Jeśli działać, to tylko z Nim
Jezus uczy mnie ogromnej pokory. Ile to razy chciałem coś zrobić po swojemu, bez Niego. Ile razy chciałem trzymać świat w swojej garści, mieć wszystko w życiu pod kontrolą. A jednak ostatecznie zawsze zderzałem się ze ścianą.
2021-10-28
Rozważanie do fragmentu Ewangelii Łk 6,12-19
XXX tydzień zwykły
Powoływanie apostołów przez Jezusa i sposób dobierania ludzi stoi w zupełnej sprzeczności z jakąkolwiek logiką współczesnego zarządzania. Dziś wiele mówi się o doborze ludzi, kadrach. Jak grzyby po deszczu powstają mądre książki, poradniki. Jesteśmy ciągle bombardowani wielością różnorodnych kursów na temat coachingu, umiejętności komunikacji, zdolności językowych, graficznych, medialnych, koniecznością ciągłej gonitwy za kolejnym certyfikatem. Żaden właściciel dobrze liczącej się korporacji nie włączy do grona pracowników kogoś bez wcześniejszego sprawdzenia tego, co posiada i jakie ma umiejętności. A Jezus?
Gromadząc wokół siebie apostołów, zakładając Kościół (ecclesia – „gromadzenie”), Jezus zaczyna od modlitwy. I to od modlitwy nie takiej sobie, przez dwie lub trzy minutki, od zwykłego westchnienia do swojego Ojca, ale poważnej rozmowy z Nim na osobności („wyszedł na górę, aby się modlić”), która trwała całą noc. Czy ktoś z nas pamięta swoją modlitwę, która trwała cały wieczór albo jeszcze całą noc, aż do samego rana? Druga dziwna kwestia: Jezus po tej modlitwie powołuje apostołów, którzy się kompletnie do tego nie nadają. Szymon Piotr, zwykły rybak, który cuchnął sieciami, nie mający żadnych umiejętności językowych. W czasie swojej podróży apostolskiej zabierał ze sobą Marka, by mu towarzyszył. Jakub i Jan – „synowie gromu” – szukając jakiegoś porównania, dziś moglibyśmy stwierdzić, że to jak powołać kogoś, kto siedział parę dobrych lat w więzieniu albo poprawczaku. A Mateusz – celnik, kolaborant, niemający żadnego autorytetu.
Jezus uczy mnie ogromnej pokory. Ile to razy chciałem coś zrobić po swojemu, bez Niego. Ile razy chciałem trzymać świat w swojej garści, mieć wszystko w życiu pod kontrolą. A jednak ostatecznie zawsze zderzałem się ze ścianą. Ciągle chodzi mi po głowie zdanie Jezusa: „Beze Mnie nic nie możecie uczynić”. Zastanawiam się, ile kosztowało Go moje powołanie? Ile godzin spędził na modlitwie do swojego Ojca? Ile było takich gór, kiedy znowu wychodził modlić się? Patrzę wstecz i widzę, jak bardzo Jezus musiał mnie zmienić, udoskonalać, przetopić jak przetapia się żelazo, by oczyścić mnie z rdzy, która zakrywała i tłumiła szlachetne pragnienia. Kolejne posługi, parafie, miejsca, zadania, które nierzadko nie były po mojej myśli, kształtowały mnie, przygotowując do tego, bym dziś mógł być w takim a nie innym miejscu! Ile jeszcze przede mną pracy, zmagań, ile łaska Boża musi oczyścić tego oporu, pychy, hardości, egoizmu? On jednak wierzył, że z tego malutkiego człowieczka będzie kiedyś kapelan, który zaniesie do chorego w szpitalu odrobinę nadziei, wiary. Mam czasem takie poczucie, że Jezus bierze mnie za rękę, prowadzi na kolejne oddziały: intensywnej terapii, neurologii, kardiochirurgii, geriatrii, traumatologii i czule szepcze: „To jest twoja równina, twój szpital, ci chorzy czekają na Mnie, ale to ty zanieś im Mnie w Komunii świętej, podnieś rękę i ukaż im moje miłosierdzie”. Słyszę jakby do mnie mówił: „tam jest mnóstwo ludu z całej Judei i z Jeruzalem oraz z nadmorskich okolic Tyru i Sydonu, aby (…) znaleźć uzdrowienie ze swych chorób”. Pan Bóg jest niesamowity, ciągle zaskakuje. Prosi, by coś zostawić, ale zawsze po to, by zyskać jeszcze więcej.
Panie, dziękuję Ci za poranki na szpitalnych oddziałach i popołudniowe obchody chorych. I dziękuję nawet, jeśli czasem zadzwoni telefon z wezwaniem o północy czy nad ranem. Spotkania z drugim człowiekiem, które Ty aranżujesz, zawsze są warte tego, by wstać i na nie pójść. Bo mogę być świadkiem mocy, która wychodzi od Ciebie i uzdrawia tych, którzy na Ciebie z tęsknotą czekają.