Jak z łódki uczynić łódź?

Z biegiem czasu, w tradycji chrześcijańskiej łódź stała się obrazem Kościoła, czyli wspólnoty uczniów z Jezusem pośrodku, płynącej po morzach świata, pośród wielu burz i przeciwności.

2021-01-21

Rozważanie do fragmentu Ewangelii Mk 3, 7-12
II tydzień zwykły

Słyszymy w dzisiejszej Ewangelii słowa Jezusa: „polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli”. Zwraca uwagę słowo „łódka”, w języku greckim „ploiarion”, które jest zdrobnieniem wyrazu „łódź”, po grecku „ploion”. Ciekawa rzecz, że trochę dalej w tekście Ewangelii Marka występuje słowo bez zdrobnienia, czyli po prostu „łódź”: „znowu zaczął nauczać nad jeziorem i bardzo wielki tłum ludzi zebrał się przy Nim. Dlatego wszedł do łodzi i usiadł w niej [pozostając] na jeziorze, a cały lud stał na brzegu jeziora” (Mk 4,1). Dlaczego z dzisiejszej Ewangelii pojawia się „łódka”, a w opisie wydarzenia, które jest de facto kontynuacją, a przynajmniej nawiązaniem do sytuacji z dzisiejszej ewangelicznej sceny, występuje już „łódź”? Czy to ta sama łódź? Trochę żartem można zapytać: czy ktoś ją w międzyczasie rozbudował?

Ciekawe wyjaśnienie przedstawiają znawcy Ewangelii Marka (np. ks. Artur Malina). Otóż w dzisiejszej Ewangelii łódka wydaje się mała, bo jest widoczna z perspektywy otwartej przestrzeni i tłumów, które podążały ku Jezusowi. Kiedy uczniowie z daleka patrzeli w kierunku brzegu, wówczas łódka wyglądała na małą, niepozorną, chybotliwą. Natomiast w kolejnej perykopie (por. Mk 4,1) akcja rozgrywa się już przy na samym brzegu, Jezus wchodzi do łodzi, która już wcale nie jest taka mała. Zresztą wcześniej, kiedy Jezus powołał nad samym brzegiem jeziora pierwszych uczniów, także jest mowa o „łodzi” (Mk 1, 19n). W kolejnych fragmentach Ewangelii jesteśmy często blisko łodzi, która służyła Jezusowi i Jego uczniom do licznych przepraw przez jezioro. Trzy z tych przepraw stają się czasem szczególnej formacji uczniów: po burzy na jeziorze (por. Mk 4, 35-41), po tym, jak Jezus chodził po wodzie (por. Mk 6, 45-62), kiedy to w łodzi zorientowali się, że zapomnieli zabrać chlebów (por. Mk 8, 13-21). Łódź stała się zatem miejscem, w którym Jezus nauczał uczniów i pogłębiały się ich wzajemne więzi. Cała zresztą Ewangelia Marka jest tak napisana, by ukazać szczególną relację Jezusa do uczniów, cierpliwe ich nauczanie i formowanie przez Mistrza. Jednym z takich szczególnych miejsc formacji uczniów jest właśnie łódź.
 
Z biegiem czasu, w tradycji chrześcijańskiej łódź stała się obrazem Kościoła, czyli wspólnoty  uczniów z Jezusem pośrodku, płynącej po morzach świata, pośród wielu burz i przeciwności. Wróćmy w tym miejscu jeszcze raz do zestawienia dwóch słów: łódka – występująca w dzisiejszej Ewangelii i łódź w dalszych miejscach Ewangelii Marka. To dwa sposoby patrzenia na Kościół święty. Można na Kościół patrzeć z daleka, z odległości człowieka niewierzącego, w żaden sposób niezwiązanego ze wspólnotą. Z takiej perspektywy Kościół jest niewiele znaczącą „łódką”, wątłą instytucją, która w obliczu wielkich spraw świata, w obliczu wielkich współczesnych tłumów ludzi niewiele albo praktycznie nic nie znaczy. Jest instytucją chybotliwą, którą współczesne nurty i prądy zmiotą z powierzchni świata. W taki też sposób ukazywany jest Kościół w dużej części mediów. Można jednak na Kościół spojrzeć inaczej, od środka, od jego wnętrza. Łódka staje się łodzią. Oczyma wiary widzimy siedzącą w niej wspólnotę uczniów, a pośrodku – Jezusa. Taki Kościół-łódź staje się miejscem budowania relacji uczniów z Nauczycielem i uczniów między sobą. W takim Kościele-łodzi człowiek czuje się bezpiecznie, nawet w obliczu życiowych przeciwności i nawałnic. By taki właśnie Kościół odkryć, trzeba z Jezusem wejść do łodzi.
 
Czasem także ludziom chorym, Kościół wydaje się daleki, czasem może postrzegany jest jako niewiele znacząca łódka. Postać lekarza, czy pielęgniarki są dla chorego realne, konkretne, bo przynoszą lekarstwa, opiekę, wsparcie. A Kościół… jest gdzieś daleko, jest jakiś abstrakcyjny, jest małą łódką bez znaczenia życiowego. Rodzi się pytanie, co trzeba uczynić, by dla człowieka chorego Kościół nie był łódką, ale prawdziwą łodzią? Odpowiedź na to pytanie jest dwuetapowa.
 
Najpierw, trzeba spróbować odpowiedzieć na pytanie, co sama wspólnota Kościoła winna czynić, by stała się dla chorego realnym miejscem bezpieczeństwa i formacji? Po pierwsze, sam Kościół jako wspólnota winien stanąć przy osobie chorego. Bardzo ważna w tym względzie będzie osoba kapelana, który odwiedza chorego na sali szpitalnej czy hospicyjnej. Ważna będzie osoba duszpasterza z parafii, który nie zapomina o chorych parafianach i przychodzi do ich domów, na przykład w czasie comiesięcznego obchodu. Po drugie, chorzy wtedy zrozumieją, że są realną cząstką Kościoła, gdy będą zapraszani wprost do wspólnoty, na przykład z okazji dni chorego organizowanych w parafii. Zrozumieją to także wówczas, gdy dowiedzą się, że wspólnota Kościoła parafialnego modli się za nich. Po trzecie, sposobem obecności Kościoła przy chorym będzie duchowy kontakt przez media. Chory zobaczy, że Kościół o nim nie zapomina i do niego, osoby chorej, kieruje specjalne audycje, programy, czasopisma. Media mogą uczynić wiele dobrego dla duchowej formacji chorych. Wiedział o tym założyciel Apostolstwa Chorych, ks. Michał Rękas, który dbał i o miesięczny list do chorych i o audycje radiowe. Trzeba jednak poczynić jedną ważną uwagę, że nawet najlepsze audycje radiowe, telewizyjne i internetowe, choć pełnią ważną rolę, nie zastąpią realnej obecności kapłana-duszpasterza przy łóżku chorego. Kościół postrzegany jedynie przez pryzmat ekranu telewizyjnego czy ekranu komputera staje się jakąś odległą łódką, nie mającą większego wpływu na życie konkretnego chorego. Warto tę zależność sobie uświadamiać w kontekście pandemii, która spowodowała osłabienie bezpośrednich relacji we wspólnocie Kościoła, szczególnie w odniesieniu do ludzi chorych. Podwójny lęk, przed zakażeniem chorego i przed zakażeniem od chorego sprawił wielkie osłabienie relacji z samym człowiekiem chorym, także ze strony duszpasterzy. Kościół jakby się oddalił i stał się małą łódką.
 
I drugie pytanie: co sam chory powinien uczynić, by mógł głębiej uświadomić sobie, że przynależy do Kościoła-łodzi, wspólnoty uczniów Chrystusa. Po pierwsze, potrzebna jest stała pielęgnacja wiary, że na mocy chrztu i bierzmowania, należę do wspólnoty Kościoła, że te sakramenty inicjacji chrześcijańskiej wprowadziły mnie w sam środek łodzi, którą jest Kościół. Po drugie, mogę starać się jako osoba chora, by przybył do mnie kapłan: nie w celach towarzyskich, ale by przyniósł mi Komunię świętą. Poprzez przyjęcie Najświętszego Sakramentu, w którym Jezus jest rzeczywiście obecny, poczucie przynależności do Kościoła także staje się bardzo realne. Po trzecie, osoba chora może szukać wspólnoty, do której przynależność sprawi, że obecność w wielkiej wspólnocie Kościoła będzie postrzegana jako bardziej rzeczywista. I na pewno taką wspólnotą jest Apostolstwo Chorych stworzone po to, by chory należąc do niego miał głębokie przekonanie, że uczestniczy w zbawczej misji Kościoła. Uczestnictwo w Apostolstwie Chorych ma oczywiście charakter duchowy. Ma też zewnętrzne znaki przynależności: zapisanie się w Sekretariacie, otrzymanie dyplomu i krzyżyka. Te symboliczne znaki przynależności, ale przede wszystkim duchowa aktywność we wspólnocie Apostolstwa sprawiają, że człowiek chory nie będzie patrzył na Kościół jak na niewiele znaczącą łódkę, ale poczuje się wręcz odpowiedzialny za wielką łódź Kościoła, płynącą po morzach świata i prowadzącą ludzi do zbawienia.

Autorzy tekstów, Ks. Bartoszek Antoni, Rozważanie, Komentarz do ewangelii

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024