Po prostu Dobry Ksiądz
Homilia z Mszy pogrzebowej śp. ks. Jana Klemensa, emerytowanego proboszcza parafii św. Anny w Katowicach-Janowie, członka Apostolstwa Chorych.
2019-04-03
Prawie 10 lat temu na okładce czerwcowego numeru Gościa Niedzielnego pojawiło się następujące zdanie: „W uroczystość Serca Jezusa rozpoczyna się Rok Kapłański. To rok odnowy dla księży, a dla świeckich zaproszenie do modlitwy za kapłanów”. Na okładkowym zdjęciu pojawił się wtedy już emerytowany ks. Jan Klemens. A główne hasło tamtego numeru Gościa brzmiało: „Rok dobrego księdza”. Niejedna współczesna gwiazda medialna zabiega o to, by mieć okładkę w wysokonakładowym czasopiśmie. Ks. Jan Klemens ani gwiazdą nie był, ani o okładkę nie zabiegał, choć swoim pełnym humoru stylem tak wtedy mówił: „jedni się mnie pytają, ile dałem, by być na okładce, inni – ile dostałem”. A ks. Jan – ani nic dostał, ani – nie dał, choć…, to właściwie nie tak: on przecież dał, dał całe kapłańskie serce wszędzie tam, gdzie posługiwał.
Dziś mija 10 lat od – tamtego, ogłoszonego przez Benedykta XVI – Roku Kapłańskiego. Dziś wiele się o kapłanach mówi, także w mediach, w różny sposób się mówi. Śmierć ks. Jana jest dobrym momentem, by na nowo podjąć refleksję na temat tajemnicy i piękna kapłaństwa. Kapłaństwo jako jeden z sakramentów Kościoła jest piękną tajemnicą wiary. Jest zakorzenione w jedynym kapłaństwie Jezusa Chrystusa, najwyższego Kapłana. Jezus Chrystus, prawdziwy Bóg i prawdziwy człowiek jest najpełniejszym pośrednikiem między Bogiem a człowiekiem. Jako wcielone Słowo objawia oblicze Ojca, dlatego powiedział do Filipa „kto mnie zobaczył, zobaczył Ojca”. Jezus jako człowiek narodzony z Maryi Panny jest jednym z nas, i jako pasterz, nauczyciel, lekarz, brat prowadzi nas przez życie do Ojca Niebieskiego. Jezus Chrystus jako Arcykapłan sprawia, że Bóg zstępuje na ziemię i staje się Bogiem bliskim człowiekowi Emanuelem – Bogiem z nami. Jezus Chrystus jako Arcykapłan sprawia, że człowiek wstępuje do nieba, staje się człowiekiem bliskim Bogu, staje się dzieckiem Bożym. Kapłaństwo Jezusa Chrystusa dopełniło się na drzewie krzyża. To tam jako Najwyższy Kapłan złożył największą ofiarę – siebie samego, aby w ten sposób pojednać człowieka z Bogiem i otworzyć bramy nieba.
To, czego dokonał Jezus na Golgocie – w Wielki Piątek, dzień wcześniej w Wielki Czwartek urzeczywistnił się w Wieczerniku: „Bierzcie i jedzcie to jest ciało moje za was wydane”, „Bierzcie i pijcie to jest kielich krwi mojej”. Już tam podczas ostatniej wieczerzy Jezus złożył siebie z ofierze, dając ludziom swoje ciało i swoją krew jako pokarm duchowy. I wypowiedział słowa „To czyńcie na moją pamiątkę”. Pragnął bowiem, aby człowiek uczestniczył w Jego zbawczej misji. Ustanowił kapłaństwo, tajemniczy i piękny sakrament, do uczestnictwa, w którym zaprosił tych, których sam wybrał: najpierw apostołów, a potem kapłanów, powołując ich przez wieki, z wszystkich narodów i kultur.
Wśród nich powołał Pan Jezus także Ks. Jana, z paprocańskiej parafii w Tychach. Ks. Jan z radością wkroczył w Chrystusowe kapłaństwo i szedł wiernie z Jezusem, realizując drogę ośmiu błogosławieństw. Najpierw Pan Jezus posłał go jako diakona i wikarego do parafii w Kochłowicach. Potem jako wikarego i proboszcza do Boronowa, gdzie opiekował się z oddaniem, przez osiem lat schorowanym ks. Józefem Christophem, pamiętając o słowach z Ewangelii: „Błogosławieni miłosierni, albowiem oni miłosierdzia dostąpią”.
Wreszcie Pan Jezus powierzył Ks. Janowi parafię św. Anny w Janowie-Nikiszowcu, w której posługiwał przez 29 lat. Tamto zdjęcie z okładki Gościa Niedzielnego: ks. Jan – na tle nikiszowieckiego familoka, w sutannie, trzymający w ręce kapłański biret – streszcza duszpasterską posługę: ukochał kapłaństwo, w jego zwyczajnym, ale i najgłębszym kształcie, żyjąc rytmem janowskiej parafii. Kapłaństwo ks. Klemensa w ludzkim wymiarze było jak Nikiszowiec: wielobarwne.
A Nikiszowiec – to przede wszystkim kościół, w sercu osiedla górniczego. Dla Ks. Jana – kościół był w centrum jego kapłaństwa, a w centrum kościoła – Eucharystia. W czasie przeistoczenia, przy podniesieniu Hostii często (może zawsze) wypowiadał w myślach słowa: Ojcze niebieski ofiaruję Ci Ciało Jezusa Chrystusa; przy podniesieniu kielicha: Ojcze niebieski ofiaruję krew Jezusa Chrystusa; przy przyklęknięciach – Ojcze niebieski ofiaruję Ci samego siebie. W ten sposób jednoczył się z ofiarą Jezusa, sprawowaną przez siebie na ołtarzu. Przez wstawiennictwo św. Anny powierzał Bogu swoich parafian, szczególnie janowskie rodziny. Dbał o wystrój kościoła, który z wielkim poświęceniem remontował. Jego umiłowanie tradycji sprawiło, że w dobie nieraz zbyt śmiałych zmian posoborowych w wystroju niektórych kościołów, nie usunął głównego ołtarza. Zbudował dom katechetyczny. Troszczył się o piękno liturgii. Tu z tej ambony głosił gorliwie słowo Boże, zawsze przygotowane pisemnie, zawsze posiadające swoją czytelną strukturę, łatwą do zapamiętania. Bardzo ważnym elementem troski o liturgię był śpiew i muzyka. Kochał tutejsze ograny, był z nich dumny, czasem na nich grywał. Zależało mu na tym, by śpiewy w czasie nabożeństw były tematycznie dobrane do tematu liturgii. Dobrze układała się przez lata jego współpraca z tutejszymi organistami. Bliskie mu były różne grupy parafialne; żeby wymienić tylko niektóre, te dla dorosłych: na początku była to oaza rodzin (z którą jeździł na rekolekcje do Koniakowa), potem Klub Inteligencji katolickiej, grupa modlitewna, chór, wreszcie Legion Maryi (z którym wielokrotnie – już na emeryturze – jeździł na wyprawy ewangelizacyjne do Czech).
Nikiszowiec, a wraz z nim cały Janów – to konkretni ludzi, to kopalnia – i zatrudnieni w niej górnicy. Dla Księdza Jana kopalnia była czymś szczególnie ważnym. Zawsze mówił, że to podstawowa żywicielka dużej części tutejszej wspólnoty. Posługa Ks. Jana miała niezwykłe nachylenie społeczne. Proboszcz potrafił rozmawiać i z wielkimi tutejszej społeczności (na przykład dyrektorami kopalni), i z ludźmi zwykłymi i z tymi, dotkniętymi materialną i moralną biedą. Podziwiałem go, gdy w drzwiach probostwa poświęcał czas na rozmowy z biedakami, którym zawsze dawał wsparcie, często – tam w drzwiach – rozmawiał z ludźmi dotkniętymi problemem alkoholowym, mobilizował ich, by nie pili. Kiedyś, gdy leżał w szpitalu, tego samego dnia odwiedził go: i dyrektor kopalni i jeden z nikiszowskich biedaków. Mówił mi potem – niech ksiądz patrzy: i jeden i drugi mnie tu znalazł. Kiedyś w czasie kolędy trafił na melinę, uczestnicy libacji usunęli butelki, postawili na środku stołu zakurzony krzyż, proboszcz pomodlił się, pobłogosławił, a oni zaczęli z kieszeni wyciągać resztki złotówek, by dać na ofiarę. Proboszcz mówi, żeby wzięli to na chleb dla siebie, a oni na to: Proboszczu weźcie te pieniądze, bo my je i tak przepijemy. I wziął. Zresztą niósł pomoc potrzebującym nie tylko spontanicznie, ale bardziej systemowo: w czasie, kiedy dary przyjeżdżały z Zachodu kierował dekanalną akcją charytatywną, organizował kolonie dla dzieci z biednych rodzin w miejscowości Łąka, współtworzył ochronkę i świetlicę środowiskową, wigilię dla potrzebujących. Niektóre z tych inicjatyw są do dnia dzisiejszego realizowane. Ks. Jan pamiętał o błogosławieństwie: „Błogosławieni ubodzy w duchu, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” – sam niewiele miał dla siebie i pamiętał o tych, którzy wsparcia szczególnie potrzebowali.
Nikiszowiec, a wraz z nim cały Janów to szkoły. Gdy religia wróciła do szkół, Ks. Proboszcz Jan żył bardzo wyraźnie rytmem życia szkolno-katechetycznego. Zamiłowania do katechezy nauczył się jednak o wiele wcześniej, w parafii w Kochłowicach, która zawsze była i do dziś pozostaje wspólnotą, gdzie posługują księża kochający katechezę. Początek września był zawsze ważnym czasem w jego posłudze duszpasterskiej. Zawsze dbał o Msze inaugurujące nowy rok szkolny, zależało mu na rzetelnie prowadzonych rekolekcjach szkolnych, w których wypracował pewien specyficzny styl. Dla dobra katechezy i dla ogólnych spraw związanych z wychowaniem blisko współpracował z dyrekcjami szkół. Oczkiem w głowie była dla Ks. Jana szkoła specjalna, w której zawsze był przez uczniów witany niezwykle gorąco i entuzjastycznie.
Nikiszowiec – to oczywiście życie kulturalno-artystyczne. W to życie zanurzony był jego duszpasterz Ks. Jan. Współpracował z różnymi ekipami telewizyjnymi, nagrywającymi filmy o Śląsku i o Nikiszu. Przyjmował wiele zespołów muzycznych, występujących w kościele, szczególnie z repertuarem kolędowym. Wystarczy przywołać Zbigniewa Wodeckiego, Juliana Gembalskiego, Zespół Śląsk, czy też Camerata Silesia. Chętnie ich wszystkich gościł na probostwie. Kiedyś – nie pamiętam, o który zespół muzyczny chodziło – zarządził zbiórkę pieniężną po koncercie, na rzecz artystów. Potem na probostwie przekazał im cały koszyczek pieniędzy. Któryś z członków zespołu zauważył banknot z wysokim nominałem i zwrócił uwagę na to, myśląc, że ktoś może się pomylił. Proboszcz tajemniczo się uśmiechnął, mówiąc, iż wszystko w porządku. Wtedy obecni domyślili się, że to proboszcz wsparł tę zbiórkę i ktoś dodał pokazując na księdza: oto prawdziwy mecenas sztuki, który poznał się na naszym artyzmie. Ks. Jan wiedział, że można i trzeba ewangelizować kulturę i przez kulturę. Bardzo interesowała go historia Janowa, Nikiszowca, a także historia całego Śląska i Kościoła na Śląsku. Interesował się też sprawami Kościoła powszechnego, życiem społeczno-politycznym oraz kulturalnym. Był bardzo oczytany. Prawdziwy miłośnik – Nikiszowca, Śląska i Kościoła.
Jako proboszcz cenił tradycyjne rozwiązania duszpasterskie. Mniej interesowały go jakieś nowinki. Czasem mogły się pojawiać drobne napięcia między nim a młodymi wikarymi, którzy chcieli próbować stosować jakieś nowe pomysły duszpasterskie. Ale mówił też z pokorą, że zasadniczo to „wikarzy ciągną pracę w parafii”. Akcentowanie tradycyjnego modelu duszpasterstwa wynikało między innymi z tego, że był „długodystansowcem”: nie interesowały go spontaniczne, jednorazowe akcje, cenił zwykłą, mrówczą, trwającą nieprzerwanie przez lata, pracę u podstaw. Sam nie działał jakoś nadzwyczajnie, spektakularnie, ale sprawy zwyczajne, codzienne, bieżące, realizował z nadzwyczajnym oddaniem.
Ks. Janowi chyba szczególnie bliskie było błogosławieństwo „błogosławieni, którzy wprowadzają pokój, albowiem oni będą nazwani synami Bożymi”. Był człowiekiem pogodnym, zawsze uśmiechniętym, z charakterystycznym poczuciem humoru, zawsze życzliwie nastawiony do ludzi. W każdym człowieku dostrzegał pozytywne strony. Praktycznie nie krytykował przełożonych kościelnych. Był natomiast duszą towarzystwa. Opowiadał liczne anegdoty i dowcipy, nawet w czasie choroby. Gdy podejmował gości na probostwie, bardzo często sam usługiwał do stołu, prawie jak Abraham w swojej gościnności.
Gościnność kojarzy się z domem i nie można w tym miejscu zapomnieć o jeszcze jednym wątku życia duchowego. Posługując duszpastersko tak wielu rodzinom, nie zapominał Ks. Jan o swojej jakże pięknej rodzinie: o bracie, księdzu Józefie, z którym budował głębokie więzi bratersko-kapłańskie, o swojej zmarłej siostrze, która była osobą konsekrowaną – siostrą Stanisławą, elżbietanką oraz o drugiej swojej siostrze Łucji, o ukochanych siostrzenicach i ich rodzinach. Chyba dlatego tak rozumiał rodziny, którym posługiwał, bo – choć jako celibatariusz nie założył nowej rodziny – żył rytmem życia rodziny, z której się wywodził.
Parafia św. Anny w Janowie to zasadnicze miejsce posługi ks. Jana, ale nie ostatnie. Potem przyszedł czas emerytury kapłańskiej. Zamieszkał w Domu Księży Emerytów św. Józefa. Gdy był jeszcze sprawny, dom ten stał się jego bazą wypadową w wielorakie zaangażowania pastoralne. W tym okresie pomagał duszpastersko w wielu parafiach, przez 12 lat był spowiednikiem w seminarium duchownym, przez 7 lat pełnił ważną funkcje wikariusza biskupiego ds. instytutów życia konsekrowanego i stowarzyszeń życia apostolskiego w naszej Archidiecezji. Spełniał też nietypową posługę – wolontariusza dyżurującego w katolickim telefonie zaufania.
A potem przyszedł czas długotrwałej i wyniszczającej choroby, która rodziła wiele trudności oraz napięć, w nim, a czasem i wokół niego. Wtedy bliskie stało się mu kolejne błogosławieństwo: „Błogosławieni, którzy się smucą, albowiem oni będą pocieszeni”. W chorobie jednak nie narzekał, ani nie skarżył się. Był to czas bardzo głębokiego jednoczenia się krzyżem Pana Jezusa, przynależał do wspólnoty Apostolstwa chorych, świadomie w jedności z Jezusem, ofiarując swoje cierpienia za zbawienie świata i w wielu szczegółowych intencjach. W tym ostatnim czasie nieraz rozmawialiśmy na temat mocno spadającej liczby powołań do śląskiego seminarium duchownego. Ta sprawa była jedną z ważniejszych jego intencji modlitewnych w chorobie. Pięknym podsumowaniem jego posługi kapłańskiej był jubileusz 60-lecia kapłaństwa, który przeżywaliśmy tutaj na jesień. Te Deum laudamus wybrzmiało wówczas szczególnie uroczyście. W ostatnim wywiadzie, jakiego udzielił dla „Apostolstwa chorych”, tak wspominał tamten jubileuszowy wieczór: „Atmosfera była bardzo serdeczna. Wiele osób do mnie podchodziło, witało się ze mną. Również przy ołtarzu byłem niezmiernie wzruszony. Powiedziałem parafianom, że każdy jubileusz jest okazją, aby przed Panem Bogiem wypowiedzieć słowa: dziękuję, przepraszam, bądź wola Twoja, pomóż mi wytrwać do końca. Prosiłem ich, by się za mnie modlili, abym zawsze potrafił nieść krzyż choroby z cierpliwością”. Odszedł w godzinie miłosierdzia, a jego pogrzeb odbył się także w godzinie miłosierdzia.
Już zaczęła się rodzić w sercach niektórych z nas idea przygotowania albo książki albo albumu o Księdzu Janie, o jego posłudze, książki, w której będzie miejsce na wspomnienia tych, którzy go dobrze znali. Był Ks. Jan duszpasterzem według Serca Jezusowego. Swoją dobrocią objawiał oblicze dobrego Boga. To nie był tylko „Rok dobrego księdza”; to było ponad 60 lat dobrego księdza.
Dziesięć lat od Roku Kapłańskiego, czas odejścia od nas Ks. Proboszcza Jana – to właściwy moment, by podziękować dobremu Bogu za Chrystusowe kapłaństwo, to dobry czas dla nas księży, by zachwycić się na nowo pięknem kapłaństwa, to dobry czas dla całej wspólnoty Kościoła, by zintensyfikować modlitwę za kapłanów oraz – koniecznie – o nowe powołania kapłańskie.
A na koniec niech wybrzmią słowa Ks. Jana z jego testamentu: „Bogu w Trójcy Przenajświętszej Jedynemu dziękuję za dar życia doczesnego i za dar życia Bożego, za najpiękniejszy dar kapłaństwa, za wielkie miłosierdzie Boże, którego niegodny wiele razy doznałem. (…) Dziękuję wszystkim za wszystko i przepraszam. (…) W życiu i śmierci mojej pragnę przede wszystkim chwały Bożej i dobrego wypełnienia woli Bożej do końca. (…) Proszę o modlitwę za moją duszę. Jezu ufam Tobie”.