Dojrzewałem do bycia kapelanem
Rozmowa z księdzem Grzegorzem Kaputem o posłudze, którą pełni w mikołowskich szpitalach, o tym, co jest trudne w funkcji kapelana szpitalnego oraz o tym, ile łask wypraszają zanoszone do Boga modlitwy.
2019-06-14
ANETA IDCZAK: – Spotykamy się w Mikołowie, w małym, klimatycznym miasteczku. W tym właśnie miejscu Pan Bóg skierował Księdza na służbę. Na czym ona polega?
KS. GRZEGORZ KAPUT: – Trzeba powiedzieć, że tych funkcji trochę mam. Jestem kapelanem Domu Generalnego Sióstr Boromeuszek i to jest jeden wymiar duszpasterstwa, ale jestem też kapelanem dwóch szpitali, co jest już innym doświadczeniem kapłańskim. Opiekuję się chorymi w szpitalu św. Józefa, którego gospodyniami są siostry boromeuszki oraz w szpitalu powiatowym. Oprócz tego obsługuję jeszcze dwa domy: Dom „Maria” gdzie przychodzę z Komunią świętą do osób starszych i „Herbaciane Popołudnie”, gdzie odprawiam Eucharystię przed pierwszym piątkiem miesiąca. Jest jeszcze Zakład Opieki Leczniczej, gdzie na co dzień przebywa 90 osób. Tutaj popołudniami udzielam pensjonariuszom Komunii świętej.
– Pole do duszpasterskiego zagospodarowania jest więc dosyć duże.
– Tak, dosyć spore. Codziennie przynoszę chorym Pana Jezusa, służę sakramentem pokuty i pojednania czy sakramentem namaszczenia chorych.
– Czy może liczyć Ksiądz na pomoc nadzwyczajnych szafarzy Komunii świętej?
– Jeszcze nie, ale pracuję nad tym. W szpitalu św. Józefa, jako że kaplica szpitalna jest jednocześnie kaplicą zakonną, siostry dbają o kwiaty, o wystrój. W drugim szpitalu udało mi się zebrać grono oddanych pomocników. Mogę na nich liczyć w zakrystii, pomagali mi też przy remontach i innych pracach. To naprawdę oddana grupa współpracowników.
Tego nauczyłem się w Afryce, gdzie byłem 12 lat – ksiądz sam niewiele może, natomiast współpracując z ludźmi, można góry przenosić.
– Czy to doświadczenie z misji pomaga Księdzu w posłudze przy chorych?
– Na pewno pomaga wrażliwość na poszczególnego człowieka potrzebującego, tego mocno uczyłem się w Afryce. Tam te potrzeby są naprawdę duże. W Polsce pracując na parafii, stykamy się z grupami osób, natomiast na misjach stykamy się z jednostkami albo z mniejszymi wspólnotami. To powoduje zmianę w myśleniu, że nawet dla jednego człowieka warto coś zrobić, ważne żeby go zobaczyć, zauważyć, żeby mógł się wypowiedzieć. Afrykańska filozofia mówi: „Istnieję, ponieważ my istniejemy”, ale generalnie mocno się tam akcentuje indywidualność: trzeba z każdym się przywitać, porozmawiać, poświęcić czas i uwagę podczas każdego spotkania. Na pewno ta wrażliwość przydaje mi się teraz w szpitalu czy w domu opieki gdzie jest wiele starszych, schorowanych osób.
Do bycia kapelanem dojrzewałem. Trzy lata temu, gdy wracałem z Zambii, nie chciałem być kapelanem w szpitalu, nie wyobrażałem sobie, bym mógł pracować z chorymi i starszymi. Z czasem wszystko się zmieniło, ale trochę to trwało.
– Dlaczego?
– Dwanaście lat temu sam spędzałem wiele czasu w szpitalu jako pacjent, ponieważ wykryto u mnie chorobę nowotworową. Początkowo bałem się tego, jak będę reagował na szpital, widząc ból i cierpienie. Dlatego powiedziałem, że musiałem dojrzewać do bycia kapelanem, bo szpital przede wszystkim kojarzył mi się z moją chorobą, a chemioterapia to jest w ogóle trudny czas, gdzie spędza się całe dni, od rana do wieczora przy kroplówkach. Miałem cykle chemii po 5 dni, a potem w następnym tygodniu wlew, jeszcze kolejne zabiegi, dochodziły do tego problemy z krwią, bo wciąż była nie taka jak powinna, więc wszystko znów się przedłużało, proces leczenia trwał półtora roku. Przyjeżdżając z misji w Zambii, miałem wątpliwości jak sobie poradzę, nawet wtedy, gdy kolega, kapelan szpitala w Piekarach Śląskich, poprosił mnie o kilkudniowe zastępstwo. Przez te dni doświadczyłem, jak to jest, gdy cały dzień kręci się wokół chorych i szpitala. Wówczas zrodziło się pragnienie, by całkowicie poświęcić się chorym. Odkrywałem, że kapelaństwo może być drogą dla mnie, że Pan Bóg prowadzi mnie przez różne doświadczenia i to jest wielka łaska. Czuję teraz, że jestem na swoim miejscu.
– Jakie są najczęstsze potrzeby Księdza chorych?
– Wspomnę tu tylko o potrzebach od strony duszpasterskiej, a nie medycznej czy pielęgnacyjnej. Czego innego oczekują chorzy w szpitalu, a czego innego chorzy w Zakładzie Opieki Leczniczej. W zakładzie najważniejszą potrzebą jest drugi człowiek, bycie obok, wysłuchanie, rozmowa.
Tu, przy klasztorze sióstr działa Stowarzyszenie św. Karola Boromeusza, w którym jest kilka oddanych rodzin pomagających innym potrzebującym rodzinom, wspierających je duchowo i materialnie. Od tego roku zaczęliśmy też program pilotażowy: osoby ze Stowarzyszenia przychodzą do chorych, poświęcają im swój czas, rozmawiają. To jest niesamowicie istotne.
– A w szpitalach?
– W szpitalach ważne jest stworzenie przyjaznej atmosfery mimo trudnych okoliczności. Istotne są rozmowy, nie tylko te na ważne duchowe tematy, ale na temat codzienności, rodziny, pracy. Zdarza się, że właśnie te przyziemne tematy stają się furtką do tego, by rozpocząć rozmowę o wierze, o tym, co duchowe. Czasem mam wyrzuty sumienia, że za mało rozmawiam z chorymi o cierpieniu czy o wierze, ale to nie zawsze jest temat na „dzień dobry”. Zależy mi na tym, by pokazać ludzką twarz Kościoła.
– Taką bliskość normalnych ludzi...
– Z doświadczenia wiem też, że pacjenci lubią, jak się ich odwiedza poza czasem, gdy roznoszę Komunię świętą, poza konkretną posługą. Staram się sobie to podzielić, w jednym dniu idę po południu do jednego szpitala, w drugim do drugiego i widzę, że to właśnie przynosi bardzo dobre owoce, to otwiera nas nawzajem na siebie. Dla mnie jest to bardzo ważne, bo wiele czerpię z tych spotkań z chorymi.
– Wielu chorych przyjmuje Pana Jezusa?
– Dostrzegam, że niestety tendencja jest zniżkowa, często też słyszę słowa: „chciałbym, ale nie mogę”. Bywa, że osoby otwierają się i opowiadają o tych przeszkodach. Niestety rośnie liczba osób, które nie mogą przystępować do sakramentów z różnych przyczyn, najczęstszą przyczyną jest życie w związku niesakramentalnym.
Problem jest także z przyjmowaniem sakramentu chorych, bo w masowej świadomości tkwi przekonanie, że jest to namaszczenie tuż przed śmiercią. Ludzie boją się, wzbraniają, często słyszę: „księże jeszcze nie jest ze mną tak źle, jeszcze nie umieram”. Trzeba wciąż wyjaśniać i prostować to masowe przekonanie na temat tego sakramentu, który dla chorego może przecież stać się tak potrzebnym pokrzepieniem w chorobie.
– Większość dnia przebywa Ksiądz z chorymi, obcując z cierpieniem. W jaki sposób można radzić sobie z tym stresem, odreagować go?
– Cierpienie i umieranie są moimi częstymi towarzyszami. Nie mam swoich sposobów na ich oswojenie, ciągle uczę się tego, jak odreagowywać stres, po prostu zmagam się z tym.
– Jak układa się Księdza współpraca z lekarzami i pielęgniarkami na oddziałach?
– Jestem bardzo otwarcie i życzliwie traktowany, rozmawiamy, pozdrawiamy się. Jestem pełen podziwu dla ich pracy. Gdy wychodzę ze szpitala, to wielokrotnie muszę brać głęboki oddech, bo bywa ciężko, a oni z tymi skomplikowanymi problemami i cierpieniem przebywają po 12 godzin, zwłaszcza pielęgniarki, czy opiekunki medyczne. Naprawdę podziwiam ich pracę i jestem za nią wdzięczny. To ciężka służba.
Martwi mnie natomiast to, że gdy organizuję kilka razy do roku jakieś wydarzenia religijne np. dzień skupienia, czy wspólne kolędowanie dla służby zdrowia z tych moich szpitali, to frekwencja nie jest zbyt wysoka. Jednak ciągle się uczę i dostrzegam już pewne rozwiązania na przyszłość. Nabieram wprawy w tym, jak komunikować się z lekarzami i pielęgniarkami, staram się do każdego dotrzeć.
– Spotkał się Ksiądz z wrogością wśród pacjentów?
– Tak, spotykam się czasem z wrogością, ale rzadko, częściej z obojętnością. Mam świadomość, że to nie ja – Grzegorz Kaput – jestem atakowany, czy niemile widziany, tylko że chodzi o niechęć do przedstawiciela Kościoła, instytucji, która być może spowodowała kiedyś jakieś rany, jakiś konflikt i to potem daje o sobie znać. To jest częścią naszej posługi. Trzeba po prostu włożyć więcej wysiłku czy walki, żeby nie tylko zaakceptować, ale pokochać taką trudną osobę.
– Domyślam się, że takie doświadczenia nie są łatwe.
– Ogromnym bogactwem dla mnie jest to, że jestem kapelanem u sióstr boromeuszek, które wspierają mnie, modlą się za mnie i ja to czuję. Odkryłem, że Pan Bóg obdarza mnie wieloma łaskami. Myślę, że niewielu kapelanów ma takie mocne duchowe wsparcie. Cały oddałem się kapelaństwu, nie lubię się rozdrabniać, iść wielotorowo. Z tego powodu zapewne większość osób z parafii słabo mnie kojarzy, bo posługa w szpitalach pochłania większość mojego czasu.
– Ma Ksiądz świętych, do których często zwraca się o pomoc w tej posłudze?
– Oczywiście, często zwracam się do św. Teresy od Dzieciątka Jezus, św. ojca Pio, czy w ostatnim czasie do św. Szarbela. Duże nabożeństwo mam też do św. Faustyny Kowalskiej, której Dzienniczek wywarł na mojej duszy pozytywne piętno. Przez 12 lat posługiwałem w Zambii w parafii Miłosierdzia Bożego, dlatego z siostrą Faustyną jestem dość emocjonalnie związany. Poza tym nie wyobrażam sobie tej posługi bez modlitwy, zwłaszcza przed Najświętszym Sakramentem. Modlitwa osobista kapelana idącego do chorych to fundament, na którym buduje się całą posługę.
– Dziękuję za rozmowę i poświęcony czas.
Zobacz całą zawartość numeru ►