem przybył do szpitala z koszem chleba, gdy Jan nie miał czym nakarmić swoich chorych.

Pierwsi współpracownicy

W początkach istnienia szpitala przy ul. Lucena, Janowi doraźnie pomagały w pracy różne osoby. Pierwszego stałego współpracownika doczekał się dopiero po 6 latach. Był nim Antoni Martin. Ten pochodzący z zamożnej rodziny człowiek doprowadził do uwięzienia oraz skazania na karę śmierci zabójcy swojego brata. W tym czasie spotkał jednak Jana Bożego. Pod wpływem świętego, Antoni prze­baczył winowajcy. Postanowił również poświęcić się służbie ubogim i pozostał w szpitalu. Wspomnianemu zabójcy, Piotrowi Velasco, darowano życie. Gdy został wypuszczony z więzienia, również resztę swego życia poświęcił podopiecz­nym Jana Bożego.

Dowód wyjątkowego oddania cho­rym Jan Boży dał w połowie 1549 roku, kiedy w Szpitalu Królewskim w Gra­nadzie wybuchł groźny pożar. Liczni świadkowie widzieli, jak Jan wielokrot­nie wchodził do płonącego budynku i wynosił stamtąd chorych, którzy nie mogli się wydostać o własnych siłach. Później uratował jeszcze część sprzętów. W pewnej chwili świadkom zdarzenia wydawało się, że nikt nie zdoła już wyjść na zewnątrz. Ku zdumieniu wszystkich, po dłuższym czasie, Jan ukazał się zno­wu, mając tylko osmolone brwi i rzęsy. Uznano to za cud. Ostatecznie nie ogień, lecz woda doprowadziła Jana Bożego do kresu życia. Chciał on uratować chłop­ca, który tonął w wezbranych nurtach rzeki. Skok do lodowatej rzeki przypłacił ciężką chorobą. Zanim został przykuty do łóżka, zdążył jeszcze złożyć wizytę wszystkim ludziom, którzy wsparli jego dzieło i którym był coś winien. Chciał, aby po jego śmierci dokładnie wiedziano, komu trzeba spłacić długi.

Patron

Czując zbliżającą się śmierć, po­prosił współbraci, aby pozostawili go w samotności. Umarł podczas modlitwy i nawet kilka godzin po śmierci trwał w pozycji klęczącej. Odejście św. Jana Bo­żego pogrążyło w smutku całą Granadę. Na pogrzeb przybyły nieprzebrane tłumy ludzi. Trumnę tego, który za życia służył najbiedniejszym ponieśli przedstawicie­le bogatych rodów. Jego ciało złożono w bocznej kaplicy kościoła Matki Bożej Zwycięskiej, gdzie niebawem wydarzyło się wiele cudów. Po 22 latach od śmierci Jana Bożego papież Pius V w roku 1572 zezwolił na utworzenie zgromadzenia zakonnego i nadał mu regułę św. Augu­styna, a Sykstus V w 1586 roku zatwierdził Zakon Braci Miłosierdzia (bonifratrzy).

Kanonizacja Jana Bożego odbyła się w roku 1690. Z prośbą o jej dokonanie wystąpili do papieża Aleksandra VIII katoliccy monarchowie Europy, w tym także polski król Jan III Sobieski. W roku 1886 papież Leon XIII ogłosił św. Jana Bożego patronem chorych i szpitalnictwa, a papież Pius XI patronem pielęgniarzy.


Zobacz całą zawartość numeru ►

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2019nr02, Z cyklu:, Nasi Orędownicy, Teksty polecane

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 27.11.2024