Tajemnica powołania
Osoby konsekrowane potrzebują modlitwy, nawet jeśli już od wielu lat żyją we wspólnocie zakonnej.
2019-01-31
W święto Ofiarowania Pańskiego, 2 lutego, od wielu już lat z inicjatywy św. Jana Pawła II obchodzimy w Kościele Dzień Życia Konsekrowanego. Z tej okazji chcemy opowiedzieć naszym Czytelnikom o tym, jak siostry rozpoznają, że Pan Bóg powołuje je do życia zakonnego.
Skutki sprzątania
Dawno dawno temu, w naszych domach bardzo dbano o właściwe przygotowanie do świętowania niedzieli. Sobota schodziła na porządkach, prasowaniu ubrań, czyszczeniu butów, pieczeniu ciast. W wielu domach po wyszorowaniu podłogi, rozkładano gazety, by nie zadeptać jej przed czasem i zachować jak najdłużej czystość.
Właśnie taki zwyczaj praktykowano w domu Dzierżęgów. A ponieważ rodzina była wierząca, jedyną gazetą, jaką można było znaleźć w domu, był „Gość Niedzielny”. Któregoś razu jedna z córek, o rzadkim dzisiaj imieniu Prakseda, rozkładając jak zwykle gazetę na umytą podłogę, zauważyła jakieś ogłoszenie. Uważnie przeczytała słowa: „Siostry elżbietanki przyjmują do klasztoru chętne dziewczęta”. Pomyślała, że skoro przyjmują, to może i ona się tam zgłosi… Tym sposobem trafiła do Domu Prowincjalnego w Katowicach, gdzie rzeczywiście została przyjęta. Przez wiele lat pracowała na różnych placówkach, znana jako siostra Tomazja.
Nie ten adres
W przypadku innej siostry Pan Bóg miał większą fantazję. Już jako kilkunastoletnia dziewczyna marzyła o tym, żeby zostać siostrą zakonną. Nie znała jednak żadnych sióstr, nie wiedziała, gdzie się zwrócić, kogo prosić, dokąd pojechać. Postanowiła więc, że pójdzie do księdza proboszcza – przecież on zawsze najlepiej potrafił doradzić. Ksiądz cierpliwie wysłuchał dziewczyny i polecił jej, żeby udała się do Katowic, tam są siostry szarytki, które chętnie ją przyjmą do swojego grona.
Kiedy ze swojej wioseczki przyjechała do Katowic, czuła się bardzo zagubiona: tyle domów, tyle ludzi, jeszcze tramwaje i autobusy… Nieśmiało podeszła do jakiegoś pana i zapytała, jak dojść do klasztoru sióstr. Nie zapytała o szarytki, tylko ogólnie o klasztor, bo nie przypuszczała, że w Katowicach może być więcej domów zakonnych. Zapytany przechodzień z kolei nie znał innych sióstr, tylko elżbietanki, więc wytłumaczył jej, jak tam dojść. Dziewczyna trafiła do klasztoru i została z radością przyjęta. Dopiero po kilku dniach zorientowała się, że te siostry nie są szarytkami – ale ponieważ czuła się w klasztorze bardzo dobrze, stwierdziła, że może tak miało być, że chyba to właśnie jest jej miejsce.
Kto pierwszy, ten lepszy
Ela również „od zawsze” chciała być zakonnicą. Chętnie czytała wszystko, co dotyczyło życia zakonnego: artykuły w gazetach, książki, różne albumy. Kiedyś do jej rąk trafił wykaz wszystkich zgromadzeń zakonnych w Polsce. Z dumą odkryła wtedy, że wśród wielu wspólnot są także siostry elżbietanki, które mają tę samą Patronkę, co ona. Ponieważ w katalogu znalazła sześć różnych adresów (w Polsce do dzisiaj istnieje sześć prowincji elżbietańskich), napisała na każdy z nich, prosząc o informacje dotyczące przyjęcia do klasztoru. Najszybciej odpisały siostry z Katowic, dlatego dziewczyna – chociaż ze swojej wsi miała dużo bliżej do Warszawy – zgłosiła się do prowincji katowickiej.
„Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela”
Te słowa zazwyczaj kojarzą nam się z sakramentem małżeństwa, jednak znakomicie pasują również do kolejnej historii.
Ponad 50 lat temu w Lublińcu urodziły się bliźniaczki: Gabriela i Eleonora. Niestety, przy porodzie zmarła ich mama. Tata przestraszył się perspektywy wychowywania dwóch maleńkich córeczek jednocześnie, zwłaszcza, że w domu była już mała Marysia. Dlatego po naradzie rodzinnej podjął decyzję, że jedna córka zostaje przy nim, a drugą zajmie się jego siostra, która też już ma swoją rodzinę. Tym sposobem dziewczynki zostały rozdzielone.
Lata mijały. Dziewczynki dorastały, nie wiedząc, że są siostrami – były przekonane, że są bliskimi kuzynkami. Dopiero gdy miały 9 czy 10 lat, jakaś „życzliwa” sąsiadka powiedziała im prawdę. Przeżyły ogromny szok, miały żal do taty, że je rozdzielił, pretensje do reszty rodziny, że nikt nie powiedział im prawdy. A jednocześnie, mimo że nie wychowywały się razem, obie jednakowo mocno czuły pragnienie pójścia do klasztoru. Ela otwarcie powiedziała w domu o swoich zamiarach, Gabi natomiast odkładała to wciąż „na później”. Niestety, dzień przed planowanym wyjazdem do Katowic, tata Gabrysi dowiedział się od taty Eli o zamiarach dziewczyn i zdecydowanie zabronił jej opuszczania domu. Ela pojechała sama. Ale kilka tygodni później Gabi również znalazła się w klasztorze: wyjechała z domu pod pretekstem odwiedzin u swojej bliźniaczki i dopiero z klasztoru dała znać rodzicom, że już nie wróci do domu.
Tak na marginesie – niezwykle rzadko zdarza się, żeby dwie rodzone siostry były razem w tej samej wspólnocie. W tym przypadku Pan Bóg chyba chciał dziewczynom zrekompensować to rozdzielenie w dzieciństwie, bo nie tylko przeżyły razem postulat i nowicjat, ale po ślubach obie trafiły na jedną placówkę, gdzie posługiwały przez ponad 20 lat.
Ile sióstr, tyle historii
Każda z sióstr ma swoją własną historię, każda z nich jest jedyna i niepowtarzalna. Te przytoczone wyżej to tylko niewielki wycinek pomysłowości Pana Boga w powoływaniu do życia zakonnego. Wszystkie świadczą o tym, że „dla Boga nie ma nic niemożliwego” (Łk1, 37) – wybiera tych, których sam zechce, by weszli na drogę życia radami ewangelicznymi i – jeśli tylko otworzą się na Bożą wolę – umacnia ich, by mogli podjąć swoje powołanie.
Na pewno jednak potrzebna jest modlitwa. Przede wszystkim za ludzi młodych, których Bóg powołuje, by nie zabrakło im odwagi w pójściu za tym Głosem. Ale modlitwy potrzebują również osoby konsekrowane, nawet jeśli już od wielu lat żyją we wspólnocie zakonnej – by były wierne swojemu powołaniu, by nie ustały w tej drodze, którą dla nich przygotował Pan Bóg. Dlatego w tym miejscu proszę Was, Kochani, o modlitwę za nas, nie tylko przy okazji Dnia Życia Konsekrowanego. I dziękuję tym wszystkim, którzy otaczają nas swoją modlitewną opieką.
Zobacz całą zawartość numeru ►