Jeden na tysiąc lat
Sam był słabego zdrowia. Kilka tygodni przed święceniami kapłańskimi zachorował na tyfus, cierpiąc jednocześnie na zapalenie płuc. W ciężkim stanie trafił do szpitala. Prosił wówczas Maryję, by pozwoliła mu odprawić choć jedną Mszę świętą w życiu.
2020-06-14
Nie jest moim celem, aby przedstawić tutaj biografię Prymasa Stefana Wyszyńskiego. W jednym krótkim tekście jest to zadanie niemożliwe do wykonania. Możliwe natomiast jest pokazanie, że wiele z tego, co Prymas Wyszyński mówił i czynił przed dziesiątkami lat, w zaskakujący sposób pozostaje aktualne również dzisiaj. Mam pewność, że wiele z jego słów i postaw mogłoby stać się skutecznym antidotum na niespokojny początek trzeciej dekady XXI wieku. Choć zmienił się kontekst historyczny, społeczny i polityczny, okazuje się, że nauczanie Prymasa Tysiąclecia wciąż może być dla nas inspirującym zadaniem do wykonania i pomocą w poszukiwaniu odpowiedzi na nurtujące nas pytania.
Co zatem miałby dzisiaj do powiedzenia Prymas Wyszyński osobom chorym i cierpiącym? W jaki sposób podniósłby na duchu tych, którzy spędzają czas w izolacji z powodu pandemii koronawirusa, z dala od swoich najbliższych? Jak pocieszyłby tych, których paraliżuje samotność, a brak nadziei odbiera siły do działania?
Robić, co możliwe
Prymas Wyszyński na pewno może być patronem na trudny czas, który od kilku miesięcy przeżywamy. Na czas izolacji i poczucia, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Prymas bowiem doskonale wiedział, co znaczy izolacja bez własnej winy. Wiemy, że przez trzy lata (1953-1956) był więziony – bez sądu, bez wyroku. Nie wiedział, czy kiedykolwiek wyjdzie na wolność, czy przeżyje. Poza tym, kiedy obejmował prymasostwo, wydawało się, że komunizm będzie trwał wieki, a ludzie mieli poczucie totalnej beznadziei. Ale Prymas nigdy, w żadnej sytuacji się nie poddał, zawsze miał wiarę, że ostatnie słowo należy do Boga.
W chwilach trudności z jednej strony wzywał do zaufania Bogu, bo „ocalenie przychodzi, jeśli zawierzamy Mu jak Maryja”. Z drugiej strony wzywał do większej wrażliwości na potrzeby innych ludzi i większej solidarności społecznej. W czasie rozmaitych trudności czy klęsk Prymas zachęcał, aby najpierw udzielać potrzebującym pomocy doraźnej, bo trzeba natychmiast reagować na to, co dzieje się tu i teraz. Mówił: „Jedni mają zaopatrzoną spiżarnię, a inni pustki. Warto tę spiżarnię uruchomić, żeby ci, którzy cierpią głód i niedostatek, doznali łaski i dobroci”. Te słowa mogą być wezwaniem również dla nas na obecny czas. Wezwaniem do wrażliwości na potrzeby drugiego człowieka, chociażby poprzez zrobienie zakupów starszej osobie albo wspieranie przez rozmowę telefoniczną tych, którym doskwiera domowa kwarantanna. Ta doraźna pomoc powinna przekształcić się w pomoc dalekosiężną, bo jak mówił kardynał Wyszyński w czasie powodzi w 1960 roku, „wody szybko spłyną, ale dłużej będzie nas gnębić obraz bezdomnych rodzin, zniszczonych pól i dróg”. Prymas jasno wskazywał więc, że w kryzysowych sytuacjach trzeba myśleć najpierw o działaniach doraźnych, potem o długofalowych. Tak powinno być w kontekście rodzinnym, sąsiedzkim i państwowym. Prymas Wyszyński mówił też jasno, że w trosce o zachowanie życia i zdrowia ludzi należy współpracować z władzami. To kolejna wskazówka na obecny czas: warto przestrzegać przepisów i stosować się do czasowo nałożonych obostrzeń. Czas ograniczeń kiedyś minie, ale by tak mogło się stać, teraz potrzeba samodyscypliny i mobilizacji.
W sytuacjach nadzwyczajnych Prymas podkreślał wagę solidarności społecznej. Mówił o solidarności międzynarodowej, o tym, że egoizmy narodowe należy przezwyciężać i że nie można zamykać się tylko w sprawach swojego państwa. Podkreślał, że należy patrzeć szerzej i otwierać się na siebie poprzez modlitwę i konkretne gesty. Dla przykładu: takim pięknym gestem miłości był w ostatnim czasie wyjazd polskich lekarzy do Stanów Zjednoczonych, by tam wspierać personel medyczny w walce z epidemią i służyć chorym.
Wykorzystać trudny czas
Kardynał nauczał, że w każdej sytuacji – a zwłaszcza w sytuacji kryzysowej – najpierw trzeba mocniej zaufać Bogu, a następnie dobrze przeżyć każdy dzień, pomagając innym i wykonując obowiązki wynikające z powołania. Jako chrześcijanie – przeszłość z naszymi błędami oddajemy Bożemu miłosierdziu, a przyszłość z naszymi lękami zawierzamy Bożej Opatrzności, zwłaszcza wtedy, kiedy nie mamy na nią wpływu. To, co mamy do dyspozycji to teraźniejszość i ją starajmy się jak najlepiej wykorzystać. To jest właśnie myślenie, którym wyróżniał się Prymas Wyszyński. Mówił: „Jeżeli chcesz przezwyciężyć trudności, to musisz zaufać Bogu, ale też dobrze zorganizować i przeżyć każdy dzień, przeznaczając czas na modlitwę, pracę i odpoczynek”. Z lektury jego biografii i licznych tekstów wynika, że on właśnie tak żył, bez względu na czas i okoliczności, nawet w najtrudniejszych chwilach swego życia. W czasie uwięzienia napisał piękne słowa: „Nie trzeba na nikogo się skarżyć, ani też do nikogo mieć żalu, tylko cierpliwie i spokojnie modlić się o to, by Bóg pozwolił wypełnić zadania chwili obecnej”. Prymas miał sposób na codzienność izolacji. Czas dzielił między modlitwę i pracę, a kiedy było to możliwe, wychodził do ogrodu na krótki spacer. Miał ściśle ustalony harmonogram dnia, którego dokładnie przestrzegał, koncentrując się na tym, co robił. Znamiennym jest fakt, że po trzech latach uwięzienia Prymas, nie wiedząc jeszcze, kiedy wyjdzie na wolność, zapisał w swoim dzienniku, że nie zamieniłby tych lat na inne – na wolności – bo był to dobry czas z wielu względów, ale przede wszystkim z powodu dobra jego duszy.
Istotnie był to okres swoistych rekolekcji, które zaowocowały w jego życiu, a w konsekwencji w życiu Kościoła i Polski. Czas internowania był dla Prymasa okresem rozliczania się z samym sobą i przemyśleń na temat prowadzenia Kościoła w stalinowskiej Polsce. Nie kiedy indziej, jak właśnie w trudnym czasie odosobnienia stworzył on plan duszpasterskich działań na czas po uwolnieniu. Wówczas powstała idea Wielkiej Nowenny oraz tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego.
Siłę do znoszenia trudów izolacji Prymas czerpał z wiary. Jak pisał w swoim dzienniku, „kiedy człowiek pamięta, że żyje w porządku nadprzyrodzonym, to wtedy opuszczają go wszystkie lęki”. On po ludzku przestał się lękać 8 grudnia 1953 roku, kiedy zawierzył się całkowicie Maryi. Myślę, że płynie z tego bardzo praktyczny wniosek dla nas, by w trudnościach przede wszystkim powierzać się Bogu i Maryi, ale też ze swojej, ludzkiej strony czynić wszystko, co możliwe, by dobrze wykorzystać każdy – także trudny – czas.
Ramię w ramię z chorymi
Jednym z najtrudniejszych pytań – niezależnie od czasów – pozostaje to o sens ludzkiego cierpienia. Nie da się wobec niego przejść obojętnie, bo jak żadne inne usilnie domaga się odpowiedzi. I w tym przypadku z pomocą przychodzi kardynał Wyszyński, który przy wielu okazjach wskazywał, że sens cierpienia można odnaleźć tylko w Chrystusie.
Sam był słabego zdrowia. Kilka tygodni przed święceniami kapłańskimi zachorował na tyfus, cierpiąc jednocześnie na zapalenie płuc. W ciężkim stanie trafił do szpitala. Prosił wówczas Maryję, by pozwoliła mu odprawić choć jedną Mszę świętą w życiu. Kiedy po pokonaniu wielu przeszkód został w końcu wyświęcony, powiedział, że „to właśnie Jej zawdzięcza swoje kapłaństwo”. Również w kolejnych latach życia Prymasa nie brakowało cierpień fizycznych i duchowych. Jak wiemy, najcięższą z prób przeszedł w tym względzie w latach internowania, kiedy to jego zdrowie zostało bardzo nadwątlone. Ilekroć więc Prymas Wyszyński mówił o cierpieniu lub zwracał się do chorych, nie teoretyzował. To, co mówił wypływało wprost z jego doświadczenia – tego, co sam przeżył i przecierpiał. Tak niegdyś mówił do chorych: „Swoją wiarą i nadzieją możecie pomagać innym, którzy są wokół Was: obok na łóżku, w innej sali czy w innym szpitalu. Wielu ludzi oczekuje Waszej pociechy i pomocy, mimo, iż sami cierpicie. Wy posiadacie skarb cierpienia ofiarowanego Bogu. Dlatego możecie wiele pomóc innym. Chciejcie więc dołączyć wasze cierpienie do męki Chrystusa. Nie tylko Go przez to pocieszycie, nie tylko sami doznacie ulgi, ale jeszcze pomożecie tym, którym świat już nic pomóc nie może. Chciejcie pamiętać, że smutek wasz w radość się obróci już tu na ziemi, gdy sobie uświadomicie, że waszymi cierpieniami możecie przynieść pomoc innym, zwłaszcza tym, którzy cierpią prześladowanie dla Chrystusa. Możecie przynieść pomoc Ojcu świętemu, biskupom i kapłanom. Możecie też pomóc tylu ludziom, którym wydaje się, że już nikt o nich nie pamięta. Gdy będzie Wam ciężko, pamiętajcie, że i Chrystus cierpiał. Ale idąc na krzyż, uprzedzał uczniów swoich, że trzeciego dnia zmartwychwstanie. Pamiętajcie o tym, że i przed wami jest zmartwychwstanie i życie. Przyjmijcie te słowa, Umiłowane Dzieci, jako moją pomoc, którą wam niosę – nie swoimi, ale wziętymi z Chrystusa siłami, które rozpala w nas Matka Chrystusowa, Matka Kościoła, Wspomożycielka Wiernych”.
Nie wiem, czy Prymas Wyszyński znał bliżej wspólnotę Apostolstwa Chorych. Być może tak. Wiem natomiast, że skoro wypowiadał takie słowa, musiała mu być bliska jej duchowość. Trzeba więc dziękować Bożej Opatrzności, że w osobie błogosławionego Prymasa daje Apostolstwu Chorych kolejnego Przyjaciela i Orędownika.
Zobacz całą zawartość numeru ►