To jest misja!
Rozmowa z prof. dr. hab. n. med. Andrzejem Madejem, hipertensjologiem, specjalistą chorób wewnętrznych i farmakologii klinicznej, ordynatorem szpitala tymczasowego w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach
2021-10-05
Ks. Wojciech Bartoszek: – Odpowiada Pan profesor za funkcjonowanie szpitala tymczasowego dla chorych na Covid-19 w Międzynarodowym Centrum Kongresowym w Katowicach.
Prof. Andrzej Madej: – Tak. Zadanie to zostało mi powierzone dwa tygodnie przed uruchomieniem szpitala, a więc w połowie listopada ubiegłego roku. Wszystko wymagało sprawnego działania i szybkiej organizacji. Ponieważ szpital nie może działać bez personelu, zacząłem od stworzenia zespołu, który miał w nim pracować. Znalazły się w nim głównie osoby z mojego dawnego zespołu, z czasów pracy w katowickim szpitalu bonifratrów. Udało się zebrać personel empatyczny i mądry, z poczuciem misji, jaką trzeba wypełnić wobec chorych na Covid-19. Z czasem dołączyli do nas także inni chętni do pomocy. Początkowo to miejsce absolutnie nie przypominało szpitala. Była to ogromna, pusta przestrzeń, w której wszystko należało dopiero zorganizować. Choć nie było to łatwe, czułem, że jest to misja, którą w tym trudnym czasie pandemii jako lekarz po prostu powinienem wykonać. Dzięki pomocy wielu ludzi udało się w krótkim czasie stworzyć w pełni wyposażony szpital, gotowy przyjmować chorych.
– Ilu chorych leczono w tym szpitalu w okresie ostatnich sześciu miesięcy (od grudnia 2020 r. do maja 2021 r.)?
– Było to ponad tysiąc pacjentów. Niestety, nie wszyscy nasi chorzy wrócili do zdrowia, część z nich odeszła. Początkowo – przy lżejszej postaci Covid-19 – śmiertelność utrzymywała się na niskim poziomie. Gdy jednak dotarła do nas mutacje brytyjska, której przebieg jest dużo cięższy, wówczas śmiertelność chorych widocznie wzrosła. Być może źle to zabrzmi, ale biorąc pod uwagę, że średnia notowana śmiertelność w szpitalach przy Covid-19 sięga nawet 30%, nasze wskaźniki śmiertelności utrzymywały się dalej na nieco większym, ale niższym niż średnia dla przeciętnych szpitali. Prawdopodobnie duży wpływ na taki efekt leczenia miał fakt dostępu naszych pacjentów do najnowszej terapii przeciwwirusowej i antycytokinowej oraz zaopatrzenie i możliwość stosowania wszystkich typów wentylacji tlenowych. W szczycie pandemii 36 pacjentów było podłączonych do respiratorów. Prawdopodobnie był to największy Oddział Intensywnej Terapii w Polsce. Obecność anestezjologów na miejscu i szybkie decyzje terapeutyczne pozwalały stosować intensywną terapię na wcześniejszym etapie, przed wyczerpaniem się sił witalnych pacjenta.
– Do szpitala przyjmowane były osoby najciężej chore?
– Tak. Można powiedzieć, że nie mieliśmy u nas pacjentów lekko chorych. Wszyscy pacjenci leczeni w naszym szpitalu byli w poważnym stanie, który w wielu przypadkach bezpośrednio zagrażał życiu. W pewnym momencie na szczycie pandemii modliliśmy się o to, aby wystarczyło urządzeń do wysokoprzepływowej tlenoterapii. Wykorzystaliśmy 175, a mieliśmy 180. Udało się.
– W czasie, gdy rozmawiamy (połowa maja 2021 r.), z uwagi na wygasanie trzeciej fali pandemii, działalność szpitala tymczasowego jest stopniowo zawieszana. Gdzie zatem będą leczeni chorzy na Covid-19?
– Zmieniamy lokalizację na Szpital MSWiA w Katowicach, którego szpital tymczasowy był filią. Również personel zadeklarował chęć dalszej pracy w nowym miejscu. Moim zadaniem będzie teraz wyselekcjonowanie osób do zespołu, bo chętnych do pracy jest więcej niż miejsc. Chęć dalszej pracy wśród chorych na Covid-19 zgłosili lekarze, pielęgniarki, opiekuni medyczni, ratownicy. Jestem tym ogromnie podbudowany, bo to grupa medyków, która w ostatnim czasie przeszła wiele trudnych chwil, a mimo to nie ma zamiaru rezygnować. To wyjątkowi ludzie, którzy sprawdzili się w najtrudniejszych warunkach i jestem przekonany, że gdyby zaszła taka potrzeba, odważnie stawiliby czoła każdej innej epidemii czy chorobie. Powtórzę jeszcze raz: posługa w tym szpitalu jest misją. Bez takiego podejścia, trudno byłoby wykonywać tę pracę. Ten szpital jest najtrudniejszym miejscem, w którym jak dotąd pracowałem jako lekarz. Jestem przyzwyczajony do ciężkiej pracy. Wiele lat pracowałem na ciężkim oddziale internistycznym i kardiologicznym i naprawdę niejedno już widziałem i przeżyłem, ale to, co dzieje się w szpitalu covidowym, przerasta wszelkie wyobrażenia. Tutaj trafiają pacjenci z najcięższym przebiegiem choroby, niestety wielu z nich także umiera. Dla personelu medycznego jest to ogromnie obciążające doświadczenie. Niektórzy nie potrafią udźwignąć takiego ciężaru i odchodzą do pracy w innych miejscach. Niektórzy po dyżurze byli wściekli, że się nie udało wszystkich utrzymać przy życiu. Walczyli razem z pacjentami o każdy dzień ich życia.
– Jednak zdecydowana większość personelu – jak Pan profesor wspomniał – odważnie stawia czoło wyzwaniom, jakie niesie ze sobą pandemia Covid-19. Skąd czerpiecie siłę do tej trudnej posługi?
– Wiem, że wiele osób modli się za nas. Modlą się za nas znajome siostry zakonne, razem z nami pracowali wspaniali Bracia z Zakonu Kapucynów, Franciszkanów oraz Oblatów. Bardzo im za pomoc i za to modlitewne wsparcie dziękuję. Codziennie w drodze do szpitala modlę się na różańcu. Modlitwa jest dla mnie bardzo ważna. Bez Pana Boga byśmy sobie nie poradzili. Widzę wyraźnie, że w wielu sytuacjach prowadzi nas Duch Święty. Bez Jego pomocy trudno byłoby koordynować pracę w szpitalu. Od ludzkiej strony umacnia nas bardzo postawa kapelanów i zakonników, którzy ofiarnie służą chorym, wychodząc nieraz poza swoje kapelańskie obowiązki. Dają w ten sposób piękne i czytelne świadectwo zarówno wobec samych chorych, jak i personelu szpitala.
– Dziękuję za te słowa i dodam od razu, że to zawsze działa w dwie strony. Gdy kapelan wchodzący na oddział covidowy, widzi heroiczną wiarę pacjentów w chwilach ich największego cierpienia i opuszczenia albo jest świadkiem oddanej służby personelu medycznego, jego wiara się umacnia. Widzi wówczas głęboki sens swojej sakramentalnej posługi i zwykłej, wspierającej obecności.
– Jestem przekonany, że szpital taki jak ten, kształtuje nas wszystkich – chorych i personel. Tutaj relacja personelu z chorymi wchodzi jakby na wyższy poziom, jest inna niż w normalnym szpitalu. Być może dzieje się tak dlatego, że na oddziale covidowym towarzyszy nam większa świadomość kruchości ludzkiego życia i zdrowia. Tutaj – bardziej niż gdziekolwiek indziej – jesteśmy od siebie nawzajem zależni, a przez to bardziej solidarni.
– Wiem, że z niektórymi pacjentami, którzy pokonali Covid-19 i wrócili do domu, personel nadal utrzymuje kontakt.
– Tak. Można powiedzieć, że każdy pacjent wychodzący z tego szpitala jest naszym sukcesem. Cieszymy się każdym, kto pokonał chorobę. Z niektórymi pacjentami faktycznie utrzymujemy kontakt, staramy się organizować im także rehabilitację pocovidową. Myślę, że ta silna więź rodzi się ze wspólnie przeżytych trudnych momentów podczas pobytu w szpitalu. Pamiętam obrazki, jak pacjenci zostający w oddziale, bili brawo tym, którzy opuszczali szpital po pokonaniu choroby. Oczywiście wciąż pamiętamy również o tych, którym nie udało się wygrać z chorobą, którzy odchodzili na naszych oczach. Proszę mi wierzyć – to były najtrudniejsze i najbardziej dramatyczne chwile. Chwile bólu, bezradności, frustracji. Szczególnie dla pacjentów. Świadomość, że wszyscy leżący chorują na tę samą chorobę i niektórzy z nich umierają budzi przerażenie i strach. Myślę, że świadomość kruchości życia pozostanie w nich i w personelu. A emocje? Cóż, one zawsze będą towarzyszyć posłudze wobec chorych. Dobrze, że one się w nas rodzą, bo bez emocji, wzruszeń i relacji nie moglibyśmy tutaj funkcjonować.
– Bardzo dziękuję Panu profesorowi za rozmowę.
Zobacz całą zawartość numeru ►