Proście!
Każdy z nas kiedyś czegoś naprawdę potrzebował i pragnął. Zauważmy, że osoba prosząca swojego przyjaciela w nocy o chleby nie prosi dla siebie, lecz dla innych. To też ważny znak. A co z naszymi potrzebami? Czy tak samo możemy być natrętni, prosząc o coś dla siebie?
2020-10-08
Rozważanie do fragmentu Ewangelii Łk 11, 5-13
XXVII tydzień zwykły
Zastanawiam się jak zareagowałbym, gdyby ktoś w godzinach wieczornych albo w nocnych zadzwonił na mój domofon na probostwo i poprosił o trzy chleby. Chyba wydałoby mi się to niegrzeczne… Rozumiem: kromkę chleba, coś do jedzenia. Skłoniłbym się nawet do dania mu pieniędzy, by szybko rozwiązać problem i mieć święty spokój. Przyjaciel potrzebującego z Ewangelii postąpiłby podobnie: „Nie naprzykrzaj mi się! Drzwi są już zamknięte…”. To zwykły, ludzki odruch. Mamy przecież prawo do wypoczynku, do chwili wytchnienia po całodziennej pracy. Jezus też oddalał się w miejsca pustynne. Na słowa Piotra: „Wszyscy cię szukają” (Mk 1, 36), udał się do sąsiednich miejscowości (por. Mk 1,38). Kiedy jednak spotkał trędowatego w potrzebie, kazał mu wyciągnąć rękę, dotknął go i powiedział: „Chcę, bądź oczyszczony” (Mk 1, 40). W zdobywaniu wielkich rzeczy u Boga niepotrzebni są nam znajomi, krewni, nie pomogą nam koligacje i układy (Łk 11,27–28). Wystarczy być natrętnym. Słowo to oznacza: „naprzykrzać się komuś”, „natarczywie domagać się czegoś”, „wtrącać się do nie swoich spraw”, „być nachalnym, nieustępliwym, upartym, uporczywym. Ewangelia przyzwala na natręctwo w ważnych dla nas sprawach (por. Łk 11,8). To ono otwiera drogę do wysłuchania nas przez Boga. Każdy z nas kiedyś czegoś naprawdę potrzebował i pragnął. Zauważmy, że osoba prosząca swojego przyjaciela w nocy o chleby nie prosi dla siebie, lecz dla innych. To też ważny znak. A co z naszymi potrzebami? Czy tak samo możemy być natrętni, prosząc o coś dla siebie?
Wezwany na oddział kardiologii do udzielenia sakramentu namaszczenia chorych pobiegłem szybkim, choć rozważnym krokiem. Pokonałem schody na odział, znalazłem chorego w obecności personelu medycznego, przygotowującego się do akcji ratowania jego życia. Odmówiłem starannie modlitwy. Wcześniej na zajętym w większości medykamentami stoliku pacjenta położyłem oleje chorych, waciki, karteczkę do zapisania danych do księgi chorych i obrazek. Udzieliłem sakramentu, wróciłem do zakrystii szpitalnej, zauważając, że w pośpiechu zostawiłem w szpitalnej sali oleje. Chciałem wrócić, choć rozum podpowiadał mi, żeby dać już temu spokój i zabrać je przy okazji kolejnych odwiedzin chorego. Z jednej strony liczyłem, że pielęgniarki przechowają je do następnego dnia w dyżurce, z drugiej – sprawa ta ciągle mnie niepokoiła. Nagle zadzwonił szpitalny telefon. Kolejne wezwanie do chorego! Czyżby zbieg okoliczności? Nie! Wiedziałem, że to On wziął sprawy w swoje ręce. Nie musiałem już zastanawiać się, czy wrócić z powrotem. Idąc do kolejnego chorego, po drodze minąłem kardiologię. Znalazłem i zabrałem zostawione oleje. Odetchnąłem z ulgą. „Proście a będzie wam dane, szukajcie a znajdziecie, kołaczcie a będzie wam otworzone…”. Ja o nic nie prosiłem, tylko pomyślałem i zapragnąłem w sercu, a On już mnie wysłuchał i zaaranżował odpowiednio sytuację, aby rozwiązać mój problem. Dobrze, że Bóg nigdy się nie kładzie i nie zasypia w nocy.