Nie poddałam się
Pomimo ciężkiej walki, pani Małgorzata ani razu nie zawahała się, jaką decyzję podjąć. Od razu była zdecydowana na leczenie, nie bała się chemii. W tej walce cały czas wspierała ją rodzina.
2019-11-06
Pani Małgorzata jest po mastektomii prawej piersi. Przed i po operacji brała chemioterapię, chodziła także na radioterapię. O tym, że ma raka, dowiedziała się w wieku 50 lat. Co dwa lata chodziłam na mammografię, zawsze uważałam, że to ważne badanie – opowiada pani Małgorzata. W czerwcu 2004 roku wyniki mammografii były prawidłowe. Miałam zwyczaj samobadania, ale po wycięciu przydatków, zapominałam o tym. W kwietniu 2005 roku, podczas samobadania piersi, wyczułam pod palcami wielkie „coś”. Pani Małgosia od razu postanowiła sprawdzić, czym owo „coś” jest. Ruszyła do boju. Jak się okazało – na ciężką wojnę z rakiem. Dwa miesiące po tym, jak wyczuła guza, miała podaną pierwszą chemię przedoperacyjną. Miałam bardzo duży współczynnik przyrostu raka, dlatego, żeby operować, trzeba było najpierw go zmniejszyć.
Chemia była dla pani Małgosi bardzo ciężkim leczeniem. Z każdą dawką czuła się coraz gorzej, szpik był osłabiony, leczenie trzeba było wspomóc sterydami. Przed operacją miałam cztery dawki chemii. Po ostatniej przyjęto mnie do szpitala. Następnego dnia po przyjęciu, miałam być operowana. Zrobiono mi badania, które wykazały, że mam za mało białych krwinek i operacja nie może być przeprowadzona, bo organizm sobie nie poradzi. Przez kilka dni chorej podawano kroplówki, które miały ją wzmocnić. Walka była trudna. Gdy tylko okazało się, że organizm się regeneruje, pani Małgorzata została zoperowana.
Po operacji miałam mieć cztery cykle chemii. Po dwóch pierwszych mój organizm znowu nie dawał sobie rady, otrzymywałam sterydy. Trzecia chemia mogłaby mnie zabić. Nie rak, a chemia... Ale ja się nie poddałam. Po chemioterapii była radioterapia. Długa walka zakończyła się powodzeniem.
Pani Małgorzata zaczęła zastanawiać się nad rekonstrukcją piersi.
W jej przypadku jednak oznaczałoby to kolejne operacje. Po radioterapii należy zrobić przeszczep mięśnia, później wszczepienie ekspandera, czyli jakieś 3-4 operacje. Nie wiedziałam, czy chcę przez to przechodzić. Ale nim się nad tym na dobre zastanowiłam, nastąpiły powikłania po radioterapii – zakrzepica żylna.
Ręka pani Małgosi nie mieściła się w żadną bluzkę, była opuchnięta, nie można było wykonywać nią żadnych ruchów. To były kolejne tygodnie walki z chorobą i z własnym ciałem. Dzisiaj lekarze mówią, że nie ma żadnych przeciwwskazań do tego, aby zrekonstruować moją pierś, ale ja tego nie potrzebuję. Cieszę się, że wyszłam z choroby, że moja ręka wróciła do formy. Samoprzylepna proteza wystarcza mi w zupełności.
Pomimo ciężkiej walki, pani Małgorzata ani razu nie zawahała się, jaką decyzję podjąć. Od razu była zdecydowana na leczenie, nie bała się chemii. W tej walce cały czas wspierała ją rodzina. Z mężem udała się już na pierwszą konsultację. Nie bała się tego, że będzie mniej atrakcyjna jako kobieta, nie miała obaw przed tym, że wypadną jej włosy. Wiedziała, że chce żyć i to nią kierowało. Lekarz mi powiedział, że cóż mi po piersiach, gdy można przez nie umrzeć; a życie bez piersi, to ciągle życie… To były chyba najlepsze słowa, jakie mogłam usłyszeć. Moje motto na co dzień brzmi: „Dzisiaj jest najpiękniejszy dzień mojego życia”. I tak staram się żyć.