Błysk nieba
O ważnych rozmowach z pacjentami i o głębokim pragnieniu bliskości w ostatnich chwilach życia opowiadają członkowie zespołu Hospicjum Domowego św. Franciszka w Katowicach: dr Hanna Odorkiewicz-Sikocińska (lekarz, wolontariusz), Barbara Pawełczyk (pielęgniarka), Aleksandra Gładysz (koordynator, wolontariusz), Urszula Sikocińska (wiceprezes zarządu, wolontariusz).
2020-10-14
Redakcja: – Hospicjum Domowe św. Franciszka w Katowicach istnieje od ponad 30 lat. Co stało się inspiracją do jego powstania?
dr Hanna Odorkiewicz-Sikocińska: – Jedna z naszych założycielek, dr Maria Gross, lekarz anestezjolog, w 1986 roku uczestniczyła w Gostyniu w rekolekcjach dla środowiska hospicyjnego. Prowadził je ks. Eugeniusz Dutkiewicz, twórca pierwszego w Polsce hospicjum domowego w Gdańsku. Organizatorem rekolekcji było Hospicjum św. Jana Kantego w Poznaniu (drugie w Polsce). Pani doktor wróciła z tych rekolekcji bardzo poruszona ideami hospicyjnymi i od razu podzieliła się swoimi wrażeniami z kilkoma osobami ze szpitala, w którym pracowała. Potem ówczesny rektor kościoła akademickiego pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego w krypcie katowickiej katedry, ks. Stanisław Puchała, zaprosił ks. Dutkiewicza do Katowic. Ksiądz Dutkiewicz odprawił Mszę świętą i z wielką pasją opowiadał o hospicjum. Pod wpływem tych wydarzeń, w listopadzie 1987 roku spotkała się grupa kilku osób, które były przekonane o potrzebie powołania do istnienia hospicjum domowego w Katowicach. W grupie tej znalazły się m.in.: Teresa Trzeciak, dr Jadwiga Pyszkowska i Janina Rakoczy-Sosnowska, która później została pierwszą przewodniczącą zarządu. W świątecznym wydaniu „Gościa Niedzielnego” z 1987 roku zamieszczono informację, że powołano do istnienia hospicjum domowe oraz że zespół osób chętnych do posługi w nim zbiera się w każdą pierwszą środę miesiąca w tzw. sali troski w pałacu biskupim. To był początek katowickiego hospicjum domowego, które powstało jako czwarte w Polsce.
– A dlaczego patronuje Wam św. Franciszek?
dr Hanna Odorkiewicz-Sikocińska: – Można powiedzieć, że św. Franciszek został naszym patronem trochę przypadkowo. Na jednym ze spotkań, które akurat odbywało się 4 października, a więc we wspomnienie św. Franciszka, wspólnie z naszym kapelanem, ks. Benedyktem Zowadą, zastanawialiśmy się, kogo wybrać na naszego patrona. A że byliśmy mało zdecydowani, ks. Benedykt uznał, że skoro spotykamy się w dzień św. Franciszka, to znaczy, że Biedaczyna z Asyżu niejako sam pomaga nam podjąć decyzję, „zgłaszając” swoją kandydaturę. Spodobał nam się ten pomysł i tak zostało.
– Kto i kiedy może prosić o Waszą pomoc?
Aleksandra Gładysz: – Jeśli chodzi o kryteria przyjęcia pod opiekę hospicjum, to reguluje to specjalne rozporządzenie Ministerstwa Zdrowia. W rozporządzeniu jest mowa o tym, jakimi pacjentami możemy się zająć. Są to głównie chorzy z chorobami nowotworowymi, ale również chorzy z niewydolnością oddechową, chorobami neurodegeneracyjnymi (np. SM, SLA) czy odleżynami. Przyjęcie chorego pod opiekę hospicjum odbywa się zawsze na podstawie skierowania, które może wystawić np. lekarz rodzinny, lekarz onkolog lub szpital. Przed epidemią koronawirusa przyjmowaliśmy zgłoszenia osobiście, tzn. rodziny zgłaszały się u nas w biurze. Obecnie zgłoszenia przyjmujemy tylko telefonicznie. Warto w tym miejscu zaznaczyć, że choć idea hospicjum jest dzisiaj powszechnie znana, wielu ludzi wciąż nie wie, że może poprosić o pomoc, gdy w rodzinie jest osoba terminalnie chora. To pokazuje, że ciągle istnieje potrzeba, by o hospicjum mówić i je promować.
– Ilu pacjentów otaczacie opieką?
Aleksandra Gładysz: – Potrzeby z roku na rok są coraz większe. W pierwszym roku działalności hospicjum otoczyło opieką zaledwie 3 pacjentów. Potem liczba chorych szybko wzrastała. Dla zobrazowania: w 2019 roku pod opieką mieliśmy 437 chorych, a od stycznia do lipca 2020 roku objęliśmy opieką 228 chorych. Średnio każdego miesiąca opiekujemy się 150 chorymi. Oczywiście liczba ta ma charakter rotacyjny, bo jedni chorzy odchodzą, a na ich miejsce przyjmujemy kolejnych. Otaczamy opieką chorych z okolic Katowic, Mikołowa, Siemianowic Śląskich, ale coraz częściej zdarza się, że trafiamy do chorych także z dalszych zakątków województwa.
dr Hanna Odorkiewicz-Sikocińska: – Dodam do tego, że kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia zawarty jest na 70 chorych rocznie, przy czym Fundusz do tej pory płacił nam również za nadwykonania. My jednak jeździmy do chorych niezależnie od tego, czy Fundusz nam zapłaci czy nie. Nie wyobrażamy sobie sytuacji, w której powiedzielibyśmy choremu, że nie możemy objąć go opieką, bo jest poza kontraktem. To byłoby wbrew hospicyjnym ideałom i naszym sumieniom.
Barbara Pawełczyk: – Zdarza się, że czasem hospicja są zmuszone odmówić przyjęcia chorego. Takie sytuacje oczywiście nigdy nie powinny mieć miejsca, ale – jak wiemy – świat finansów i umów bywa brutalny. My robimy wszystko, by do tego nie dochodziło i by każdy, kto tego potrzebuje, otrzymał pomoc. W naszym hospicjum zdarzały się kolejki chorych do przyjęcia, bo tak wielu było potrzebujących. Zarząd podjął jednak decyzję, by przyjmować wszystkich chorych bez względu na limity i finanse.
Aleksandra Gładysz: – Ale trzeba też pamiętać, że te ograniczenia w przyjmowaniu chorych wynikają nieraz z braków kadrowych w samym hospicjum. Na szczęście teraz mamy w zespole wystarczającą ilość lekarzy i pielęgniarek gotowych służyć chorym.
– Ale zespół hospicyjny to nie tylko lekarze i pielęgniarki.
Barbara Pawełczyk: – Tak, zwykle w skład zespołu hospicyjnego oprócz lekarza i pielęgniarki wchodzi psycholog, kapelan, wolontariusz, pracownik socjalny. Ten ostatni włącza się w pracę zespołu szczególnie wtedy, gdy opieką otaczamy chorego, którego sytuacja materialna jest zła. Pomaga on wtedy rodzinie w refundacji leków i zabezpieczeniu podstawowych potrzeb bytowych.
– Ważnymi członkami zespołu są również wolontariusze.
Aleksandra Gładysz: – Wolontariusze to osoby niezwykle cenne w zespole hospicyjnym. Mają wiele miłości do podopiecznych, którym służą z potrzeby serca. Gdy trzeba, potrafią godzinami – także w nocy – czuwać przy odchodzącym chorym, trzymać za rękę, modlić się.
Barbara Pawełczyk: – To z wolontariatu hospicjum wyrosło i na nim się opiera. Kiedy ja zaczynałam swoją posługę w hospicjum w 1996 roku, wszyscy byli wolontariuszami. Dzisiaj w hospicjum posługują zarówno wolontariusze jak i pracownicy etatowi. Nie zmienia to jednak faktu, że idea wolontariatu jest bliska każdej osobie posługującej w hospicjum. Nieraz przecież zdarza się, że ktoś zatrudniony na etacie, część swojej posługi pełni jako wolontariusz.
dr Hanna Odorkiewicz-Sikocińska: – Na potwierdzenie tego mogę powiedzieć, że mieliśmy kiedyś w naszym zespole pielęgniarkę Idzię, która była nazywana przez chorych „Matusią”. Robiła o wiele więcej niż należało do jej pielęgniarskich obowiązków. Zanosiła chorym słoiki z zupą, karmiła ich, dbała nie tylko o ich pielęgnację, ale o codzienne potrzeby. Takie podejście do sprawy – bez liczenia czasu i włożonego wysiłku – ma bardzo wielu naszych wolontariuszy. To jest piękne i pozwala mieć nadzieję, że mimo zmieniających się czasów, w których liczy się głównie zysk, idea wolontariatu przetrwa.
– Jak układa się Wasza współpraca z rodzinami chorych w zakresie sprawowania nad nimi opieki?
Urszula Sikocińska: – Różnie ta współpraca wygląda. Każda rodzina jest inna, bo ma swoją niepowtarzalną historię. Przychodząc do domu chorego, do rodziny, zawsze jesteśmy tam gośćmi. Najpierw więc nastawiamy się na słuchanie chorego i jego najbliższych. Chcemy dowiedzieć się jakie mają potrzeby, oczekiwania i obawy związane z opieką. Najdłużej trwa proces wzajemnego poznawania się, budowania zaufania. Czasami to zaufanie rodziny jest niejako wyczuwalne od pierwszej wizyty, a nieraz trzeba bardzo długo na nie pracować. Na ogół udaje się tę więź zbudować, choć niekiedy zdarza się, że rodziny są zrażone, uprzedzone, niedoinformowane a nawet mają poczucie skrzywdzenia przez system opieki zdrowotnej w Polsce. Staramy się to wszystko przyjmować ze zrozumieniem. Gdy między chorym i jego rodziną a zespołem hospicyjnym uda się zbudować zaufanie, wówczas opieka jest dużo łatwiejsza. Ponadto łatwiej nam pomóc choremu, kiedy jego relacje z rodziną są dobre – gdy rodzina niczego przed chorym nie ukrywa, rozmawia z nim o chorobie, aktywnie towarzyszy. Niestety nie zawsze do rodzin dociera, że przyjęcie chorego do opieki hospicyjnej jest de facto obustronną umową, co oznacza, że potrzebna jest wzajemna współpraca.
dr Hanna Odorkiewicz-Sikocińska: – Niestety zdarza się, że rodziny są roszczeniowe i spodziewają się, że hospicjum weźmie na siebie cały ciężar opieki nad chorym. Tymczasem jak wspomniano, objęcie opieką chorego jest umową między hospicjum a rodziną chorego. Zadaniem zespołu hospicyjnego nie jest wyręczanie rodziny w opiece nad chorym, ale pomaganie i wspieranie jej. Zdarzały się i takie sytuacje, że rodzina chorego w ogóle się nim nie interesowała. Nie podawała choremu leków, nie dbała o jego higienę i pielęgnację. To są prawdziwe dramaty wobec których jesteśmy bezradni.
– A co w sytuacji, gdy chory jest samotny i nie ma nikogo, kto zająłby się nim w chorobie?
Barbara Pawełczyk: – Tacy chorzy również znajdują się pod naszą opieką i mogę powiedzieć, że są to najtrudniejsze sytuacje z jakimi się w hospicjum spotykamy. Zaspokojenie wszystkich potrzeb takich chorych jest dla zespołu hospicyjnego ogromnym wyzwaniem. Nieraz poruszamy niebo i ziemię, by zapewnić mu właściwą opiekę i bezpieczeństwo.
– Posługa w hospicjum z wielu względów nie należy do łatwych. Co zatem sprawiło, że zdecydowały się Panie pójść w życiu tą właśnie drogą?
dr Hanna Odorkiewicz-Sikocińska: – Swoją posługą w hospicjum staram się odwdzięczyć za dobro, które sama kiedyś otrzymałam. Przed laty opiekowałam się teściem chorym na Alzheimera i wówczas w tej opiece bezinteresownie pomogło mi wielu przyjaciół, znajomych, sąsiadów. Hospicjum bardzo mnie wciągnęło i od początku swojej posługi jestem wolontariuszem. Robię to z potrzeby serca. Oczywiście towarzyszenie chorym i pomaganie im daje mi również sporo radości i satysfakcji. Wiele też mogę się nauczyć od tych, którym służę.
Aleksandra Gładysz: – Już od czasów licealnych myślałam o tym, by zaangażować się w posługę osobom chorym w hospicjum. Kiedyś trafiłam na spotkanie formacyjne Duszpasterstwa Służby Zdrowia Archidiecezji Katowickiej, na którym usłyszałam o katowickim hospicjum domowym. Pomyślałam wtedy, że nie mogę przegapić takiej okazji i muszę zrobić wszystko, by spełnić swoje młodzieńcze pragnienie. Musiałam pokonać wiele przeszkód, by w końcu trafić na spotkanie zespołu, a potem stać się jego członkiem. Choć nie brakowało trudności, pokochałam tę posługę i dzisiaj nie wyobrażam sobie siebie w innym miejscu. Gdy jestem z chorymi, czuję w sercu wielką radość i miłość. Myślę, że posługa chorym to najwspanialsza rzecz, jaka mogła mnie spotkać w życiu.
Barbara Pawełczyk: – Ja przyszłam do hospicjum, bo akurat skończyłam szkołę pielęgniarską i nie miałam pracy. O możliwości wolontaryjnej posługi dowiedziałam się z ogłoszenia. I choć wkrótce potem dostałam pracę na etacie w innym miejscu, nie odeszłam z hospicjum. Powodem, dla którego ciągle trwam w tej posłudze są sami chorzy. Obecnie jestem zatrudniona w hospicjum na umowę zlecenie, ale często też służę chorym jako wolontariusz. Myślę, że nawet gdybym nie miała w hospicjum pracy na umowę, i tak bym tutaj została. Bo to jest coś więcej niż praca. Zresztą przez lata niewiele osób stąd odeszło.
Urszula Sikocińska: – Odkąd pamiętam, zawsze interesował mnie człowiek. Początkowo nie wiedziałam jakie ma być moje miejsce w hospicjum. Szukałam swojej drogi. Czułam, że muszę wrócić do pragnienia, które od dawna było w moim sercu – do bycia blisko drugiego człowieka. Hospicjum daje mi tę możliwość. Przez lata posługi doświadczyłam, że owo bycie przy człowieku i wejście w jego historię życia jest niczym błysk nieba. Z jednej strony to chorzy są tym błyskiem nieba dla nas, a z drugiej, to my możemy dawać im nadzieję nie tylko na godne i spokojne odchodzenie z tego świata, ale także na życie z Bogiem w Wieczności. Wiem, że wielu chorych – również tych związanych z Apostolstwem Chorych – modli się za hospicjum. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Wierzę, że to Boża Opatrzność i modlitwy innych pomagają nam prowadzić hospicjum. Nie trwamy w tej posłudze dzięki własnym siłom. Dzieło hospicyjne z pewnością jest z Bożego prowadzenia.
– Bardzo dziękuję Paniom za świadectwo wiary i wytrwałej posługi chorym. Niech Boża Opatrzność nadal prowadzi Was w tej niełatwej misji.
Zobacz całą zawartość numeru ►