Codziennie robię krok naprzód
Rozmowa z Natalią Czają, wdową po Karolu, mamą 9-letniej Kingi i 7-letniej Laury.
2020-11-18
ks. Wojciech Bartoszek: – Pierwsze nasze spotkanie miało miejsce krótko po śmierci Twojego męża Karola. Opowiadałaś wtedy o Waszym wypadku i leczeniu Karola, który zmarł po dziewięciu miesiącach walki. To już rok, odkąd Karol odszedł do Wieczności. Jak przeżyłaś ten czas?
Natalia Czaja: – Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo przeżyłam i nadal przeżywam ten czas różnie. Szczególnie na początku było mi bardzo trudno. Po odejściu Karola musiałam zmierzyć się z całkowicie nową dla mnie rzeczywistością. Bez niego wszystko okazało się być inne, nowe, czasem obce. Ta sytuacja wymagała ode mnie cierpliwego poukładania sobie wszystkiego od nowa. Towarzyszyły temu różne emocje, nieraz trudne do przyjęcia. Wtedy znajdowałam ratunek w modlitwie i w bliskości ważnych dla mnie osób – w rodzinie i w gronie przyjaciół ze wspólnoty.
– Co było trudne do udźwignięcia w tym czasie?
– Z pewnością nie była to jakaś jedna, konkretna rzecz, ale wiele spraw, wydarzeń, sytuacji. Dla przykładu: przypominam sobie moje urodziny, które przypadały sześć dni po pogrzebie Karola. Początkowo absolutnie nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak ten dzień będę świętować bez mojego męża. Nie wiedziałam, co przygotować i jak się odnaleźć w tej sytuacji. Miałam ochotę gdzieś się schować, uciec przed całym światem. W tej bezradności powierzyłam się Panu Bogu i prosiłam, by On tę sprawę jakoś załatwił. I wtedy reszta zaczęła się sama wydarzać. Wszystko zostało zorganizowane poza mną. W dzień urodzin od samego rana drzwi mojego domu praktycznie się nie zamykały. Wciąż ktoś przychodził z życzeniami, z prezentami, z życzliwością. Wbrew moim obawom i lękom były to jedne z najlepszych urodzin w moim życiu, myślę dlatego że dałam się zaskoczyć Panu Bogu i nie zamknęłam się w swojej rozpaczy. Osoby, które były ze mną w tym dniu, zrekompensowały mi miłość, której w momencie utraty Karola zostałam w jakimś sensie pozbawiona. Czułam wówczas w sercu wielką radość, która – jak sądzę – była wprost łaską od Boga. On pokazał mi w ten sposób, że moje życie się nie skończyło, że dalej mogę działać, cieszyć się, że mam obok siebie dobrych ludzi.
– Dostrzegasz u siebie konkretne etapy w przeżywaniu żałoby?
– Moje przeżywanie żałoby jest raczej stałe. Od samego jej początku byłam przekonana, że powinnam aktywnie i dynamicznie wejść w życie, by nie stanąć w miejscu. Nie chodziło mi o to, by w ten sposób zagłuszyć smutek i ból po stracie, ale o to, by odważnie skonfrontować się z kolejnym etapem życia – życia bez fizycznej obecności Karola. Muszę przyznać, że chociaż Karol przez długie miesiące walczył o życie i jego stan był ciężki, to jednak jego odejście było dla mnie nagłe. Nie od razu przyjęłam do świadomości fakt, że jego już nie ma. Dotarło to do mnie w chwili, gdy trumna z jego ciałem była składana w grobie, a na niebie pojawiła się tęcza. Odczytałam to jako Boży znak. Poczułam wówczas w sercu przekonanie, że mimo fizycznego odejścia Karola, nasza więź, relacja i nasze bycie razem wcale się nie skończyło. Od tamtej chwili to przekonanie mnie nie opuściło, noszę je głęboko w sercu. Jest we mnie wdzięczność, że mimo iż wtedy Pan Bóg z jednej strony zamknął pewien etap mojego życia, jednocześnie otworzył przede mną nową rzeczywistość.
– Co daje Ci największą siłę w żałobie?
– To, że codziennie doświadczam Bożego prowadzenia. Bez wiary i modlitwy z pewnością byłoby mi dużo trudniej przeżywać czas żałoby. Pan Bóg posyła do mnie ludzi, którzy okazują mi pomoc i wsparcie. Dzięki temu przestałam się lękać o wiele spraw, bo wiem, że wszystko zostanie odpowiednio zabezpieczone. To daje mi siłę, by każdego dnia odważnie stawiać czoło rozmaitym wyzwaniom oraz rodzi w sercu wielką wdzięczność wobec Pana Boga i konkretnych osób.
– Każde odejście bliskiej osoby sprawia, że stajemy przed nowymi zadaniami, z którymi odtąd musimy sobie radzić sami. To zderzenie się z nową codziennością z pewnością było dla Ciebie trudne.
– Było i nadal jest. Praktycznie z dnia na dzień musiałam zmierzyć się z faktem nieobecności męża i niejako próbować wejść w jego rozmaite role, które pełnił w naszym wspólnym życiu. To nie jest łatwe, bo tak naprawdę nie da się całkowicie zastąpić drugiej osoby. Mogę zrobić coś równie dobrze albo nawet lepiej w sensie technicznym, ale to już będzie inna jakość, bo nie zdołam skopiować jego zaangażowania, serca, pasji, talentu. Chyba najtrudniej mi poradzić sobie ze stratą tego, co łączyło nas w sensie duchowym. Brakuje mi bliskości jego rozumiejącego serca, spójności myślenia, wspólnie wypracowanych kompromisów, budowania wspólnej wizji życia. Teraz rozmaite decyzje muszę podejmować sama. Fakt, że jednak nauczyłam się funkcjonować bez męża odczytuję jako Bożą łaskę. Nadal są rzeczy, z którymi się zmagam i których nie potrafię robić sama, ale dzięki Bogu odważniej wchodzę w każdy kolejny dzień, stawiając krok naprzód.
– Owe stawianie kolejnych kroków naprzód to w Twoim przypadku między innymi wracanie do wspomnień i miejsc związanych z Waszym wypadkiem i odejściem Karola.
– Tak. To była świadoma decyzja, by odwiedzić szpital, w którym Karol przebywał pół roku oraz wrócić na miejsce wypadku. Oczywiście nie stało się to od razu, potrzebowałam czasu, by do tego dojrzeć. Dzisiaj mogę powiedzieć, że miało to dla mnie ogromne znaczenie terapeutyczne. Było to doświadczenie trudne, ale jednocześnie uwalniające, przynoszące pokój. Kiedy ponownie zmierzyłam się z tymi miejscami, poczułam, że robię ważny krok w procesie żałoby, że przekraczam kolejną granicę. Wiedziałam, że nie mogę od tych trudnych wspomnień uciekać, ale – przeciwnie – powinnam stawić im czoło.
– Wiem, że w czasie żałoby duże znaczenie miało dla Ciebie również celebrowanie uroczystości rodzinnych.
– Tak, bo uczyłam się przeżywać te wydarzenia pierwszy raz bez mojego męża. Święta, rocznice, urodziny – to były okazje, by przekonać się, że chociaż bardzo brakuje mi fizycznej obecności Karola, to jednak umiem świętować je jako odrębna osoba i że Karol nadal w tych wydarzeniach jest ze mną. Jego obecność jest już oczywiście inna, nie fizyczna, ale również piękna i ważna.
– Czujesz tę obecność?
– Czuję. Kiedy patrzę na moje życie bez Karola, widzę, że zbudowaliśmy razem mocny fundament, na którym teraz ja dalej muszę budować sama. Tym fundamentem są nasze dwie córki, nasze wspomnienia, wspólne przeżycia, wartości, wiara. Nieraz to budowanie idzie mi bardzo nieporadnie i krzywo. Czasem czuję, że kolejna cegiełka, którą chcę dołożyć do budowli, waży tonę, a mnie brakuje sił. Wtedy przypominam sobie, że to nie ja jestem głównym budowniczym, ale Bóg, dzięki któremu wszystko się trzyma. To, co próbuję budować bez Boga, jest nietrwałe i kruche. Obecność Karola czuję w bardzo prozaicznych sytuacjach. Tak dzieje się na przykład, gdy próbuję znaleźć w mieście miejsce do zaparkowania dużego samochodu. Proszę wówczas Karola o pomoc i miejsce zawsze się znajduje.
– W duchu wiary koncentrujesz się na tym, co dobre i z czym udało Ci się zmierzyć po stracie najbliższej osoby. Czy można zatem powiedzieć, że obecnie odkrywasz w swoim życiu powołanie do wdowieństwa?
– Powołanie kojarzy mi się raczej z rozeznawaniem i wyborem jakiejś konkretnej życiowej drogi, a sytuacja bycia wdową po prostu mnie zastała. Ja próbuję jedynie się w tej nowej roli jakoś odnaleźć. Trudno więc chyba mówić w tym przypadku o powołaniu. Oczywiście na obecny czas przyjmuję tę drogę jako pewien etap życia i czuję, że Bóg mnie prowadzi, że nie jestem na tej drodze sama.
– Na tej drodze – o czym już wspomniałaś – towarzyszą Ci także bliskie osoby.
– Oczywiście. Jestem bardzo wdzięczna rodzicom, oraz Mamie Karola z którą nadal łączą mnie bliskie relacje. Z moimi rodzicami mieszkamy w jednym domu, co sprawia, że są dla mnie wielkim wsparciem i w wielu sytuacjach dają mi poczucie bezpieczeństwa. Chcę wspomnieć również osoby ze wspólnoty „Szkoła Nowej Ewangelizacji” z Katowic, które niezmiennie okazują mi rozmaitą pomoc. Trudno mi sobie wyobrazić, jak wyglądałoby moje życie bez ich obecności. Dziękuję Panu Bogu za te wszystkie osoby.
– Proszę, opowiedz na koniec o pięknym wydarzeniu, które miało miejsce w lipcu tego roku, we wspomnienie urodzin Karola.
– Moja 7-letnia córka Laura chciała koniecznie dać tatusiowi prezent na urodziny w postaci rysunku. Wtedy zrodził się pomysł, by symbolicznie wysłać tacie ten prezent do nieba. Zorganizowaliśmy więc balon z helem i Laura oraz inne zaprzyjaźnione dzieci mogły doczepić do niego swoje prezenty dla Karola. Wszystko odbywało się na cmentarzu, gdzie był również czas na modlitwę. Myślę, że to wydarzenie było ważne dla dzieci, bo pokazało im, że oprócz świata, w którym żyjemy, istnieje także inna, duchowa rzeczywistość. Poza tym na pewno pomogło to Laurze w jej dziecięcym przeżywaniu bólu po stracie taty.
– Bardzo dziękuję Ci za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►