Zwyczajni – nadzwyczajni
Pan Henryk opiekuje się chorą żoną – Urszulą. Pomaga jej we wszystkich czynnościach dnia codziennego, ale przede wszystkim kocha. Miłość z domu Państwa Pietrków wylewa się strumieniami.
2022-01-03
Redakcja: – Od jak dawna są Państwo małżeństwem?
Urszula Pietrek (UP): – Pobraliśmy się 56 lat temu. Mamy 55-letniego syna i 36-letnią córkę. Doczekaliśmy się też trojga wnuków. Przyszła jednak moja choroba, która mocno skomplikowała nam życie.
– Od kiedy żona choruje?
Henryk Pietrek (HP): – Cztery lata temu żona miała wylew. Od tego czasu jest sparaliżowana, ale stale jest rehabilitowana. Codziennie ćwiczy chodzenie przy specjalnie do tego celu, zamocowanej przeze mnie rurce. Okoliczności wylewu żony były dramatyczne. W tym dniu byliśmy na pogrzebie znajomego. Po Mszy św. żona, z powodu problemów związanych z sercem, stwierdziła, że nie pojedzie na cmentarz i wróci do domu. Już na klatce schodowej Uśka poczuła się tak źle, że w zasadzie czołgała się do mieszkania. To był środek dnia, sąsiedzi byli w pracy, nikt nie słyszał jej wołania o pomoc. Wierzę, że w tym momencie zadziałał Duch Święty, ponieważ nasz 15-letni wnuk Paweł, który na co dzień mieszka w Wielkiej Brytanii, akurat w tych dniach przyjechał do nas z wizytą. Tego feralnego dnia planował wyjść do miasta, zmienił jednak swoje plany i szczęśliwie był w domu. Usłyszał przez drzwi jakieś dziwne szuranie i okazało się, to babcia próbuje dostać się do domu. Szybko zawiadomił swoją mamę i pogotowie. Gdy po pogrzebie dowiedziałem się co się stało, to biegłem do domu jak szalony. Gdyby ktoś rejestrował wtedy moją prędkość, chyba pobiłbym jakiś rekord. Dobiegłem przed pogotowiem.
– Jak poważny był to wylew?
HP: – Przez 13 dni żona była na OIOM-ie. Lekarze mówili, że stan jest bardzo poważny i kazali przygotowywać się na najgorsze, żona mnie nie poznawała, miała majaki. Duch Święty jednak czuwał i Uśka zaczęła stopniowo dochodzić do siebie. Modliłem się, żeby Bóg mi jej jeszcze nie zabierał.
UP: – Widocznie miałam jeszcze żyć.
HP: – Żonę odwiedzałem trzy razy dziennie. W ramach treningu biegałem do szpitala i z powrotem.
– Trzy razy dziennie? Pana kondycja jest zadziwiająca. Jaką rolę w Pana życiu odgrywa sport?
HP: – Sport uwielbiałem od zawsze. Nie tylko jako kibic. Uprawiałem w zasadzie każdy rodzaj sportu, który pojawił się jakoś na mojej drodze. Zaczęło się w młodości od saneczkarstwa. Pasją zaraził mnie mój wujek, który mieszkał w Karpaczu i był reprezentantem Polski w saneczkarstwie i bobslejach. Brałem udział w zawodach, szło mi całkiem nieźle. Na każdym etapie mojego życia pojawiała się jakaś dyscyplina sportu, której próbowałem. Jak wiele osób na Śląsku grałem w piłkę nożną w klubie Lechia Mysłowice, następnie śp. ksiądz Górecki założył drużynę piłkarską w parafii św. Jadwigi w Szopienicach, gdzie rozegrałem ok. 100 meczy. W spartakiadach zakładowych przy kopalni startowałem w różnych dyscyplinach sportowych. Później przyszło kolarstwo i biegi. Udało mi się zdobyć dużo medali i nagród. Erwin Karwicki, mój kuzyn, bardzo dobry maratończyk, zaraził mnie pasją do biegania. Pierwszy raz zostałem mistrzem Polski w biegu na Górze Świętej Anny w stylu anglosaskim. Później przyszło też wiele innych wygranych. Jeśli chodzi o kolarstwo, to moje predyspozycje odkrył mój kolega, który w żargonie kolarskim stwierdził kiedyś, że „noga mi podaje”. Pomógł mi rozpocząć przygodę z tym sportem. Ścigałem się przez 13 lat. Brałem udział w wyścigach „Masters”, w których zawodnikami są nie tylko amatorzy, ale także byli profesjonalni zawodnicy. Startowałem nawet dwa razy za granicą, w Chorwacji i na Słowacji, co było dla mnie ogromnym osiągnieciem.
Odkąd żona zachorowała, nie mogłem już tyle czasu poświęcać mojej pasji. Zainteresowałem się jednak czymś innym, co nie jest aż tak absorbujące czasowo – biegami po schodach. Ćwiczę w wysokich wieżowcach, ale także we własnej, kilkupiętrowej kamienicy. W swojej kategorii zdobyłem kilka mistrzostw. Brałem nawet udział w wyścigach w jednym z najwyższych budynków w Polsce – w Sky Tower we Wrocławiu, gdzie zdobyłem mistrzostwo Polski, co jest dla mnie jednym z największych sukcesów sportowych. Sport to mój żywioł, jest mi potrzebny jak powietrze.
Najważniejszymi wyróżnieniami, które zdobyłem w swoim życiu, nie są jednak medale, które otrzymałem za rywalizację sportową. Najważniejsze są dla mnie „Medal Pro Christi Regno”, za uznanie szczególnych zasług w dziele budowania Królestwa Bożego w Archidiecezji Katowickiej, a także wyróżnienie za zaangażowanie, pomoc i pracę charytatywną od Sióstr Maryi Niepokalanej, przyznane w 150-lecie Zgromadzenia.
– Wróćmy jeszcze do choroby Pani Urszuli. Codzienna opieka nad żoną, to bardzo wymagające zajęcie. Jak daje Pan sobie radę?
HP: – Już jak żona była w szpitalu, to zacząłem podpatrywać pielęgniarki, fizjoterapeutów i uczyć się jak się nią opiekować. Po powrocie ze szpitala, w którym Uśka przebywała w sumie ponad dwa miesiące, musiałem także nauczyć się zajmować domem. Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Zawsze czuwało nad tym moje Słoneczko. Ale wszystkiego się nauczyłem. Teraz zajmuję się żoną, gotuję, sprzątam. Musiałem przystosować się do tej sytuacji. Mojej ukochanej nie zamieniłbym jednak nawet na żadną gwiazdę filmową.
– Niebywała miłość i zaangażowanie. Kto Państwu pomaga?
HP: – Kilka razy w tygodniu przychodzi do nas pielęgniarka. Dwa, czasami trzy, razy w tygodniu odwiedza nas także fizjoterapeuta. Nauczyłem się część ćwiczeń wykonywać z żoną sam, dzięki temu specjaliści mogą się skupić na innych kwestiach. Oczywiście pomagają też nasze dzieci. Córka mieszka w Wielkiej Brytanii, ale codziennie dzwoni i niezwykle wspiera nas duchowo. Na miejscu jest syn. Razem z nim rehabilitujemy Uśkę. Przy łóżku zamontowałem jej specjalny drążek do podciągania się. Wymyśliłem także rurkę, którą montuję do szafy, i przy której żona ćwiczy chodzenie. Codziennie poświęcamy czas na jej uaktywnianie.
– Ma Pani także problemy ze słuchem, prawda?
UP: – Na uszy chorowałam od dzieciństwa. Źle leczona wtedy choroba sprawiła, że z wiekiem słyszę coraz gorzej. Mam uszkodzony nerw odpowiedzialny za prawidłowy słuch, a po wylewie jest jeszcze gorzej. Mąż jest moim tłumaczem. Zawsze wszystko wyraźnie mi powtarza. Żeby zrozumieć, co inni mówią, muszę także patrzeć na usta, co przy maseczkach jest niemożliwe.
HP: – Zawsze dogadywaliśmy się bardzo dobrze, niestety ostatnio słuch żony jeszcze bardziej się pogorszył. Trochę nam to przeszkadza, ale jakoś dajemy sobie radę.
– Większość codziennych obowiązków jest na Pana głowie. W tej zwykłej codzienności można dostrzec coś niezwykłego. Ta miłość i poświęcenie są godne podziwu.
HP: – Wiem, że gdybym był w podobnej sytuacji, moja Uśka zrobiłaby dla mnie to samo. Zresztą w swoim życiu zawsze pomagała innym. Najpierw zrezygnowała z pracy zawodowej, aby opiekować się swoimi schorowanymi rodzicami. Gdy na zdrowiu podupadła moja mama, żona nią także zajęła się z pełnym poświęceniem, jak prawdziwy Anioł! Uśka sama zaproponowała, żeby jej teściowa zamieszkała z nami. A opieka była naprawdę trudna. Mama także przeszła wylew, była sparaliżowana, chorowała też na cukrzycę.
– Przy natłoku obowiązków i stałym myśleniu o żonie, łatwo chyba zapomnieć o sobie. Jak u Pana ze zdrowiem?
HP: – W ostatnich latach zaniedbywałem trochę sprawy związane z własnym zdrowiem. Niestety w pewnym momencie także mój stan fizyczny się pogorszył. Miałem problemy m.in. onkologiczne, które powtarzają się co kilka lat i wymagają poddawania się radioterapii. Podobnie jak żona, także przeszedłem udar. Pamiętam, że w tym dniu, już od samego rana czułem się, jakbym nie był sobą. Jakoś jednak funkcjonowałem, nie zorientowałem się, co się dzieje. Popołudniu przyszła do żony rehabilitantka, która już od progu, gdy mnie zobaczyła, zawołała, że dzwoni po pogotowie, bo mam udar. Okazało się, że miałem wykrzywione usta i zacząłem mówić bełkotliwie. Kolejny raz w naszym życiu, zachwyca mnie działanie Ducha Świętego. Akurat w tym samym dniu, kiedy dostałem udaru, przylatywała z Anglii córka. Dzięki temu miał się kto zająć moją Uśką, gdy ja zostałem odwieziony do szpitala. Na szczęście udar nie okazał się aż tak poważny. Szybko dochodziłem do siebie. Już na drugi dzień trenowałem biegi po schodach. Fizjoterapeuci twierdzili, że to bardzo pomoże mi wrócić do dobrej kondycji. I tak szczęśliwie, z Bożą pomocą, wszystko się udało i nie odczuwam teraz zbyt wielkich skutków tego zdarzenia.
– Czyli z wiary czerpie Pan siłę?
HP: – Tak, wiara jest czymś niezwykle dla mnie ważnym. Mam takie wrażenie, że o cokolwiek bym nie poprosił, to Bóg zawsze znajduje dla mnie jakieś rozwiązanie. Miałem szczęście mieć bardzo bogobojną babcię, od której uczyłem się wiary. Praktyki religijne, już od samego dzieciństwa kształtowały moje życie. Wraz z babcią modliłem się, a także uczestniczyłem w pielgrzymkach. Niezwykłym przeżyciem, już w dorosłym życiu, które wywarło na mnie wielki wpływ, była pielgrzymka do Ziemi Świętej. Zobaczenie miejsc, o których się czyta w Ewangelii jest czymś niesamowitym.
Opatrzność Boża oraz święta Barbara zawsze strzegli mnie podczas niebezpiecznej pracy w kopalni. Nie ma dnia żebym nie dziękował świętej Barbarze za ochronę podczas pracy zawodowej – kilka razy uniknąłem śmierci. Z perspektywy czasu widzę, że były to niezwykłe przypadki, prawdziwe cuda. Z Bożą pomocą udaje nam się pokonywać codzienne trudności i znajdować rozwiązanie problemów. Czuję obecność Ducha Świętego każdego dnia życia. Od kilkudziesięciu lat codziennie uczestniczę także we Mszy świętej.
– Bardzo dziękuję Państwu za rozmowę. Zobaczenie tak wielkiej miłości i wiary było dla mnie niezwykłym doświadczeniem. Życzę Państwu dużo zdrowia i wytrwałości.
Zobacz wszystkie teksty numeru ►