Soli Deo honor et gloria!

Homilia Arcybiskupa Katowickiego Wiktora Skworca wygłoszona podczas Mszy pogrzebowej prof. Franciszka Kokota.

zdjęcie: Krzysztof Gawor

2021-02-01

Patrząc w światło paschalnej świecy, żegnamy dziś w katowickiej katedrze prof. Franciszka Kokota. W słowie „żegnamy” wybrzmiewa tajemnica błogosławieństwa matki, która kreśliła znak krzyża na czole dziecka opuszczającego dom, żeby idąc w świat, czuło w sobie moc Boga, ochraniającą i wskazującą drogę. Dzisiaj to błogosławieństwo kreśli nad śp. prof. Franciszkiem Matka Kościół, żegnając swojego syna, który drogą oświeconą przez misterium paschalne powrócił do domu Ojca. W słowie „żegnać” zamykamy naszą czułość i bliskość, zwłaszcza wobec rodziny śp. prof. Franciszka, a także nasze „dziękujemy” za dar jego życia oddanego człowiekowi, którego leczył dzięki głębokiej wiedzy medycznej i praktyce lekarskiej służby.

Chrześcijańskie pożegnanie nie zamyka się nigdy w smutku rozstania, tak dojmującym, jakby już na zawsze nie miało się widzieć odchodzącej osoby. Wypełnia je bowiem wiara niosąca pociechę, że ten, który uwierzył Bogu – najpierw Jego mocą utkany w łonie matki (por. Ps 139,13), a po narodzeniu utkany w tym życiu z nadziei, bez której nie można żyć – przebywa w Jego rękach, otulony miłością, która wszystko wyjaśnia.

Taka była droga Abrahama, ojca naszej wiary, który uwierzył Bogu i mocą tej wiary wyruszył w nieznane, w pielgrzymkę, która znalazła swoje ostateczne spełnienie w Jezusie Chrystusie. A my za Abrahamem – ojcem wiary – wiemy, że wiara jest poręką tych dóbr, których się spodziewamy, dowodem tych rzeczywistości, których nie widzimy. Mimo to jesteśmy gotowi iść tą drogą aż zasłona czasu zostanie ściągnięta z naszych oczu i wstąpimy w wieczność Boga.

Nasz drogi zmarły, prof. Franciszek, podobnie jak Abraham uznał Boga i Jego objawienie za wiary-godne, dlatego trwała była jego relacja z Bogiem i Jego Kościołem aż po ostatnie dni, kiedy spotkał Chrystusa w sakramentach Kościoła.

Znając prof. Franciszka od dziesięcioleci, widzieliśmy w nim człowieka wiary. Wyrażał ją prawie codzienną obecnością na Mszy św. w kościele mariackim w Katowicach, a potem przemierzał drogę do pobliskiej kliniki przy ul. Francuskiej, gdzie rozpoczynała się jego codzienna służba ludziom, łączona z pracą naukową i formacją studentów medycyny i współpracowników.

W swoim pielgrzymowaniu corocznie uczestniczył w zjazdach i sympozjach, jednak w ostatnią niedzielę maja zatrzymywał się na kalwaryjskim wzgórzu w Piekarach Śląskich, uczestnicząc w pielgrzymce mężczyzn. Stanowczo odrzucał zaproszenie, by zająć tam honorowe miejsce blisko ołtarza. „Muszę być w tłumie pielgrzymów, by czuć Śląsk” – mówił. Istotnie, nasz zmarły czuł Śląsk, a w jego cechach charakteru inni odkrywali śląskość jako wartość, wyróżnik i zarazem system wartości.

Zofia Kossak-Szczucka stwierdzała, że Ślązaków cechuje przede wszystkim „rzeczowość istotna. Idealizm w czynach, nigdy w słowach. Oszczędność i pracowitość. Wytrwałość. Głęboka, szczera religijność. Silne życie rodzinne i przywiązanie do starego obyczaju”. Odnajdujemy te cechy w biografii pana Profesora. Dlatego jest on już ozdobą powstającego Panteonu Górnośląskiego jako laureat wielu nagród, wyróżnień, honorowych doktoratów nadawanych w kraju i za granicą oraz nagrody Lux ex Silesia, którą otrzymał 20 lat temu jako „Lekarz, Uczony, Nauczyciel”.

Wiara, którą żył śp. prof. Franciszek, dawała mu siłę do znoszenia przeciwności i wytrwania w ogniu prób. Otrzymywał takie bolesne ciosy, zwłaszcza w okresie PRL-u, kiedy – chociaż był wybitnym naukowcem i znakomitym lekarzem, a nawet rektorem Akademii Medycznej – jako wierzący i praktykujący katolik był poniewierany przez partyjnych sekretarzy i traktowany jako obywatel drugiej kategorii. Tym bardziej jesteśmy mu wdzięczni za męstwo w czasie próby, za odwagę myślenia i działania, za „rzeczowość istotną”, którą Zbigniew Herbert nazwałby postawą wyprostowaną.

Wyznawana wiara nie była mu przeszkodą w zdobywaniu wiedzy naukowej. Nie odrzucał wiary jako sprzecznej z wiedzą, lecz dzięki tym dwóm skrzydłom ludzkiego poznania (fides et ratio) mógł poruszać się w życiu i pracy naukowej bez kompleksów i poczucia niższości. Pamiętamy, że jako jeden z pierwszych w Polsce tworzył tu oddział sztucznej nerki i podejmował się ratowania życia, dokonując przeszczepów. Pamiętamy również, że konsultując w Watykanie jedną ze spraw kanonizacyjnych, wyznał w Kongregacji Doktryny Wiary, że tego przypadku uzdrowienia współczesna medycyna, choć wiele może, nie potrafi wytłumaczyć.

Karol Wojtyła w Pieśni o Bogu ukrytym zapisał takie słowa:

„Ktoś się długo pochylał nade mną.
Cień nie ciążył na krawędziach brwi.
Jakby światło pełne zieleni,
Jakby zieleń, lecz bez odcieni,
Zieleń niewysłowiona, oparta na kroplach krwi.
To nachylenie dobre, pełne chłodu zarazem i żaru,
Taka milcząca wzajemność.
Zamknięty w takim uścisku – jakby muśnięcie po twarzy,
Po którym zapada zdziwienie i cisza, cisza bez słowa,
Która nic nie pojmuje, niczego nie równoważy –
W tej ciszy unoszę nad sobą nachylenie Boga”.

Śp. prof. Franciszek mógłby powtórzyć za młodym Wojtyłą te słowa: „ktoś długo pochylał się nade mną”…

Blisko rok temu, 20 lutego 2020 roku, prof. Kokot został wyróżniony Diamentowym Laurem Umiejętności i Kompetencji przyznanym przez Regionalną Izbę Gospodarczą za opera omnia. Dziękował za to wyróżnienie, a słuchający nagrodzili wypowiedziane słowo – świadectwo długotrwałymi oklaskami, bo było objawieniem prawdy i miało wartość testamentu do przyjęcia i podjęcia. Pozwolę sobie zacytować fragment tego słowa, które prof. Franciszek wypowiedział ze wzruszeniem: „Człowiek staje się dwa razy dzieckiem: wtedy, kiedy jest niemowlakiem i płacze, i wtedy, kiedy się starzeje, i też płacze. Zapewne wiele osób tutaj na sali zastanawia się, jak to się stało, że tak prosty człowiek znalazł się tam, gdzie jestem.

Otóż w ciągu całego mojego życia spotkałem bardzo szlachetnych ludzi w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu. Jest to niezwykle ważne, że całą moją edukację naukową i zawodową zawdzięczam spotkaniu ludzi, którym nie zazdrościłem i godnie znosiłem ich sukcesy. Godne znoszenie sukcesów nawet moich wrogów – jest to niezwykle ważna postawa, która wpływała na obraz mojego rozwoju zawodowego i naukowego. Po drugie, nigdy nie wymagałem od moich współpracowników, żeby pracowali więcej ode mnie. Nigdy! I po trzecie – przez całe moje życie naukowe i zawodowe twierdziłem, że prawdę, sumienie oraz sprawiedliwość można ukamienować i można zawiesić na krzyżu, ale nie można uśmiercić człowieka…

Przez cały mój rozwój zawodowy i naukowy czułem, że ktoś obok mnie chodzi. Nie miałem zostać uczniem szkoły gimnazjum. Znalazł się ktoś, kto sprawił, że stać było moją mamę, żeby zapłaciła na czesne; sprawił, że spotkałem fantastycznego dyrektora pana Bolesława Książka, który kiedy zdałem maturę, podszedł do mnie i powiedział: «Franek, ty musisz iść na medycynę». Ja mu mówię: «Panie dyrektorze, jak ja mam iść na medycynę, skoro jestem dobry w matematyce, fizyce, chemii, a więc raczej nauki ścisłe». «Ja ci mówię, że masz iść na medycynę». I posłuchałem go. Zacząłem medycynę, pracując równocześnie w chemii. Następnie pracowałem przez 7 lat jako farmakolog… Tak się złożyło, że trafiłem do pana profesora Gibińskiego, fantastycznego człowieka, któremu zawdzięczam 24 lata ścisłej współpracy…

I tak się zastanawiam, jak to się stało, że nie zostałem inżynierem, nie zostałem farmakologiem, nie zostałem internistą, ale nefrologiem. Jak to się stało? Odpowiedź na to pytanie jest zawarta w napisie na katowickiej katedrze: «Soli Deo honor et gloria – Jedynemu Bogu cześć i chwała»! Tylko On jest odpowiedzialny za wyprostowanie moich bardzo krętych dróg rozwoju zawodowego i naukowego”.

Soli Deo honor et gloria! Razem z prof. Franciszkiem wypowiadamy te słowa Eucharystią, ofiarą Jezusa Chrystusa i naszą. Zgromadzeni na świętej wieczerzy wierzymy, że to spotkanie ze Zmartwychwstałym daje życie. Owszem, gdzieś za burtą okrętu, którym płyniemy do wieczności, czają się niepewność i lęk, który sparaliżował niegdyś uczniów Chrystusa. Wiemy jednak, że nie płyniemy sami, ponieważ ten, kto wierzy, nigdy nie jest sam, nigdy nie płynie przez morze życia sam. Z tej perspektywy nasz drogi zmarły prof. Franciszek nigdy nie był sam, a w ostatniej chwili spotkał przychodzącego Zbawiciela i usłyszał już nie ludzkie laudacje, lecz Boże pozdrowienie: „Sługo dobry i wierny, wejdź do radości swego Pana” (Mt 25,21) na wieczną wieczerzę zbawionych. Wierzymy, że i dla nas przygotowane jest miejsce w domu Ojca, gdzie mieszkań wiele.

Zbigniew Herbert w tekście Na drogę zapisał takie słowa: „Co dajemy chłopcu, który po raz pierwszy idzie do szkoły, chłopcu o pyszczku nakrapianym piegami, wahającym się jeszcze między ciepłem rodzinnej nory – a mroźnym, obcym tchnieniem świata. Chłopiec próbuje uciec w sen, przedziera się przez chaszcze dzieciństwa do Krainy Łagodnych Olbrzymów, przez białe ścieżki zachwytu i trwogi, ale mocne długie place matki wyłuskują go z kokonów i wkładają półbuciki zapinane na pasek, białe, do kolan skarpetki i niebieski mundurek – widomy znak, że odtąd będzie służył. Na plecy, chroboczący tajemniczo, jakby mieszkała w nim rodzima mysz – tornister z prawdziwej ceraty.

Stoją w otwartych drzwiach i matka, nieco ceremonialnym gestem, wsadza w boczną kieszeń marynarki chłopca – ojcowską chustkę pachnącą krochmalem i żelazkiem – ażeby zakrył nią twarz, bo nikt odtąd nie może widzieć jego strachu, kiedy ogarnia go rozpacz”.

Co damy dzisiaj śp. Franciszkowi na jego ostatnią na tej ziemi drogę? Już niepotrzebna mu chustka, żeby zasłaniać twarz, ponieważ patrzy on teraz na Boga bez zasłony, twarzą w Twarz! Ofiarujmy mu naszą czułą modlitwę, a podziękowaniem za dar jego życia niech będzie nasze świadectwo wiary, a we wszystkim „rzeczowość istotna”, otwarta na życie i zmartwychwstanie.

Autorzy tekstów, pozostali Autorzy, Najnowsze, bieżące

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 22.11.2024