Wciąż zakochani

To niesamowite, że dwoje ludzi może kochać się tak wierną miłością. To niezwykłe, że po tylu latach wspólnego życia wciąż są sobą zachwyceni, jak w tamten pamiętny majowy dzień.

zdjęcie: archiwum prywatne

2022-01-03

Jesteśmy w Lasowicach – spokojnej i urokliwej dzielnicy Tarnowskich Gór. Do domu Państwa Ireny i Melchiora Mazurów prowadzi droga ciągnąca się wzdłuż nasypu kolejowego. Docieram na miejsce, przechodząc przez furtkę i uporządkowane podwórze. Drzwi domu otwiera pani Maryla, która do pokoju rodziców prowadzi mnie po schodach, każąc czuć się jak u siebie. Pokój, do którego wchodzę jest nieduży, przytulny, pełen drobiazgów i osobistych przedmiotów. Jest szafa, mały regał, stolik, na ścianach rodzinne fotografie. Przez delikatne firanki do środka wpadają ostatnie promienie listopadowego słońca. Centralne miejsce w pokoju zajmują dwa łóżka – jedno bliżej drzwi, drugie przy oknie. W tym przy oknie leży pan Melchior, bardzo słaby, ale pogodny. Na drugim łóżku siedzi pani Irena. Ma nieco więcej sił niż mąż, choć na jej twarzy też wyraźnie maluje się ciężar dolegliwości i przeżytych lat. Nigdy wcześniej tu nie byłam, a jednak czuję się tak, jakbym dobrze znała to miejsce. To zasługa Gospodarzy, którzy przyjmują mnie z wielką życzliwością i otwartością. Zachęcona uśmiechami obojga, siadam więc naprzeciw i wsłuchuję się w opowiadaną mi historię.

Majowe szczęście

Poznali się ponad 70 lat temu, w 1950 r. Pan Melchior był wówczas pacjentem szpitala św. Kamila w Tarnowskich Górach, w którym pani Irena pracowała jako młodziutka pielęgniarka. On miał 20 lat, ona 17. Pan Melchior uległ wypadkowi w pracy, w wyniku którego doznał zmiażdżenia stopy. Dzięki Opatrzności Bożej trafił do szpitala św. Kamila, patrona chorych, gdzie personel szpitala składał się z sióstr i braci zakonnych oraz świeckich pielęgniarek. Ordynator oddziału był bardzo dobrym chirurgiem i starał się uratować jego nogę. Pomimo troskliwej opieki całego personelu, niestety po 9 dniach trzeba było nogę amputować. Jak można się domyślać, dla młodego człowieka utrata nogi była straszną tragedią. W tamtym czasie przez wstawiennictwo św. Kamila modliło się za pana Melchiora wiele osób: siostry boromeuszki, bracia kamilianie, rodzina, przyjaciele, proboszcz parafii. Jak wspomina pan Melchior – w szpitalu nigdy nie był sam, bo ordynator pozwolił wszystkim chętnym na odwiedzanie go. Chory cieszył się tymi odwiedzinami, czasem przychodziło aż 15 osób jednocześnie. Dzięki temu udało mu się pogodzić z osobistą tragedią.

Z chwilą kiedy jego stan zdrowotny się poprawił i mógł już o kulach chodzić do kaplicy szpitalnej na nabożeństwa, pewnego dnia stanęła przy jego ławce młodziutka, bardzo ładna i miła pielęgniarka. Dotychczas nie miał okazji jej poznać, gdyż pracowała na oddziale dla kobiet. Nie miała książeczki do nabożeństwa, więc podał jej swoją. Było to 13 maja, we wspomnienie Matki Bożej Fatimskiej. Ten majowy dzień był jednym z najszczęśliwszych w ich życiu, bo zapoczątkował ich znajomość. Cztery lata później byli już małżeństwem. W tym roku mija 68. rocznica ich ślubu.

Rodzinne skarby

Małżonkowie mają dwójkę dzieci – córkę i syna. Doczekali się także czwórki wnucząt i piątki prawnucząt. I choć młodsze pokolenia – jak to w życiu – mają już swoje sprawy i swoje rodziny – nie zapominają o babci i dziadku. To oni są dla nich świadkami życia, historii, wiary. Ze szczególnym wzruszeniem przyglądam się córce pani Ireny i pana Melchiora. Podczas mojej wizyty co chwilę dogląda leżącego tatę. A to podaje aparat słuchowy, a to poprawia poduszkę, zwracając uwagę, by tata nie leżał na ręce, w którą wbity jest wenflon. Jest na każde zawołanie, zawsze blisko. Niczego nie nakazuje i nie narzuca. Pozostaje córką. Pełna szacunku. Gdy patrzę na te proste gesty miłości córki wobec rodziców, oczami wyobraźni widzę te lata, w których role były odwrócone. Kiedy to rodzice służyli swoim dzieciom – troszczyli się o nie, doglądali, po prostu kochali. Wychowali swoje dzieci na porządnych, wrażliwych ludzi. Pokazali im swoim życiem, jak dbać o ukochane osoby, jak rezygnować z własnych wygód na rzecz wygody innych, jak być darem, a nawet ofiarą. Dzisiaj jedynie zbierają to, co sami przez lata siali.

Zwyczajni „do bólu”

Po wypadku panu Melchiorowi przyznano mizerną rentę. Nie poddał się jednak. Przekwalifikował się i pracował jeszcze przez 30 lat. Pani Irena również nie zrezygnowała z pracy. Wszystko po to, by zapewnić rodzinie godny byt, a dzieciom wykształcenie. Lata ich młodości – jak wiadomo – nie były łatwe. Ani politycznie, ani społecznie, ani gospodarczo. Ale pani Irena i pan Melchior czerpali swoją siłę z dwóch niezawodnych źródeł – z wiary w Boga i ze wzajemnej miłości. To wystarczyło, by mimo wielu trudności iść przez życie z podniesioną głową. Są jeszcze z tego pokolenia, które znało i ceniło prawdziwą wartość małżeństwa, rodzinnego domu, tradycji. To pokolenie wiedziało, że problemy trzeba rozwiązywać, a nie uciekać od nich albo udawać, że nie istnieją. Na tym między innymi polega niezwykła mądrość osób starszych – naszych babć i dziadków – że mają właściwe podejście do życiowych trudności i potrafią przyłożyć odpowiednią miarę do danego problemu. Pani Irena i pan Melchior, opowiadając mi o swoim życiu, nie lukrowali rzeczywistości. Nie kryli, że na ich wspólnej drodze pojawiały się nieraz mniejsze i większe przeszkody. Nie próbowali mi wmówić, że zawsze wszystko było idealnie i bezproblemowo. Ich historia jest opowieścią o normalnej rodzinie z normalnymi problemami, czasem nawet dramatami. Jednak to ich „do bólu” zwyczajne życie jest dla mnie przykładem „wielkich rzeczy, które czyni Wszechmocny”. Jest dowodem na to, że można być szczęśliwym bez nadzwyczajnych okoliczności i prawdziwie cieszyć się każdym dniem. Jest potwierdzeniem znanej skądinąd prawdy, że dobry z dobrym, a zły sam. Oni zawsze byli dobrzy dla siebie nawzajem i dla innych. Dzisiaj nie muszą się więc martwić, że ich otoczenie nagle opustoszeje, a oni zostaną sami. Otacza ich wianuszek wdzięcznych i kochających osób. Nadal jest zwyczajnie. Jak w domu.

Niesie ich wiara

Pani Irena i pan Melchior mają wielkie nabożeństwo do Matki Bożej Fatimskiej. Wszak to w Jej liturgiczne wspomnienie – 13 maja – spotkali się po raz pierwszy. Przez lata wspólnego życia nawiedzili wiele miejsc kultu maryjnego w Polsce i za granicą. Uczestniczyli w licznych pielgrzymkach jedno i kilkudniowych. Jeśli w grę wchodziło spotkanie z Matką Bożą, nawet największa odległość do pokonania nie stanowiła dla nich przeszkody. Po prostu podejmowali decyzję o wyjeździe i zwyczajnie jechali. Były to wyjazdy zorganizowane, ale czasem także indywidualne wojaże tylko we dwoje. W realizacji tych pomysłów zawsze znalazł się ktoś życzliwy do pomocy – a to podwiózł, a to zarezerwował noclegi. Jak sami wspominają – przez całe życie mieli łaskę trafiania na dobrych ludzi. No i oczywiście wiele pomagała sama Matka Boża. Z każdej pielgrzymki przywozili jakąś pamiątkę: krzyż, obrazek, figurkę. W ich pokoju jedna ze ścian niemal cała udekorowana jest tymi pobożnymi przedmiotami.

Od 1997 r. oboje należą także do Apostolstwa Chorych i do Rodziny Matki Bożej Bolesnej. Usłyszeli o tych wspólnotach w parafialnym kościele w Kaletach, kiedy w ramach ogłoszeń parafialnych ksiądz zapraszał do udziału w rekolekcjach dla chorych. Zdecydowali się pojechać. Podczas rekolekcji w Wodzisławiu Śląskim-Kokoszycach poznali ks. Czesława Podleskiego, ówczesnego duszpasterza Apostolstwa Chorych, z którym połączyła ich wieloletnia, szczera przyjaźń. Zarówno pani Irena jak i pan Melchior dzięki udziałowi w rekolekcjach zrozumieli, że swoje modlitwy i cierpienia mogą ofiarować w różnych intencjach. Szczególnie bliskie są im dwie intencje – kapłani i inni chorzy. Codziennie uczestniczą we Mszy świętej dzięki transmisji telewizyjnej lub radiowej. Odmawiają także Koronkę do Miłosierdzia Bożego. Modlitwa jest dla nich czymś oczywistym i nie wyobrażają sobie, by mogło jej zabraknąć w ich codzienności.

To ci dopiero miłość!

Wiele można by jeszcze opowiadać o pani Irenie i panu Melchiorze. O ich rodzinie, długim wspólnym życiu, przyjaźni z Panem Bogiem, świadectwie wiary. Podzielę się jednak jeszcze tylko jedną migawką z wizyty w ich domu. Kiedy już zbieram się do wyjścia pani Irena pokazuje mi wiszące nad łóżkiem zdjęcie swojego męża z lat młodości. Przez krótką chwilę wpatruje się w zdjęcie w milczeniu, po czym zwraca się do mnie, mówiąc: „On mi się zawsze podobał. Taki był piękny”. Potem ukradkiem spogląda na pana Melchiora, dodając: „I nadal jest”. Na te słowa twarz mężczyzny rozjaśnia się, a oczy rozbłyskują prawdziwym szczęściem.

To niesamowite, że dwoje ludzi może kochać się tak wierną miłością. To niezwykłe, że po tylu latach wspólnego życia wciąż są sobą zachwyceni, jak w tamten pamiętny majowy dzień. Wciąż są dla siebie całym światem, spełnieniem marzeń, niezawodnym oparciem. Jestem im bardzo wdzięczna, że z taką serdecznością przyjęli mnie w swoim domu. Bo będąc w ich towarzystwie i patrząc na ich spełnione, pełne miłości życie, otrzymuje się odpowiedzi na wiele trudnych pytań.


Zobacz wszystkie teksty numeru 

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022-nr-01, Z cyklu:, Panorama wiary

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024