Śmierć Jezusa oczami ludzi chorych
Czy można przeżyć własną śmierć? Zastanawialiście się kiedyś nad tym?
2019-03-12
Śmierć jest ważnym, jeśli nie najważniejszym momentem naszego życia. Jest składową naszego życia. Dla ludzi młodych, silnych, którzy mają wiele planów, marzeń – może być bardzo odległa. Jednak chcąc nie chcąc, będziemy musieli spotykać się ze śmiercią, będziemy musieli przeżyć śmierć naszych najbliższych. Może babci, dziadka i pewnie najtrudniejsze dla każdego z nas – śmierć naszej mamy i naszego taty. A w końcu sami będziemy musieli przeżyć własną śmierć. Przeżyć własną śmierć? Zastanawialiście się kiedyś nad tym? Czy można przeżyć własną śmierć?
Czy myśleliście kiedyś o własnej śmierci? Podzielę się z Wami moimi myślami:
- na początku pomyślałem – ciekawe, z jakiego powodu poniosę śmierć? – zawał, udar czy może po prostu ze starości?
- potem – zastanawiałem się, gdzie to będzie: dom, praca, sklep?
- dalej – zaczęło robić się poważnej – myślałem sobie – czy ktoś będzie przy mnie w tym momencie? Czy może będę umierał sam? Czy będzie ktoś obok mnie, kto do końca będzie trzymał mnie za rękę?
- a dopiero na końcu uświadomiłem sobie: przecież wszystko, o czym teraz myślałem, nie jest najważniejsze… I wtedy zadałem sobie pytanie: czy ja będę przygotowany na śmierć? Czy na ostatniej prostej zaufam Jezusowi? Czy moja śmierć wyda jakieś owoce?
Jezus zjednoczył się ze śmiercią człowieka. Przeżywał ten sam ból, strach, te same reakcje fizjologiczne, co umierający człowiek. Zapraszam Was, abyśmy przeżyli dzisiaj śmierć Jezusa oczami ludzi szczególnie bliskich Jezusowi, tj. oczami ludzi chorych.
A Jezus dźwigając krzyż dla siebie, przyszedł na tak zwane Miejsce Czaszki, które po hebrajsku nazywa się Golgota. (J 19, 17)
Wiemy dobrze, że życie Ewangelią najlepiej sprawdza się w momentach trudnych, kryzysowych, pełnych prób, bólu i cierpienia. Tak też jest w przypadku ludzi chorych. Moment choroby dla wielu ludzi jest przełomowy. Wtedy zadają sobie różne pytania: Jaki sens ma cierpienie? Gdzie w tym wszystkim jest dobry i kochający Bóg? Odpowiedzi są różne, ale niestety, nie zawsze na plus. Nie nam to sądzić, ponieważ sami wiemy, jak trudno jest w pełni ufać Jezusowi, gdy wszystko się wali.
Jezus dźwigał krzyż, a dokładniej nasze grzechy. A chorzy? Chorzy dźwigają chorobę, cierpienie. Jezus był przywiązany do krzyża, a dla chorego często krzyżem jest łóżko, z którego nie może się ruszyć, tak jak Jezus na krzyżu. Jezus umierał na Golgocie. Dla chorych Golgotą może być szpital, DPS, albo – daj Boże – jego własny dom.
Tam Go ukrzyżowano, a z Nim dwóch innych, z jednej i drugiej strony, pośrodku zaś Jezusa. (J 19,18)
Kto ukrzyżował Jezusa? Moglibyśmy powiedzieć, że ówczesna władza, krzyczący tłum. A kto krzyżuje chorych? Tutaj pojawiają się różne odpowiedzi: krzyżuje ich życie, inni ich krzyżują, a wreszcie sami się krzyżują. Ten obraz Jezusa, który jest pośrodku dwóch mężczyzn, przypomina mi szpital i znajdujące się na salach łóżka szpitalne. Zazwyczaj trzy, cztery.
Wypisał też Piłat tytuł winy i kazał go umieścić na krzyżu. A było napisane: «Jezus Nazarejczyk, Król Żydowski». (J 19, 19)
Myślę, że większość z nas była kiedykolwiek w szpitalu i pamiętacie, że również na łóżkach szpitalnych jest taka karta z imieniem i nazwiskiem pacjenta, a na kartach, które wypisuje personel, często podana jest nazwa „kary” np. Jan Kowalski – wypadek samochodowy, uraz kręgosłupa, przerwany rdzeń kręgowy, niedowład czterokończynowy. Tytuł kary to jakby powód śmierci.
Żołnierze zaś, gdy ukrzyżowali Jezusa, wzięli Jego szaty i podzielili na cztery części, dla każdego żołnierza po części; wzięli także tunikę. Tunika zaś nie była szyta, ale cała tkana od góry do dołu. Mówili więc między sobą: «Nie rozdzierajmy jej, ale rzućmy o nią losy, do kogo ma należeć». Tak miały się wypełnić słowa Pisma: Podzielili między siebie szaty, a los rzucili o moją suknię. To właśnie uczynili żołnierze. (J 19, 23-24)
Kto pełni współcześnie rolę żołnierzy, gdy umiera człowiek chory? Może powiem teraz zbyt mocne słowa, ale myślę, że nie są one oderwane od życia. Często to właśnie rodzina umierającego człowieka zachowuje się, jak żołnierze przy konającym Jezusie. Jeszcze Jezus nie zdążył oddać Ducha, a oni dzielą miedzy sobą jego szaty. Jeszcze chory kona na łóżku, a rodzina dzieli między sobą majątek umierającego. Może to bolesne, ale chyba nierzadko prawdziwe. Wniosek – najbliżsi mogą przyjąć postawę żołnierzy. Obyśmy nie stali się nigdy żołnierzami.
A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena. (J 19, 25)
Czy zdajemy sobie sprawę z tego, jak ważne jest nie umierać w samotności? Przy Jezusie pozostali najbliżsi, w tym Jego Mama i umiłowany uczeń Jan. Bóg dał mi łaskę bycia przy śmierci kilku osób. Żeby lepiej to zobrazować, mogę powiedzieć, że umierali mi na rękach, bo w sumie tak to wygląda podczas reanimacji chorego. Dziękuję Bogu za ten dar, ponieważ dzięki takim wydarzeniom człowiek szybciej dojrzewa. Inaczej patrzy na świat i na samego siebie. Takie chwile pamięta się bardzo długo – jak nie całe życie. Jaka z tego lekcja dla nas? Być przy śmierci chorych, cierpiących. Nie bójmy się tego. Nie bójmy się trzymać za rękę chorego, który umiera. Tak ważny jest dotyk przy śmierci. Ja chciałbym, aby ktoś był przy mojej śmierci i trzymał mnie za rękę. A Ty?
Kiedy więc Jezus ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie. (J 19, 26-27)
Jak poradzić sobie z bezradnością wobec śmierci? Maryja i Jan patrzyli z bezsilnością na śmierć Jezusa. Nie mogli fizycznie nic zrobić. Ale owa bezsilność fizyczna, nie była bezsilnością ich serca. Wiemy, że nie mogli pokonać żołnierzy i uwolnić Jezusa, ale wierzymy, że nie stracili nadziei, bo byli z Jezusem do końca, w przeciwieństwie do pozostałych uczniów. Rodzina chorego, albo on sam, często obwiniają Boga za cierpienie, chorobę i śmierć. Miałem taką sytuację w rodzinie. Gdy zmarł mój wujek w młodym wieku, który przez kilka lat leżał w śpiączce po tym, jak spadł z dachu, czuwaliśmy przy jego trumnie do późnego wieczoru i zostaliśmy w gronie najbliższych. Jego żona, a moja ciocia w pewnym momencie nie wytrzymała i wiedząc, że jestem blisko Kościoła, wykrzyczała do mnie: Zbyszek, i co z tego, że wujek modlił się, że chodził do Kościoła – jak tyle lat cierpiał, tyle lat był przybity do łóżka, bez kontaktu i umarł. Pamiętam, że wtedy nic nie odpowiedziałem, ale jakoś tak naturalnie pozwoliłem cioci się wyżalić i wykrzyczeć.
Odwróćmy teraz ten problem i zapytajmy Boga Ojca: Ojcze, jak mogłeś spokojnie patrzeć na cierpienie i śmierć swojego ukochanego i jedynego Syna? Czy wtedy nie krzyczałeś? Nie cierpiałeś? Czemu nie zahamowałeś tej lawiny zła? Teologia od wieków bała się tego tematu, tych pytań. Bo jak powiedzieć, że Bóg cierpi? Arcybiskup Grzegorz Ryś tak komentuje ten problem: „postawmy sobie inne pytanie: Jak powiedzieć, że Ojciec nie cierpi? I patrzy spokojnie na to, co dzieje się w Ogrójcu, potem u Kajfasza, u Piłata i wreszcie na Golgocie. Jesteście w stanie powiedzieć, że Bóg Ojciec nie cierpiał? Zaczynamy rozumieć, że to całe zło, które uderzyło w Jezusa, najpierw uderza w Ojca, bo Bóg nie stworzył zła, bo Bóg stworzył świat dobry, bo Bóg stworzył człowieka, który jest bardzo dobry. Każde zło, które się w świecie pojawia, jakiekolwiek zło, dotyka najpierw Boga, który jest Stwórcą dobrego świata. Każde zło jest najpierw policzkiem wymierzonym Bogu Ojcu. Bóg nie stworzył zła, Bóg nie jest autorem zła, Bóg nie jest zabójcą, Bóg nie stworzył śmierci. Wszystko, co mnie dotyka jako mój krzyż, jako cierpienie, najpierw Bóg przyjmuje w siebie. To Jego najpierw boli, dotyka, obraża, znieważa. I objaśnia mi to, że możesz to zamienić w doświadczenie miłości, dobra, możesz to zamienić tak jak Jezus w wydarzenie odkupienia. Możesz odwrócić z Jezusem całą tę machinę zła, możesz jej całej zaprzeczyć. Możesz w Duchu Jezusa Chrystusa wyjść naprzeciwko własnego krzyża i Go ucałować”.
Potem Jezus świadom, że już wszystko się dokonało, aby się wypełniło Pismo, rzekł: «Pragnę». Stało tam naczynie pełne octu. Nałożono więc na hizop gąbkę pełną octu i do ust Mu podano. A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: «Wykonało się!» I skłoniwszy głowę oddał ducha. (J 19, 28-30)
Jezus do końca swojego życia był świadomy. Możemy powiedzieć, że jako Bóg – człowiek przeżył własną śmierć. Podano Jezusowi na hizopie gąbkę pełną octu. Wiemy, że są różne interpretacje tego gestu. Na przykład ewangelista Łukasz umieszcza podanie Jezusowi octu w kontekście szydzenia z Niego. Natomiast św. Jan, którego fragment usłyszeliśmy, zwraca uwagę na to, że Jezus przyjął napój i w ten sposób wypełnił zapowiedź zawartą w Psalmie 69, która brzmi: „poili mnie octem, gdy byłem spragniony”. Arcybiskup Józef Życiński komentując ten fragment, stawia taką tezę: „Być może ich (czyli żołnierzy) gest podania gąbki nasyconej octem stanowił akord miłosierdzia wobec cierpiącego Jezusa, który nie tylko u płaczących niewiast wywoływał współczucie”. Akt miłosierdzia wobec chorych, cierpiących i umierających. Jak to jest istotne, przekonałem się, gdy pracowałem na izbie przyjęć. Moi koledzy ratownicy przywieźli karetką starszego pana. Nie pamiętam już, z jakiej przyczyny, ale mam go wciąż przed oczami, jego twarz, ponieważ po pierwsze – nikt za nim nie przyjechał do szpitala, co jest raczej naturalne, że rodzina od razu wsiada w samochód i jedzie za karetką, po drugie – był zaniedbany – jakby od dłuższego czasu nikt nie umył mu twarzy, a oczy były pełne wydzieliny, która tworzy się w kącikach oczu po śnie. Po trzecie wreszcie, chciało się temu choremu pić, był odwodniony. Wtedy zdałem sobie sprawę, że bardzo ważne jest, aby podać choremu szklankę wody, nawilżyć mu suche i spękane usta, umyć twarz, przebrać go, podać leki.
Na widok tego, co się działo, setnik oddał chwałę Bogu i mówił: «Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy». Wszystkie też tłumy, które zbiegły się na to widowisko, gdy zobaczyły, co się działo, wracały bijąc się w piersi. Wszyscy Jego znajomi stali z daleka; a również niewiasty, które Mu towarzyszyły od Galilei, przypatrywały się temu. (Łk 23, 47-49)
Umieranie Jezusa poruszyło setnika. A czy moje lub twoje odejście z tego świata poruszy kogoś? Czy po naszej śmierci ktoś powie podobne słowa, które wypowiedział setnik? Śmierć Jezusa zmieniła losy świata, od tej pory nic już nie jest takie samo. A czy moja lub Twoja śmierć wpłynie na zmianę kogoś? Czy zbliży kogoś do Jezusa?
Moment śmierci dla wielu chorych jest momentem uzdrowienia. Myśleliście tak kiedyś o śmierci? Moment uzdrowienia? Moment śmierci jest otwarciem nowej rzeczywistości dla tej osoby, która umiera, i dla tych, którzy są przy niej. Dla nas śmierć Jezusa jest momentem uzdrowienia i odkupienia. To jest paradoks Ewangelii, że ze śmierci Jezusa płynie życie. Dzięki tej śmierci i temu, co wydarzyło się trzy dni później, każda kolejna śmierć, w tym śmierć chorych i cierpiących, jest pełna nadziei i wiary. Jezus umarł za mnie i za Ciebie, a wiesz dlaczego? Bo mnie i Ciebie bardzo kocha, szaleje za nami! Zgodził się, aby stała się wola Boża. Przyjął ból i cierpienie z miłości do mnie i do Ciebie! Został wywyższony na krzyżu i pragnie, abyśmy Go uwielbili w naszym życiu. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Jedna z piosenkarek w swoim utworze pt. „Szeroko rozłożone ramiona” pyta: jak wygląda miłość? Właściwie tekst tej piosenki jest rozmową z Jezusem i zadawaniem jemu tego pytania: jak wygląda miłość? Śpiewa:
„Kiedyś wierzyłam, że miłość to romantyczne przeżycia, jedynie szczęśliwy traf.
Myślałam nawet, że miłość jest dla szczęściarzy i pięknych ludzi.
Kiedyś wierzyłam, że miłość jest chwilową błogą rozkoszą,
ale miłość to coś więcej niż to wszystko.
A potem ujrzałam Go tam, wiszącego na drzewie, patrzącego na mnie.
Zobaczyłam Go tam, wiszącego na drzewie, patrzącego na mnie.
On patrzył na mnie, ja na Niego, przenikał mnie na wskroś swoim spojrzeniem.
Nie byłam w stanie uciec od spojrzenia tych pięknych oczu i zaczęłam zalewać się łzami.
On miał szeroko otwarte ramiona i obnażone serce.
Szeroko rozłożone ramiona, On krwawił, przelewał krew...
Sama definicja miłości. Sama miłość patrzyła na mnie, a ja na Niego, wiszącego na drzewie.
I zaczęłam szlochać, i szlochać, i szlochać...
Oto skąd wiem, czym jest miłość!!!!