Jezu, weź ją za rękę!
Nikt nie pragnie cierpienia i krzywdy dla kogoś, kogo kocha. Gdy jednak cierpienie dotknęło rodzinę Olgi i Ireneusza, oni pokazali, że nawet przez najtrudniejsze próby można przejść ze spokojem, a nawet radością.
2021-08-17
Redakcja: – Historia, o której będziemy rozmawiać, wydarzyła się 11 lat temu.
Olga Czyżewska (OC): – Tak, ale choć minęło już sporo czasu, wydarzenia tamtych dni wciąż są żywe i wzbudzają w nas silne przeżycia.
Ireneusz Czyżewski (IC): – Na początku 2010 roku u naszej wówczas niespełna siedmioletniej córki Julki zdiagnozowano ostrą białaczkę. Zanim do tego doszło, przez kilka dni Julia była osłabiona, bardziej blada i nie miała apetytu. Uznaliśmy z żoną, że to pewnie jakaś niegroźna infekcja i nawet nie poszliśmy z nią do lekarza. Ale kiedy córka zemdlała podczas gimnastyki w szkole, wtedy bardzo się wystraszyliśmy i natychmiast pojechaliśmy na badania. Wyniki były jednoznaczne – białaczka. Można powiedzieć, że Julka w ciągu tygodnia, ze zdrowej i pełnej życia dziewczynki, stała się osobą śmiertelnie chorą.
– Wcześniej nic nie wskazywało, że jest poważnie chora?
OC: – Nic takiego nie zauważyliśmy. Może dlatego, że Julia zawsze była chucherkiem i niejadkiem, a w grupie rówieśników wyróżniała się jako ta najmniejsza i najbardziej drobna. Ale poza tym była okazem zdrowia i nie skarżyła się na dolegliwości, które mogłyby nas zaalarmować. Choroba zapewne rozwijała się już wcześniej, ale objawy pojawiły się nagle.
– Od razu zaczęło się leczenie?
OC: – Wcześniej powtórzono dla pewności wszystkie badania. Kiedy stało się jasne, że nie ma mowy o żadnej pomyłce, Julka trafiła na oddział hematologii dziecięcej jednego z zabrzańskich szpitali.
IC: – Doskonale pamiętam tamten dzień. To był 20 stycznia, środa. Rano zawiozłem starszą córkę do szkoły, z Julką musieliśmy się zgłosić na oddziale o godzinie 9.00. Z żoną byliśmy bardzo przejęci i wystraszeni, w przeciwieństwie do Julii, która wydawała nam się spokojna i opanowana.
– Wasza córka wiedziała, że jest chora i że białaczka to poważniejsza sprawa, niż przeziębienie albo wysypka?
OC: – Tak, niczego przed nią nie ukrywaliśmy. Oczywiście informację o chorobie przekazaliśmy jej w sposób dostosowany do jej wieku i stopnia dojrzałości, ale powiedzieliśmy otwarcie, że choroba jest ciężka i z tego powodu nasze dotychczasowe życie się zmieni.
– Wyobrażam sobie, że ta rozmowa była najtrudniejszą rozmową, którą jako rodzice przeprowadziliście z własnym dzieckiem.
IC: – Otóż, nie. Najtrudniejszą rozmowę z Julią przeprowadziliśmy niedługo potem, kiedy okazało się, że białaczka jest bardzo agresywna i szanse na powrót do zdrowia są niewielkie. Naprawdę trudno wytłumaczyć, co czują matka i ojciec w chwili, kiedy muszą powiedzieć dziecku, że choroby, na którą cierpi, prawdopodobnie nie da się wyleczyć.
– Było aż tak źle?
OC: – Lekarze dawali Julii niewielkie szanse na remisję choroby. Nie powiedzieli tego wprost, ale dali nam do zrozumienia, że potrzeba raczej cudu, by Julia wyzdrowiała. W obliczu takiej sytuacji zaczęliśmy się zastanawiać, w jaki sposób i czy w ogóle rozmawiać na ten temat z córką. Nasze dziecko okazało się jednak o wiele mądrzejsze, niż my. Kiedy już zebraliśmy się na odwagę, by usiąść do wspólnej rozmowy z Julią, ona po prostu zapytała: „Mamusiu, czy ja umrę?”. Wtedy się rozpłakałam, a Julia nie potrzebowała innych wyjaśnień. Ona już wiedziała.
IC: – Przytuliliśmy się wszyscy bez słów. Po dłuższej chwili Julia powiedziała ze swoim rozbrajającym uśmiechem: „Skoro nie wiadomo, czy będę zdrowa, chciałabym przystąpić do I Komunii świętej. Ale czy tak można? Jestem chyba za mała?”. Nie wierzyliśmy własnym uszom. To nas rozłożyło na łopatki. Spodziewaliśmy się płaczu, histerii, a w najlepszym wypadku lawiny pytań związanych z chorobą, a tu takie coś... Byliśmy w szoku!
– Pamiętam dzień, w którym Julia podeszła do mnie po lekcji i powiedziała, że chce wcześniej przystąpić do I Komunii świętej. Nie wiedząc jeszcze nic o jej chorobie, odpowiedziałam, że przystąpi do Komunii dopiero za rok, w drugiej klasie, tak jak reszta dzieci. Wtedy stwierdziła: „Nie mam tyle czasu, ja muszę już”.
OC: – Sądziliśmy początkowo, że Julia coś tam sobie ubzdurała i że to przecież niemożliwe, aby dziecko w jej wieku i w obliczu choroby myślało o takich rzeczach! Owszem, wychowujemy swoje córki w bliskości Pana Boga – należymy do Domowego Kościoła, jeździmy na rekolekcje, modlimy się wspólnie – ale nigdy nie przyszłoby nam do głowy, że Julka tak wiele rozumie z trudnych spraw wiary i że tak bardzo kocha i pragnie Pana Jezusa.
IC: – To wszystko działo się w połowie lutego, miesiąc po diagnozie. Leczenie trwało, Julka przyjmowała chemię. Rzadko bywała w szkole, bo ryzyko infekcji było ogromne. Sprawy I Komunii nie chciała jednak odpuścić. Uparła się i koniec. Poszliśmy więc do księdza proboszcza, aby powiedzieć mu o pomyśle naszej córki i zapytać, co o nim sądzi.
OC: – Spotkaliśmy się z wielkim zrozumieniem i współczuciem. Ksiądz proboszcz po rozmowie, którą przeprowadził z Julią na osobności, bez wahania oznajmił, że może ona w maju przystąpić do I Komunii świętej. Pozwolił na jej indywidualne, przyspieszone przygotowanie. Powiedział nam – co bardzo nas wzruszyło – że nasza córeczka jest niezwykle dojrzała i że doskonale rozumie wszystko, co się z nią i wokół niej dzieje.
– Państwa starsza córka Martynka była wówczas w drugiej klasie i z całym swoim rocznikiem miała wkrótce przystąpić do I Komunii świętej. Tymczasem z powodu choroby Julii i dzięki zgodzie księdza proboszcza, do I Komunii świętej zamiast jednej Waszej córki, nagle szykowały się dwie.
OC: – Tak. Z jednej strony była to dla nas radość, a z drugiej musieliśmy się zmobilizować w sensie organizacyjnym, bo do planowanej uroczystości komunijnej zostały nieco ponad dwa miesiące. Starsza córka była już po pierwszej spowiedzi, Julkę trzeba było dopiero do tego przygotować. Ponadto musieliśmy zawiadomić zaproszonych gości, że do Komunii przystąpią obydwie nasze córki. Trzeba było też postarać się o sukienkę komunijną dla Julki – taką samą, jaką miała już Martynka. Chcieliśmy, aby to był piękny i uroczysty dzień dla całej naszej rodziny.
IC: – Julia niestety źle znosiła chemię. Była bardzo osłabiona, wymiotowała, nie chciała jeść. Ze względu na leczenie, miała zapewnione nauczanie indywidualne w domu. Fizycznie było z nią kiepsko, ale nie brakowało jej dziecięcej radości i entuzjazmu. Na ile siły jej pozwalały, uczyła się na bieżąco, zadawała wiele pytań, bo choroba nie odebrała jej wielkiej ciekawości świata. Dzisiaj jestem pewien, że siłę dawała jej wtedy myśl o zbliżającej się uroczystości komunijnej.
– Ale trzy tygodnie przed uroczystością, nastąpił poważny kryzys.
IC: – Tak. Wówczas na skutek przyjmowanej chemii, Julka straciła resztę włosów. Płakała, bo bała się, że inne dzieci będą się z niej śmiały. Poza tym nasze córki umówiły się, że na uroczystość komunijną będą miały takie same fryzury – dobieranego warkocza z przyczepionymi białymi różyczkami i wianuszek. Kiedy Julia dowiedziała się, że w dniu I Komunii zamiast wianuszka prawdopodobnie będzie miała na głowie tylko białą chustkę, strasznie rozpaczała. Nie umiała się z tym pogodzić. Ponadto wciąż nie czuła się dobrze. Traciła siły i dużo czasu spędzała w łóżku. Obawialiśmy się, że Julka nie da rady o własnych siłach pójść na swoją I Komunię i trzeba będzie zawieźć ją na wózku.
– W dniu I Komunii świętej – 9 maja 2010 roku – całą rodziną przyszliście do parafialnego kościoła. Wózek nie był potrzebny, bo Julia odzyskała trochę sił. Jak wspominacie tamten dzień?
OC: – Z pewnością to był jeden z najpiękniejszych dni w życiu naszej rodziny. Martyna i Julka wyglądały ślicznie. Julka miała na głowie białą chustkę przyozdobioną małymi kwiatuszkami. Wszystkie dziewczynki miały jednakowe sukienki, a chłopcy alby. W mojej pamięci najbardziej zachował się moment, kiedy przed wejściem do kościoła, udzielaliśmy błogosławieństwa naszym dzieciom. W głębi serca modliłam się wtedy za nasze córeczki, a szczególnie prosiłam za Julkę: „Jezu, weź ją za rękę! Cokolwiek się stanie, z Tobą będzie bezpieczna”. Mimo bólu i lęku o życie Julki postanowiłam zaufać Bogu. Zdałam się na Jego wolę, choć oczywiście bardzo pragnęłam, by Julka wyzdrowiała. Cała uroczystość I Komunii była podniosła i wzruszająca. Julka siedziała w ławce obok Martynki, by nie czuła się samotna wśród starszych dzieci. Ale muszę przyznać, że wszystkie dzieci bardzo życzliwie i ze zrozumieniem potraktowały Julkę. Wiedziały o całej sytuacji i w żaden sposób nie dały Julce odczuć, że jest inna albo gorsza, niż one.
IC: – Byłem bardzo szczęśliwy, widząc moje dwie córki przystępujące razem do I Komunii świętej, choć oczywiście nie zapominałem o dramatycznych okolicznościach choroby Julii. Tamtego dnia trudno mi było ukryć wzruszenie. Nigdy wcześniej nie widziałem dziewczynek tak radosnych i przejętych. Widać było, że cieszą się tym wyjątkowym dniem. Zresztą to było święto dla nas wszystkich.
– Wkrótce potem pojawił się kolejny wielki powód do radości, bo stan Julki nieoczekiwanie zaczął się poprawiać.
OC: – Tak. Julia dużo lepiej zniosła kolejne dwie serie chemii, więcej jadła i była silniejsza. Początkowo myśleliśmy, że to tylko chwilowa poprawa, bo takie się Julce już zdarzały, ale wyniki badań z kolejnych kilku tygodni potwierdziły cofanie się choroby. Lekarze widząc wyniki, przecierali oczy ze zdumienia, bo szanse na wyleczenie były przecież niewielkie. Aby potwierdzić przypuszczenia o remisji choroby, wykonano serię specjalistycznych badań. To było 12 lipca 2010 roku. Nieco ponad dwa miesiące po uroczystości komunijnej.
IC: – Pierwszą myślą, jaka przyszła mi wtedy do głowy, była myśl o tym, że wydarzył się cud. Miałem i nadal mam wewnętrzne przekonanie, że to Pan Bóg zadziałał i ocalił Julkę. Ktoś może powiedzieć, że to był zwykły przypadek, nic więcej. Nie neguję tego, każdy ma prawo do swojej opinii. Ja jednak wierzę, że powrót Julki do zdrowia to nie był tylko jakiś „wybryk medycyny”, ale spełnienie się Bożej woli.
– W intencji uzdrowienia Julii modliło się wiele osób: cała Wasza wspólnota Domowego Kościoła, wielu kapłanów, siostry karmelitanki i wizytki, liczni przyjaciele i znajomi.
OC: – Modlitwa trwała przez wiele tygodni. Dlatego ja również – podobnie jak mąż – wierzę, że to była Boża interwencja.
– Julia ma teraz blisko 18 lat. Jest zdrowa?
OC: – Tak, Julia jest zdrowa. Jest pod stałą opieką lekarzy i co pół roku ma badania kontrolne, bo wciąż istnieje ryzyko wznowy choroby. Nasze córki cieszą się życiem, mają wiele wspólnych zainteresowań, dobrze się uczą. Czego można chcieć więcej?
IC: – Choroba Julii i związane z nią trudne przeżycia bardzo scaliły naszą rodzinę. Ale był to dla nas niezwykle trudny okres i nie chcielibyśmy nigdy przechodzić przez to jeszcze raz.
– To całkowicie zrozumiałe. Nikt nie pragnie cierpienia i krzywdy dla kogoś, kogo kocha. Gdy jednak to cierpienie Was dotknęło, pokazaliście, że nawet przez najtrudniejsze próby można przejść ze spokojem, a nawet radością.
OC: – Żadna w tym nasza zasługa. Mieliśmy ogromne wsparcie wielu osób. Dziękujemy im za modlitwę i każdą pomoc. Bez nich byłoby nam o wiele trudniej. Chwała Panu za wszystko, co uczynił!