Pokarm na życie
Tu tkwi cała tajemnica. W intymnej więzi między osobą cierpiącą, a Jezusem obecnym w Eucharystii i Ojcem.
2021-04-22
Rozważanie do fragmentu Ewangelii J 6,44-51
III tydzień wielkanocny
Czy człowiek może żyć bez jedzenia i picia? Z naukowego i zdroworozsądkowego punktu widzenia jest to niemożliwe. A jednak zdarzały się w dziejach bardzo nieliczne, a jednak realne tego typu przypadki, udokumentowane przez lekarzy specjalistów. Ponieważ nie można było ich zrozumieć, bo przekraczały granice nauki i ludzkiego rozumu, były często odrzucane jako nieprawda! Inedia – tak nazywa się obywanie się bez pokarmów i napojów. Dysponujemy bardzo wielką liczbą świadectw i dokumentów potwierdzających realność tego typu fenomenów. Areną jednego z nich stała się Portugalia.
10 VI 1943 roku do szpitala w Porto trafiła 39-letnia Aleksandra Maria da Costa. Przyjęto ją na specjalistyczną obserwację. Wielu księży i świeckich było przekonanych, że żywi się tylko Komunią świętą. Dlatego na żądanie biskupa Bragi powołano zespół specjalistów (lekarzy), podejrzewając, że kobieta jest niepostrzeżenie dokarmiana przez domowników. Zamknięto ją w szpitalu i poddano obserwacji, nie pozostawiając ani na chwilę samej. Spodziewano się, że sparaliżowana dziewczyna w końcu poprosi o kęs chleba i łyk wody. Przez miesiąc nic takiego jednak się nie zdarzyło. Doktor Gomes di Araujo - członek królewskiej Akademii Medycznej w Madrycie i specjalista od zaburzeń psychicznych - spędził długie godziny przy jej łóżku. Jego pewność malała jednak z dnia na dzień. Wszystko wskazywało na to, że kobieta rzeczywiście może żyć bez jedzenia i picia. Także jego działanie medyczne było poddawane w wątpliwość. Zatem, na jego prośbę wymieniono personel medyczny, przeszukano wszystkie schowki, obserwacja trwająca przez kolejne 10 dni niczego nowego nie wniosła.
26 VII 1943 roku lekarze wydali orzeczenie lekarskie, które jednoznacznie potwierdzało wcześniej przyjęte przypuszczenia. Stwierdzono, że jej powstrzymywanie się od stałego i płynnego pożywienia, podczas pobytu w szpitalu było prawdziwe. Waga, temperatura ciała, oddech, ciśnienie krwi, puls i jej jasność umysłowa były jak najbardziej w normie. W oświadczeniu lekarze napisali, że chora w tym czasie odpowiadała na wiele pytań, prowadziła liczne rozmowy i była jak w najlepszej formie, zachowując przy tym jasność umysłu.
Mistyczka urodziła się we wsi Balasar niedaleko Porto, w 1904 roku. Jako nastolatka uciekając przed gwałcicielem, doznała urazu, na skutek czego została sparaliżowana. Przykuta do łóżka, doznała niezwykłych stanów mistycznych, w tym przeżywała w swym ciele Męki Jezusa. Od 1942 roku stała się inedyczką. Od tamtej pory funkcje trawienne Alexandriny ustały zupełnie. Nie mogła niczego przełknąć, gdyż miała odruchy wymiotne. Przestała zupełnie jeść i pić. Sama mówiła, że nie odczuwa głodu, gdyż czuje się nasycona. Aleksandria Maria da Costa zmarła w 1955 roku, w wieku 51 lat. W 2004 roku Jan Paweł II wyniósł ją na ołtarze jako błogosławioną Kościoła katolickiego.
Patrzę na twarze moich chorych. Bardzo cierpią, a jednak są osobami pełnymi pogody i pokoju ducha. Wydaje się, że ich wnętrza są pięknym ogrodem wypełnionym kwiatami dla Boga i bliźnich. Jak to? Przecież choroba nie jest czymś upragnionym. Ciała chorych naznaczone są jej piętnem: ingerencją przyjmowanych lekarstw, wbijanych igieł, bolesnych zabiegów. Można cierpieć i cierpieć… Uśmiechać się lub żyć z niezgodą na swój los. Jedyną odpowiedzią jest Ten, który przychodzi w maleńkiej Hostii i nawet najbardziej wrażliwej i bojaźliwej osobie daje moc. Trwania i znoszenia tego wszystkiego, co trudne i bolesne. Tu tkwi cała tajemnica. W intymnej więzi między osobą cierpiącą, a Jezusem obecnym w Eucharystii i Ojcem. W życiu cierpiących rodzi się jakaś siła, która pozwala zaufać. „Nikt nie może przyjść do Mnie, jeżeli go nie pociągnie Ojciec, który Mnie posłał”. Wierzysz w to? „Kto we mnie wierzy ma życie wieczne”. Kiedy przychodzi choroba tak nieprzewidywalna, jak zakażenie koronawirusem czy nowotwór, nie ma innego pewnika, jak totalne zaufanie Bogu, stawanie się taką hostią. A więc ziarnem zmielonym na chleb – wyniszczonym by dawać innym życie.
Jezus zgodził się, by zostać zmiażdżony na krzyżu. Pozostał jednak w Eucharystii, w której uobecniamy Jego Mękę, Śmierć i Zmartwychwstanie! „Ja jestem chlebem żywym, który zstąpił z nieba. Jeśli kto spożywa ten chleb, będzie żył na wieki”. A jednak na oddziałach szpitalnych zdarza mi się wyczuwać niekiedy lęk chorych przed Eucharystią. Przecież pierwsi chrześcijanie oddawali życie za Tego, którego pragnęli przyjmować w Eucharystii! Czy zbytnio nie ulegam obawom przed przyjęciem Pana? A przecież przyjmuję każdego dnia pokarm ziemski, nie wyobrażając sobie bez niego życia. Życie doczesne jest ważne, trzeba o nie się troszczyć. Nie można lekceważyć troski o swoje zdrowie w czasie pandemii. Czy jednak dobrze rozkładamy akcenty pomiędzy troską o doczesność, a wieczność? Czy nie puściliśmy w niepamięć tego, co jest naszym prawdziwym szczęściem?