Kierunek: Lourdes!
Choć lista chorób wiezionych do Lourdes jest za każdym razem zdecydowanie dłuższa od listy pasażerów, to z pewnością nie choroby stoją w centrum tej pielgrzymki.
2019-07-01
Któż z nas, pielgrzymów, stojąc w oknie pociągu jadącego 40 godzin do Lourdes, nie zastanawiał się, czego tam doświadczy, co przeżyje? Nawet ci, którzy już byli w Grocie Massabielskiej, czekali na to nowe, kolejne spotkanie z Maryją, na łaski, chwile wzruszeń, modlitwy i ciszy. Równomierny stukot kół pociągu z każdą godziną przybliżał nas do celu, a tymczasem zaprzyjaźnialiśmy się ze sobą, prowadziliśmy długie rozmowy, zwierzaliśmy się z problemów. Snuliśmy też opowieści o wnukach, dzieciach, rodzicach ale i... chorobach, bo tych wśród nas nie brakowało. Oczywiście najłatwiej poznać sąsiada z „piętra” lub „parteru” własnego przedziału z miejscami do leżenia, ale po kilkunastu godzinach wspólnej podróży, pielgrzymie kontakty zaczynają zataczać coraz szersze kręgi. I tak na przykład członkowie grupy oznaczonej kolorem białym bez trudu rozpoznają „niebieskich”, a „fioletowi” na wąskich korytarzach coraz częściej wpadają na „zielonych”. – Jak to możliwe, że taki tłum ludzi, zamknięty w metalowej, pędzącej puszce, potrafi się dogadać? – słyszę pytanie starszej pani, która od razu sobie odpowiada: – Przecież to jakiś cud, a jeszcze nie dojechaliśmy do Lourdes! Dziękować Bogu! Ktoś inny dorzuca: – Ależ ta droga jest nam potrzebna! Właśnie taka, ciut uciążliwa. 83-letni pan Stanisław ostro reaguje, słysząc te słowa: – Uciążliwa? Przecież my tutaj mamy niesamowity luksus. Pamiętam, jak krótko po wojnie jeździłem na kolonie w bydlęcych wagonach, tylko gdzieniegdzie wyłożonych sianem.
Jedziemy dziękować
Zjeździli już sporo miejsc pielgrzymkowych: całe Bałkany, francuskie katedry, Ostra Brama w Wilnie, a teraz Lourdes. Można pomyśleć: szczęściarze, tak sobie mogą podróżować. Ale kiedy popatrzy się na Łukasza, 30-letniego syna Celiny i Bogdana, perspektywa się zmienia. Łukasz urodził się z ciąży bliźniaczej, ale brata bliźniaka ma w Niebie. Brak dokładnych badań w ciąży poskutkował „niezauważeniem”, że mama pod sercem nosi dwoje dzieci. Dzisiaj na szczęście to już nie do pomyślenia. W czasie narodzin Łukasza lekarze niedowierzali, że ktoś jeszcze jest w łonie mamy. Niestety, drugie dziecko nie żyło i to od jakiegoś czasu. Wystarczająco długo, by zainfekować Łukasza i doprowadzić do sytuacji, w której chłopak urodził się z czterokończynowym porażeniem mózgowym. – Łukasz jest właściwie bezobsługowy, bez nas nie jest w stanie funkcjonować – mówi pan Bogdan, który razem z żoną od 30 lat wykonuje przy swoim synu wszystkie czynności opiekuńcze i pielęgnacyjne. – Jedziemy dziękować za Łukasza i prosić, by zawsze miał obok siebie troskliwych opiekunów. Maryja też jest mamą, więc jeśli nas kiedyś zabraknie, Ona zatroszczy się o naszego syna.
Swoje cierpienie można ofiarować, swoje łatwiej znieść. Ale co zrobić, gdy na wózku lub w sercu wiezie się kogoś, kogo bardzo się kocha... Chore dziecko, cierpiącą mamę lub siostrę. – Nie lubię mówić o chorobie córki. Wymazałam trudną przeszłość, nie chcę o niej pamiętać. Teraz liczy się tylko Renia, która jest całym moim światem – mówi pani Halina z Imielina, pchając wózek inwalidzki niezwykle pogodnej córki. A Renia dodaje: – Ja chcę podziękować Maryi za uzdrowienie mnie z bólów kręgosłupa. Cztery lata temu, podczas I archidiecezjalnej pielgrzymki do Lourdes, tak bardzo bolał mnie kręgosłup, że całą podróż spędziłam w pozycji siedzącej, bo z bólu nie mogłam się położyć. Ale po kąpieli w wodzie ze źródła ból ustąpił. Jadę więc z intencją dziękczynną.
Wózek jest duży i pewnie nielekki, ale pani Sylwia pcha go z zapałem, z miłością. Od tylu już lat... Robi to przecież dla siostry. – Bo siostra jest moim powołaniem – mówi. Pani Sylwia miała pięć lat, gdy na świat przyszła Dorota. Dokładnie wszystkiego nie pamięta; nie może pamiętać przeżyć rodziców, którym już po raz drugi urodziło się dziecko z rozszczepem kręgosłupa. Co musieli czuć ci ludzie, którzy pamiętali przecież, że poprzednia dziewczynka przeżyła tylko 10 miesięcy. Stan Doroty był lepszy, ale operacja nie poszła zgodnie z zamierzeniami i kobieta od 54 lat jeździ na wózku inwalidzkim. Nie chciałaby tylko, by było gorzej i głównie o to prosi Maryję, no i o siły dla siostry, która obiecuje, że zawsze będzie się nią opiekować.
Zimna woda zdrowia doda
Jak wyglądało Lourdes w czasach Bernadetty Soubirous, można zgadywać, oglądając makietę przy wejściu do jej muzeum lub analizując pojedyncze zachowane fotografie. Warto to zrobić. Uzmysłowić sobie, gdzie i do kogo Bóg skierował wiadomość przez Niepokalaną. Massabielska Grota była znakomitym schronieniem dla wypasanych na pobliskich wzgórzach świń. Ponoć służyła też za miejsce schadzek. Być może właśnie ta wątpliwa reputacja spowodowała, że mama Bernadetty zabroniła jej tam zaglądać. Poza tym wszystko, co dziewczyna mówiła, brzmiało niedorzecznie. Nie mogło być inaczej skoro ta niepiśmienna czternastolatka próbowała opisać rzeczywistość Nieba. Kilka spraw w jej opowieści było jednak pewnych. Po pierwsze spotkanie w Grocie było doświadczeniem miłości, po drugie usłyszała tam przejmujące wezwanie do nawrócenia i modlitwy, któremu została posłuszna do końca życia, po trzecie w tym miejscu pozostał znak – woda, poprzez którą Bóg oczyszcza i leczy.
Butle, butelki, kanistry. Ozdobne, z wizerunkiem Maryi i plastikowe z odzysku, po coca-coli. Pielgrzymi tłoczą się przy kranikach umieszczonych nieopodal Groty. Może nie należy zatrzymywać się tylko na tym, co zewnętrzne i patrzeć na światową stolicę chorych jedynie przez pryzmat pobożności. Jednak to miejsce – zakole rzeki, skała, na której zbudowana jest Bazylika Niepokalanego Poczęcia NMP i źródło w Massabielskiej Grocie – jeszcze niejednokrotnie mnie zaskoczy niezwykłym połączeniem tego, co wydaje się dewocją i pobożnym kiczem z najczystszym doświadczeniem duchowym, wielką wiarą i głęboką teologią. – Pół mojej walizki zajmują buteleczki wypełnione wodą ze źródła. Tak wiele osób mnie o nią prosiło. Wzajemnie obiecaliśmy sobie modlitwę. Ci, co chcieli przyjechać, a nie mogli, modlą się za mnie, a ja za nich. Wierzę, że Maryja może u Syna wszystko wyprosić – mówi ze wzruszeniem pani Ania, która na pielgrzymce jest drugi raz.
Blisko Groty znajdują się kamienne baseny wypełnione wodą ze źródła. Tam kolejka nigdy się nie kończy. Nie kończy się tam również modlitwa, bo oczekujący na wejście do basenu, cały czas odmawiają Różaniec. – Woda ma tylko 12 stopni, a ja choć cały się zanurzyłem, w ogóle nie czułem zimna – dziwi się pan Stanisław, pielgrzym z diecezji rzeszowskiej. No tak, przejęcie, wzruszenie i radość biorą górę nad całą resztą. Ale kto by tam myślał o zimnie, kiedy gorące Serce Maryi jest tuż obok, niemal na wyciągnięcie ręki.
Cuda dzieją się dzisiaj
Tutaj w Lourdes, najwyraźniej widoczna jest misja chorych – oni niosą Ewangelię, trwają przy Bogu, dają świadectwo. – Bóg ofiarowanego Mu cierpienia nigdy nie pozostawia bez odpowiedzi. To, że nie zawsze doświadczamy cudów, które może potwierdzić medycyna, nie oznacza, że Bóg nas nie wysłuchał – mówi ks. Łukasz Stawarz, duszpasterz służby zdrowia w archidiecezji katowickiej. Z jednej strony towarzyszy nam pragnienie, by Bóg zabrał chorobę i dolegliwości, z drugiej strony, serca wielu chorych są gotowe, by przyjąć to, co jest. „Nie obiecuję ci szczęścia w tym życiu, ale w przyszłym” – pielgrzymi często powtarzają słowa Maryi skierowane do Bernadetty. Uboga pasterka, która w Grocie usłyszała obietnicę Bożych cudów, sama do końca swego 35-letniego życia ciężko chorowała. Pielgrzymi wiedzą, że najważniejsze jest to, co ukryte przed oczami świata. Bo na zewnątrz widać głównie niedomagania: powykręcane chorobą ręce albo cieknącą z kącika ust ślinę. Tymczasem wielu chorych doświadcza wewnętrznego uzdrowienia i pokoju. I choć po wizycie w Grocie pozornie nic się nie zmienia, to jednak chorzy potrafią przyjąć swój stan pogodnie, a swoim cierpieniem i modlitwą pomagać innym. To jest największy cud z Lourdes! – My przyjechaliśmy tylko dziękować. Nie przywieźliśmy ze sobą żadnych innych intencji – mówi z przekonaniem mama niepełnosprawnej Oli. – My wiemy, że takie dziecko, to jest wielki dar od Boga, wiemy, że wszystko, co Pan Bóg dla nas ma, jest dobre. Jak więc moglibyśmy nie być za wszystko wdzięczni? I za to, co już mamy i za to, co będzie.
Kiedy słyszę podobne wypowiedzi, karzełek mojej wiary zawstydza się i maleje jeszcze bardziej... Zastanawiam się, kim trzeba być, aby pośród najboleśniejszych doświadczeń i trudności, wiernie trwać przy Bogu... Śpiewam swój osobisty hymn uwielbienia za to, że kolejny, nie wiem który już raz jestem świadkiem prawdziwych cudów.
Choć lista chorób wiezionych do Lourdes jest za każdym razem zdecydowanie dłuższa od listy pasażerów, to z pewnością nie choroby stoją w centrum tej pielgrzymki. W centrum są chorzy, ich rodziny i cuda, których Bóg dokonuje w sercach. To się dzieje naprawdę. To się dzieje na naszych oczach.
Zobacz całą zawartość numeru ►