Robię, co do mnie należy
Rozmowa z ks. Markiem Gwioździkiem, kapelanem Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Tychach.
2020-07-06
Ks. Wojciech Bartoszek: – Marku, jesteś kapelanem Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego w Tychach, który obecnie jest szpitalem jednoprofilowym. Opowiedz, proszę, jak wygląda Twój dzień posługi w szpitalu w czasie epidemii.
Ks. Marek Gwioździk: – Swój dzień w szpitalu rozpoczynam około godziny 6.00. Otwieram kaplicę i wtedy mam czas na osobistą modlitwę. Ponieważ w szpitalu jest to pora, kiedy nocna zmiana wraca do domu, a zmiana dzienna rozpoczyna pracę, wówczas jestem również do dyspozycji pracowników szpitala. Lekarze i pielęgniarki często zaglądają do kaplicy, przychodzą po umocnienie na czas pracy albo podziękować za miniony dyżur. Mamy wtedy możliwość indywidualnej rozmowy lub spowiedzi, przyjęcia Komunii świętej. Nieco później jest czas na to, abym mógł wewnętrzną linią telefoniczną skontaktować się z oddziałami i zapytać, co się aktualnie na nich dzieje. Jestem w szpitalu zazwyczaj do godziny 12.00, potem wracam na probostwo, by zjeść obiad. Posiłki jem w innych godzinach niż pozostali mieszkańcy probostwa, by zachować jak największy reżim sanitarny i izolację. Do szpitala wracam po południu, około godziny 16.00. Wówczas znów jestem do dyspozycji osób chętnych na rozmowę, mam kontakt telefoniczny także z pracownikami niemedycznymi szpitala, pacjentami i ich rodzinami. Posługa kapelana wygląda podobnie poza czasem epidemii z tą różnicą, że teraz częściej do kontaktów wykorzystuję telefon. Codziennie o godzinie 18.00 jest półgodzinna adoracja Najświętszego Sakramentu, a po niej Msza święta. Często jest to Msza święta sprawowana za chorych naszego szpitala i cierpiących w domach, a także za pracowników medycznych. Po Mszy świętej nadal jestem do dyspozycji osób potrzebujących mojej posługi. O godzinie 20.30 odmawiamy różaniec przed obrazem Matki Bożej i łączymy się duchowo z Jasną Górą w godzinie modlitwy apelowej.
– Warto w tym miejscu zaznaczyć, że kaplicy szpitalnej w Tychach patronuje Matka Boża Uzdrowienie Chorych.
– Tak. Myślę, że ten patronat kaplicy jest szczególnym znakiem Jej obecności przy chorych, zwłaszcza w czasie epidemii. Do tej pory kaplica była dostępna nie tylko dla pacjentów i pracowników szpitala, ale również dla wiernych z zewnątrz, dla okolicznych mieszkańców. Niestety stali bywalcy nabożeństw są teraz w kaplicy nieobecni, bo z powodu epidemii szpital został zamknięty dla odwiedzających. Dla mnie jako kapelana jest to trudna sytuacja.
– Jak często masz kontakt z chorymi?
– Wezwania do chorych zdarzają się o różnych porach, dlatego też jestem dostępny pod telefonem 24 godziny na dobę. Oczywiście w okresie epidemii posługa chorym związana jest z koniecznością przestrzegania wielu procedur i zachowania środków ostrożności. Ostatnimi czasy najczęściej odwiedzam oddziały wieczorem, po Mszy. To dobry czas bo jest już spokojniej w szpitalu. Wchodząc do chorych, muszę mieć ubrany kombinezon, gogle lub przyłbicę, maseczkę, dwie pary rękawic itd. Przed wejściem na oddziały szpitalne znajdują się specjalne śluzy, które oddzielają strefę czystą od skażonej. Jeśli to możliwe, przechodzę przez śluzę razem z innymi pracownikami (np. w czasie zmiany), którzy pomagają mi się ubrać i są dla mnie wsparciem, nazwijmy to – technicznym. Ponadto gdy wchodzę już na oddział, staram się za jednym razem pójść z posługą do jak największej ilości chorych, by ograniczyć do minimum konieczność przebierania się i poruszania między strefą skażoną a czystą. Zanim więc wejdę na którykolwiek oddział, zbieram informację od chorych lub personelu, na jaką posługę jest zapotrzebowanie. Czasem też proszę chorych (podczas rozmowy telefonicznej), by zorientowali się, czy na ich sali ktoś jeszcze chciałby przyjąć sakramenty. Jest to o tyle istotne, że kiedy wejdę już na oddział z Komunią świętą, to muszę ją całą rozdać. Nie mogę Hostii wynieść z powrotem z oddziału ze względów bezpieczeństwa. Podobnie jest w przypadku sakramentu namaszczenia chorych. Dla bezpieczeństwa pacjentów wcześniej przygotowuję kuleczki z waty, która jest nasączona olejem. Każda z tych kuleczek jest jednorazowego użytku, a więc przeznaczona tylko dla jednego chorego.
– Komunię świętą zanosisz chorym w cyborium?
– Nie, w tej kwestii również obowiązuje mnie specjalna procedura. Na Hostie mam przeznaczony specjalny plastikowy pojemniczek (biały kubeczek). Widać tutaj pewną analogię do sposobu podawania chorym lekarstw. Ja też w pewnym sensie zanoszę chorym LEKARSTWO – samego Pana Jezusa. Oczywiście Komunii świętej udzielam w rękawiczkach i podaję chorym na rękę. Od strony technicznej jest to wszystko dosyć skomplikowane, ale tego wymaga obecna sytuacja i trzeba zrobić wszystko, by zachować reżim sanitarny.
– A jeśli chory chce się wyspowiadać, również ma taką możliwość?
– Oczywiście, spowiedzi również się zdarzają. Jeśli pacjent nie może wstać z łóżka lub gdy nie ma możliwości zachowania dyskrecji, wówczas proszę, aby chory nie wypowiadał na głos grzechów, tylko w mojej obecności wzbudził akt żalu. Wtedy udzielam mu rozgrzeszenia. W tych nietypowych warunkach trzeba nieraz szukać nowych, niekonwencjonalnych rozwiązań.
– Jak chorzy przyjmują Twoją posługę?
– Wielu chorych jest początkowo zaskoczonych i niepewnych, bo zwyczajnie nie rozpoznają we mnie księdza. Gdy do nich przychodzę, nie jestem ubrany jak ksiądz. Mam na sobie kombinezon, a oni widzą tylko moje oczy zza gogli lub przyłbicy. Niektórzy zadają pytania kim jestem i po co przyszedłem. Potem zwykle są bardzo wdzięczni za posługę i moją obecność przy nich. Podobnie zresztą jak personel medyczny, który świetnie reaguje na moją obecność w szpitalu. Spotykam się z wielką życzliwością i pomocą. Docierają też do mnie głosy pracowników szpitala, że moja obecność jest dla nich bardzo ważna, a fakt, że widzą mnie na modlitwie w kaplicy, przynosi im duchowe umocnienie. Takie reakcje wiele dla mnie znaczą.
– A jak wygląda Twoja posługa chorym na OIOMI-e?
– Do chorych, którzy przebywają na OIOMI-e przychodzę zawsze na prośbę rodziny. Z tymi chorymi nie mam kontaktu, bo są to osoby zaintubowane. Wówczas modlę się nad chorym, a nie z chorym i udzielam namaszczenia. Bywa że towarzyszą mi w tym pielęgniarki tego oddziału. Co do reżimu sanitarnego, to jest on podobny jak na innych oddziałach.
– Masz kontakt z osobami, które wracają do zdrowia i wychodzą ze szpitala?
– Tak, czasem dzwonią osoby, przedstawiają się jako byli pacjenci szpitala i po prostu dziękują. Zamawiają też Msze święte i proszą, by odprawić je w kaplicy szpitalnej jako dziękczynienie za łaskę ich powrotu do zdrowia.
– Jak pacjenci i pracownicy szpitala radzą sobie psychicznie z sytuacją epidemii?
– W szpitalu mam do czynienia z całym spectrum zachowań i reakcji. Spotykam zarówno osoby z demencją, przygnębione, ale są też chorzy pogodni i na swój sposób aktywni. Jeśli chodzi o personel medyczny, to myślę, że jest to dla nich bardzo trudna sytuacja. Podczas trwającej epidemii zauważyłem, że przez szpital przetoczyły się dwie fale strachu wśród personelu. Pierwsza była na samym początku epidemii, gdy zapadła decyzja, że szpital zostanie przekształcony w placówkę jednoprofilową. Wtedy część pracowników podjęła decyzję o odejściu i wyborze innego miejsca pracy. Druga fala lęku była związana z pojawieniem się zarażeń koronawirusem wśród personelu. To całkowicie zrozumiałe, bo pracownicy szpitala żyją przecież w rodzinach i obawiali się o zdrowie swoich najbliższych. Z czasem wszystko wróciło do normy – pracownicy szpitala przyzwyczaili się do wszystko dosyć skomplikowane, ale tego wymaga obecna sytuacja i trzeba zrobić wszystko, by zachować reżim sanitarny.
– A jeśli chory chce się wyspowiadać, również ma taką możliwość?
– Oczywiście, spowiedzi również się zdarzają. Jeśli pacjent nie może wstać z łóżka lub gdy nie ma możliwości zachowania dyskrecji, wówczas proszę, aby chory nie wypowiadał na głos grzechów, tylko w mojej obecności wzbudził akt żalu. Wtedy udzielam mu rozgrzeszenia. W tych nietypowych warunkach trzeba nieraz szukać nowych, niekonwencjonalnych rozwiązań.
– Jak chorzy przyjmują Twoją posługę?
– Wielu chorych jest początkowo zaskoczonych i niepewnych, bo zwyczajnie nie rozpoznają we mnie księdza. Gdy do nich przychodzę, nie jestem ubrany jak ksiądz. Mam na sobie kombinezon, a oni widzą tylko moje oczy zza gogli lub przyłbicy. Niektórzy zadają pytania kim jestem i po co przyszedłem. Potem zwykle są bardzo wdzięczni za posługę i moją obecność przy nich. Podobnie zresztą jak personel medyczny, który świetnie reaguje na moją obecność w szpitalu. Spotykam się z wielką życzliwością i pomocą. Docierają też do mnie głosy pracowników szpitala, że moja obecność jest dla nich bardzo ważna, a fakt, że widzą mnie na modlitwie w kaplicy, przynosi im duchowe umocnienie. Takie reakcje wiele dla mnie znaczą.
– A jak wygląda Twoja posługa chorym na OIOMI-e?
– Do chorych, którzy przebywają na OIOMI-e przychodzę zawsze na prośbę rodziny. Z tymi chorymi nie mam kontaktu, bo są to osoby zaintubowane. Wówczas modlę się nad chorym, a nie z chorym i udzielam namaszczenia. Bywa że towarzyszą mi w tym pielęgniarki tego oddziału. Co do reżimu sanitarnego, to jest on podobny jak na innych oddziałach.
– Masz kontakt z osobami, które wracają do zdrowia i wychodzą ze szpitala?
– Tak, czasem dzwonią osoby, przedstawiają się jako byli pacjenci szpitala i po prostu dziękują. Zamawiają też Msze święte i proszą, by odprawić je w kaplicy szpitalnej jako dziękczynienie za łaskę ich powrotu do zdrowia.
– Jak pacjenci i pracownicy szpitala radzą sobie psychicznie z sytuacją epidemii?
– W szpitalu mam do czynienia z całym spectrum zachowań i reakcji. Spotykam zarówno osoby z demencją, przygnębione, ale są też chorzy pogodni i na swój sposób aktywni. Jeśli chodzi o personel medyczny, to myślę, że jest to dla nich bardzo trudna sytuacja. Podczas trwającej epidemii zauważyłem, że przez szpital przetoczyły się dwie fale strachu wśród personelu. Pierwsza była na samym początku epidemii, gdy zapadła decyzja, że szpital zostanie przekształcony w placówkę jednoprofilową. Wtedy część pracowników podjęła decyzję o odejściu i wyborze innego miejsca pracy. Druga fala lęku była związana z pojawieniem się zarażeń koronawirusem wśród personelu. To całkowicie zrozumiałe, bo pracownicy szpitala żyją przecież w rodzinach i obawiali się o zdrowie swoich najbliższych. Z czasem wszystko wróciło do normy – pracownicy szpitala przyzwyczaili się do funkcjonowania w nowych warunkach, nauczyli się wielu nowych rzeczy, procedur. To oczywiście nie znaczy, że lęk i obawy przestały im towarzyszyć.
– Powiedz, proszę, jakie wydarzenie lub spotkanie z okresu epidemii najbardziej utkwiło Ci w pamięci serca?
– Zapamiętałem szczególnie jednego z pierwszych pacjentów pana Marka zarażonego koronawirusem i jego żonę, panią Iwonę, która prosiła mnie o modlitwę za męża. Pan Marek niestety zmarł. Po jego śmierci pani Iwona zadzwoniła do mnie i poprosiła, abym w kaplicy szpitalnej odprawił za niego Mszę świętą, a także za pracowników OIOM-u, którzy się nim opiekowali. Mszę za zmarłego pana Marka odprawiłem w poranek wielkanocny. Po kilku dniach jego żona zadzwoniła do mnie, aby podzielić się ważnym dla niej przeżyciem. Otóż, okazało się, że w czasie, gdy odprawiałem tę Mszę, do pani Iwony we śnie przyszedł mąż. Czule ją przytulił. To zrodziło w jej sercu poczucie głębokiego pokoju. Do dzisiaj mam serdeczny kontakt telefoniczny z panią Iwoną i sobie go cenię.
– A jaka jest Twoja kondycja po wielu tygodniach posługi chorym w czasie epidemii? Jesteś zmęczony?
– Fizycznie czuję się dobrze, ale muszę przyznać, że jestem trochę zmęczony psychicznie. Jest to spowodowane głównie tym, że od dawna jestem pozbawiony braterskich kontaktów na probostwie, żyję w izolacji. Oczywiście robię to dla bezpieczeństwa, by chronić siebie i innych, ale po ludzku brakuje mi normalnych relacji z otoczeniem. Myślę, że dzięki temu, gdy sytuacja epidemiczna się już poprawi, jeszcze bardziej docenię kontakty z innymi ludźmi.
– Marku, dziękuję Ci w imieniu wszystkich chorych za Twoją posługę, poświęcenie, a przede wszystkim za świadectwo wiary. Z Twoich słów bije spokój, którego w tym trudnym czasie wszystkim nam potrzeba.
– Chciałbym podkreślić, że nie robię nic nadzwyczajnego, to jest po prostu moja posługa, a nie żadne poświęcenie czy bohaterstwo. Robię to, co do mnie należy.
– Proszę Cię na koniec o kilka słów do Czytelników „Apostolstwa Chorych”. Nie muszę Ci tej grupy przedstawiać, bo wielu członków wspólnoty i czytelników miesięcznika poznałeś osobiście, gdy byłeś dyrektorem Domu Rekolekcyjnego w Brennej, w którym wielokrotnie odbywały się nasze rekolekcje.
– Przede wszystkim chcę podziękować wszystkim chorym za modlitwę i ofiarę cierpienia, bo jestem przekonany, że to buduje wspólnotę Kościoła. Proszę Was, drodzy Chorzy, nie ustawajcie w tej modlitwie za swoich cierpiących braci i za tych, którzy przeżywają czas swojej agonii. Proszę Was także o modlitwę za cały personel medyczny. Wiem, że wielu chorych od dawna to czyni, chociażby w ramach akcji „Modlitwa za medyka”. Mogę zapewnić Was, drodzy Chorzy, w imieniu pracowników służby zdrowia, z którymi spotykam się na co dzień, że oni bardzo sobie cenią fakt, że ktoś się za nich modli. Ta świadomość jest dla nich wielkim umocnieniem w pracy.
– Bardzo dziękuję Ci za rozmowę i życzę wielu sił w posłudze chorym.
Zobacz całą zawartość numeru ►