Ofiara na ołtarzu miłości
Dla chorych była bardzo delikatna, a równocześnie stanowcza. Starała się zachęcić ich do porzucenia drogi grzechu i otwarcia się na Boże miłosierdzie. Często klękała przy łóżkach pacjentów, modląc się o ich nawrócenie.
2021-07-09
Pewnie niewiele wiedzielibyśmy o Rozalii Celakównie – mistyczce i pielęgniarce Szpitala św. Łazarza w Krakowie – gdyby nie jej spowiednicy, którzy nakazali jej spisywać przeżycia wewnętrzne. Przechowali je mimo jej próśb, by je zniszczyć, bo pragnęła być całkowicie nieznaną i zapomnianą.
Rodzina – szkoła wiary
Rozalia urodziła się w Jachówce, kilka kilometrów od Makowa Podhalańskiego, 19 września 1901 roku, jako najstarsza z ośmiorga dzieci Joanny i Tomasza Celaków. Rodzice, posiadający opinię ludzi pobożnych, uczynnych i wszystkim życzliwych, bardzo dbali o religijne wychowanie dzieci. Cała rodzina w każdą niedzielę uczęszczała do kościoła parafialnego w Bieńkówce, odległego o 5 kilometrów. Regularnie przystępowali do sakramentów świętych i nierzadko zdarzało się, że chodzili do kościoła także w dni powszednie. W domu Celaków czytano też wspólnie Pismo święte i książki religijne.
Rozalia w wieku 7 lat, zgodnie ze zwyczajem, przystąpiła po raz pierwszy do spowiedzi świętej, by po trzech latach przygotowań przyjąć I Komunię świętą (11 maja 1911 roku). Dzień ten był dla Rozalii ogromnym przeżyciem, bo Jezus – jak później wielokrotnie powtarzała – wlał w jej serce gorącą miłość do Najświętszego Sakramentu.
Pierwszy bliższy kontakt wewnętrzny z Panem Jezusem miała w wieku 6 lat. Pan Jezus dał jej wtedy odczuć swoją szczególną obecność i od tej chwili coraz bardziej pociągał ją ku Sobie. Od wczesnych lat rozpoczęła też pracę nad sobą. Będąc z natury dzieckiem porywczym, łatwo wpadającym w gniew i z trudem przyjmującym nakazy surowych i wymagających rodziców, z czasem wyrobiła w sobie usposobienie łagodne i pogodne. Lubiła modlić się w kościele. Najczęściej stawała wtedy blisko ołtarza. Często można ją też było widzieć przed bocznym ołtarzem, gdzie była figura Matki Boskiej z Lourdes, do której Rozalia miała szczególne nabożeństwo. Za najważniejsze „książki”, z których uczyła się o Panu Bogu, uważała: Najświętszy Sakrament, Najświętszą Maryję Pannę i krzyż Jezusa. W wieku 13-14 lat pojawiło się w niej pragnienie świętości poprzez ukochanie Pana Jezusa aż do zupełnego zapomnienia o sobie. Pragnęła – jak to później określi – spalić się jako ofiara na ołtarzu miłości.
W 1914 roku z bardzo dobrymi wynikami Rozalia ukończyła 6-oddziałową szkołę powszechną. Z racji ubóstwa rodziców nie mogła kontynuować nauki w pobliskim miasteczku. Pomagała więc rodzicom w pracach polowych i domowych, opiekowała się też młodszym rodzeństwem.
Przełomem w życiu duchowym Rozalii była poważna choroba. Zapadła na nią w wieku 15 lub 16 lat. Żaden lekarz nie potrafił postawić właściwej diagnozy. Rozalia przez miesiąc leżała w łóżku, nie mogąc się poruszać. W nowennie do Boleści Najświętszej Maryi Panny prosiła o przywrócenie zdrowia, o ile to jest zgodne z wolą Bożą. W ostatnim dniu nowenny, ku powszechnemu zdumieniu, wstała zdrowa. Wiele lat później zdała sobie sprawę, że cierpienie to przygotowało ją na późniejsze bolesne doświadczenia duchowe, na trwającą kilka lat „noc ducha”.
Duchowe doświadczenia
Owa „noc ducha” rozpoczęła się w życiu Rozalii w 1919 roku i trwała sześć lat. W tym okresie odczuwała wielką oschłość i rozproszenia w czasie modlitwy oraz obojętność na rzeczy święte. Miała wizje piekła i dusz potępionych. Nawiedzały ją też rozmaite pokusy i choć im nie ulegała, czasem wydawało jej się, że Bóg odrzuca ją z powodu grzechów. W czasie duchowych udręk często słyszała słowa Jezusa: „Moje dziecko, tylko na dusze uprzywilejowane dopuszczam wielkie cierpienia. Z nimi bowiem dzielę się tą cząstką Moją. Dziecko, jest to wielka, bardzo wielka łaska i specjalne wyszczególnienie tych dusz przeze Mnie. Dziecko Moje, ty jesteś jedną z tych dusz. Ciesz się i raduj, że cię tak bardzo ukochałem. Z twojej strony masz Mi być zupełnie uległą jak ślepy swemu przewodnikowi. Masz Mi pozwolić uczynić z tobą i w tobie to wszystko, co Mi się spodoba czynić”. Duchowe cierpienia Rozalii ostatecznie zaowocowały w jej duszy świadomością obecności Jezusa, głębokim pokojem i radością.
Nie klasztor, lecz szpital
W 1924 roku Rozalia rozeznając na modlitwie wybór dalszej drogi życiowej, postanowiła udać się do Krakowa. Była przekonana, że taka jest wola Boża względem niej i że Pan Jezus chce ją tam mieć. Nie bez znaczenia był też fakt, że pobyt w Krakowie dawał możliwość codziennego udziału we Mszy świętej i stałego kierownictwa duchowego, którego brak w Jachówce bardzo dotkliwie odczuwała. Mieszkając u znajomej, starszej pielęgniarki, zastanawiała się nad swoim dalszym życiem. Marzyła o wstąpieniu do klasztoru, ale jej kilkukrotne prośby o przyjęcie do zakonów kontemplacyjnych (karmelitanek bosych, wizytek, norbertanek) spotykały się z odmową ze względu na brak miejsc. Na początku 1925 roku podjęła pracę salowej na oddziale chirurgii w krakowskim Szpitalu św. Łazarza. Po miesiącu została przeniesiona na oddział chorób wenerycznych. Tam młoda, niewinna dziewczyna była zmuszona obcować z wulgarnymi, często bluźniącymi Bogu prostytutkami. Zaczęła się zastanawiać, czy rzeczywiście jest to miejsce, z którym powinna związać się na dłużej. Wprawdzie podczas modlitwy usłyszała głos Chrystusa: „W szpitalu jest miejsce dla ciebie z mojej woli przeznaczone”, jednak ciężka praca i skrupuły spowodowały, że po rozmowie ze spowiednikiem postanowiła wstąpić do sióstr klarysek. Wydawałoby się, że dla osoby wybranej przez Boga klasztor to idealne miejsce do życia. Rozalia nie czuła się w nim jednak dobrze. W końcu podupadła na zdrowiu. Uznano, że jej organizm jest zbyt słaby, by podołać trudom życia zakonnego. Za poradą spowiednika Celakówna wróciła więc do pracy w Szpitalu św. Łazarza. Po pewnym czasie przeniosła się do kliniki okulistycznej, ale Pan Jezus dał jej wyraźny znak, że powinna wrócić na oddział chorób wenerycznych. Mimo że łączyło się to z pogorszeniem warunków pracy i obniżeniem pensji, Rozalia była posłuszna woli Zbawiciela, który powiedział do niej: „Masz pracować na tym miejscu, by Mi wynagradzać za te straszne grzechy i pocieszać moje Boskie Serce”.
Oddana chorym
Teraz była już konsekwentna w trwaniu na miejscu wyznaczonym jej przez Boga, choć ze względu na doświadczenie i oddanie obowiązkom wielokrotnie otrzymywała od przełożonych propozycje objęcia innych, bardziej samodzielnych i lepiej płatnych stanowisk. Zawsze jednak odmawiała. Starała się za to pogłębiać swoją wiedzę i zdobywać umiejętności, które pomagałyby jej lepiej pracować na oddziale chorób wenerycznych. W 1933 roku ukończyła kurs pielęgniarstwa, a po uzupełnieniu wykształcenia gimnazjalnego uzyskała dyplom kwalifikowanej pielęgniarki.
W pracy dawała z siebie wszystko. Ceniono ją także za to, że dbała nie tylko o ciała pacjentów, ale także ich dusze. Nawrócone prostytutki zaczęły nazywać ją „kochaną Rózią”, a nawet „matką”. Modliły się z nią, przystępowały do sakramentu pokuty. Rozalia w heroiczny sposób przezwyciężała pojawiającą się w niej odrazę na widok i sposób zachowania wenerycznie chorych i z miłością, dobrocią i cierpliwością pełniła wśród nich swoją posługę. Dla chorych była bardzo delikatna, a równocześnie stanowcza. Starała się zachęcić ich do porzucenia drogi grzechu i otwarcia się na Boże miłosierdzie. Często klękała przy łóżkach pacjentów, modląc się o ich nawrócenie. Do końca towarzyszyła umierającym, modląc się, aby przez spowiedź pojednali się z Bogiem. Znamienne jest to, że podczas dwudziestoletniej pracy w szpitalu, w trakcie jej dyżurów nie umarł żaden pacjent, który nie pojednałby się wcześniej z Bogiem.
O wielkim poświęceniu świadczy również fakt, że brała na siebie większość dyżurów nocnych, chętnie zastępując koleżanki. Pisała o tym doświadczeniu w swoim dzienniku: „Dyżur nocny ma w sobie coś niezwykle ważnego. Pan Jezus, chorzy i ja. Wtedy Pan Jezus w sposób szczególny zniża się do mej duszy”. Niestety, mimo jej skromności, stałej gotowości do pomocy i zgodnego charakteru, były osoby, które starały się ją upokorzyć. Rozalia jednak wszystkie upokorzenia i cierpienia ofiarowała Bogu, dzięki czemu wiele osób się nawróciło.
Najważniejsza misja
Pragnienie, by Jezus był znany i miłowany, paliło serce Rozalii. W roku 1938 poznała najważniejsze zamiary, jakie Bóg miał wobec niej. Została wezwana do złożenia ofiary z życia za grzeszników, zwłaszcza zaś za kapłanów i za Polskę. Dla ratowania narodu miała z pomocą spowiednika starać się, by doszło do szczerego nawrócenia Polaków, by dokonała się w Polsce w obecności Episkopatu i władz państwowych intronizacja Najświętszego Serca Jezusa z jednoczesnym uznaniem Jezusa za Pana i Króla. Miał być to akt duchowy. W jednej ze swoich wizji usłyszała słowa: „Jeżeli chcecie ratować świat, trzeba przeprowadzić intronizację Najświętszego Serca Jezusowego we wszystkich państwach i narodach na całym świecie. Tu i jedynie tu jest ratunek”.
Rozalia czyniła wszystko, co było w jej mocy, by do tego doszło. Wobec trudności, na jakie napotykała w realizacji powierzonej jej misji, w przeżyciu wewnętrznym usłyszała, że Jezus sam wybierze czas dla realizacji tego zadania. Ona ma pokutować, modlić się i być gotową na ofiarę: „Największym, dziecko, twym zadaniem i świętością twego życia jest umiłowanie twego Jezusa do nieskończoności, do najwyższych granic, do szaleństwa, które podejmuje się każdej, nawet najcięższej ofiary, by Mu dowieść swej miłości. Dlatego staniesz się najmniejszą, byś była podatnym narzędziem pod działaniem miłości. Dziecko, świętość to nic innego, tylko miłość. Tej miłości dowiedziesz Mi w twym życiu ukrytym, pełnym krzyżów i ofiar”.
Niepowodzeniem zakończyły się starania o intronizację Jezusa na Króla Polski przed wybuchem drugiej wojny światowej. Gdy po wybuchu wojny Rozalia rozmyślała nad tym, uważając, że czas łaski dany Polsce został zaprzepaszczony, usłyszała głos Jezusa: „Czy czas u Boga jest czasem ludzkim? Czyż nie przygotowuję serc ludzkich do tej wzniosłej chwili, jaką ma być intronizacja? Czy sądzisz, jakoby ma zapowiedź nie dała się spełnić?”. Można powiedzieć, że 19 listopada 2016 roku w Krakowie-Łagiewnikach przynajmniej w jakimś stopniu spełniły się te Boże zamiary. Polska dokonała Jubileuszowego Aktu Przyjęcia Jezusa Chrystusa za swego Króla i Pana. Wypowiedziany na zakończenie Roku Miłosierdzia i obchodów 1050-lecia Chrztu Polski Jubileuszowy Akt to wyznanie wiary potwierdzające wybór Chrystusa i zawarte z Nim przymierze. Jest on uznaniem panowania Chrystusa nad całym światem i poddaniem się Jego prawu.
Droga na ołtarze
Cztery lata przed śmiercią Rozalia pisała do swojego spowiednika: „Moje życie chyli się ku wieczorowi. Tak bardzo lubię zachód słońca: wtedy moja dusza więcej zatapia się w Bogu, w tym Słońcu Sprawiedliwości, i myślę o Panu, jak mam Go kochać i jak się Jemu podobać, by kiedyś moje życie kończyło się tak, jak dzień się kończy, ale dzień jasny i pogodny”.
Na początku września 1944 roku Rozalia czuła się bardzo słabo. Wcześniej jej znajoma, która była chora na grypę, poprosiła ją o postawienie baniek. W czasie tej wizyty Celakówna mocno się przeziębiła i musiała położyć się do łóżka. Stan jej zdrowia pogarszał się z dnia na dzień i dlatego 11 września przewieziono ją do szpitala. Tam cały czas modliła się na różańcu. Przyjęła Wiatyk i sakrament namaszczenia chorych. Rozalia zmarła w nocy z 12 na 13 września 1944 roku. Pochowano ją na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Pomimo wojny w pogrzebie uczestniczyło liczne grono kapłanów, sióstr zakonnych, krewnych i znajomych.
Po śmierci jej prostota, dobroć i bezinteresowna miłość poruszyły sumienia i serca wielu osób, które ją znały. Szybko rozeszła się wieść, że przez jej wstawiennictwo Pan Bóg udziela ludziom nadzwyczajnych łask, o które proszą. W konsekwencji próśb wielu osób i środowisk kierowanych do władz kościelnych, w latach 1996-2007 odbył się proces beatyfikacyjny Rozalii Celakówny na szczeblu diecezjalnym. Dokumenty procesowe zostały następnie przekazane Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie, gdzie aktualnie toczy się ciąg dalszy procesu beatyfikacyjnego.
Zobacz całą zawartość numeru ►