Chory to Jezus, któremu chcę służyć

O pracy dla chorych, a także o niezwykłych chwilach towarzyszenia umierającym, rozmawiamy z s. Radosławą Turek SBDNP, służebniczką dębicką, pielęgniarką z ponad 30-letnim doświadczeniem.

zdjęcie: archiwum prywatne

2022-03-01

Magdalena Markowicz: – Ma Siostra bogate doświadczenie w pracy z chorymi. Pracowała Siostra m.in. w Dębickim Hospicjum Domowym im. Jana Pawła II, jako pielęgniarka środowiskowa, a także w szpitalu. Jak wygląda posługa Siostry wobec chorych?

s. Radosława Turek SBDNP: – Pielęgniarstwo od dzieciństwa było moją pasją. Po zdobyciu wymaganego wykształcenia i fachowej wiedzy, pracowałam w środowisku szpitalnym, a także domowym. Szczególnie bliska jest mi posługa hospicyjna. Miałam wielkie szczęście spotkać na mojej drodze wspaniałe, oddane chorym osoby. Posługa pielęgniarki to coś więcej niż zawód, to zobaczenie człowieka cierpiącego tam, gdzie inni widzą tylko pacjenta. Szczególnie w środowisku widzi się wielorakość problemów. Dlatego praca pielęgniarki nie może  ograniczać się do zrobienia zastrzyku, czy podania lekarstw. Dzisiaj chorzy są coraz bardziej bezradni i osamotnieni w swoich dolegliwościach. Staram się służyć im dobrą radą, nieraz pomagam w zaniesieniu jakichś dokumentów do urzędów, zaspokojeniu potrzeb materialnych, ale nade wszystko słucham. Zachęcam także do przyjęcia kapłana i sakramentów, ale nie na siłę. Szanuję decyzje chorych.

Z ruchem hospicyjnym jestem związana od około 30 lat. Hospicjum jest zmierzeniem się z prawdą o życiu i śmierci. Uświadamia także jak bezcenny jest dar czasu. Wbrew pozorom nie chodzi tutaj tylko o chorego, bo on czuje, że umiera, ale o rodzinę, która nierzadko nie ma tej świadomości. Bliscy w tych relacjach niekiedy próbują się wzajemnie okłamywać. Często potrzeba rozmowy i pomocy, aby spotkali się ze sobą w prawdzie. To bezcenne dni, czy czasami jedynie godziny, żeby mogli sobie powiedzieć rzeczy ważne, nieraz pojednali się, czy przekazali sobie coś na przyszłość.

Bóg dał mi uczestniczyć w trudnych momentach, kiedy jednak zwyciężała miłość. Pamiętam człowieka chorego na raka, który przez trzy dni nie mógł umrzeć, mimo że według medycyny powinno to już nastąpić. Pytałam wtedy dwójki jego dzieci, czy mają jakieś niezałatwione rodzinne sprawy. Córka mężczyzny, po początkowej niechęci, wyznała mi, że 18 lat temu jej ojciec pokłócił się z jednym z synów, i to tak bardzo, że od tego czasu nie spotkali się ze sobą ani razu. Okazało się jednak, że rodzeństwo ma kontakt z bratem. Szybko powiadomili go w jakim stanie jest ojciec. Skłócony syn dotarł do szpitala tak szybko, jak tylko mógł – padł na kolana przed ojcem i zaczął płakać. Ten, położył ręce na głowę syna i skonał.

– To niesamowita, wzruszająca historia. Pewnie była Siostra świadkiem jeszcze wielu podobnych sytuacji.

– Tak, przypominam sobie pacjenta, którego agonia trwała około tydzień. W rozmowie z jego córką mówiłam, że chyba ciężko jej patrzeć na tak wielkie cierpienie ojca. Wtedy dowiedziałam się, że nie widzieli się oni ze sobą przez 20 lat. Kobieta wyznała mi, że ojciec porzucił rodzinę i odszedł z inną kobietą. Nigdy się już później nie interesował ani nią, ani jej siostrą. Obie jednak pojawiły się w szpitalu, zastanawiając się bezradnie, co mogą zrobić dla ojca, którego tak naprawdę nie znały. Powiedziałam im, że mogą ofiarować mu przebaczenie. Najpierw jedna z córek, później druga, wyszeptały ojcu do ucha słowa miłości i przebaczenia za siebie i za ich matkę. Po tych słowach mężczyzna zmarł. Wiem, że po drugiej stronie ważne są tylko dwie rzeczy: przebaczenie i miłość. Ludziom, którzy odchodzą zawsze powtarzam, jak ważne jest pojednanie i podziękowanie sobie wzajemnie.

Umierający chorzy są moją szczególną miłością. Chcę im towarzyszyć i pomóc przejść na drugą stronę. Czasami zostawiają mi przesłanie, że widzą Jezusa, Maryję, niebo. Nieraz odchodząc, obiecują, że po śmierci będą o mnie pamiętać, albo że wyjdą po mnie, gdy sama będę umierać. Trudno zapomnieć widoku pięknych uśmiechów i promiennych oczu konających.

Miałam kiedyś umierającą długo pacjentkę. Pewnego dnia weszłam do jej sali, a ona mi wyznała: – „Siostro, widzi Siostra jaka Ona jest piękna?”. Nie wiedziałam wtedy o czym kobieta mówi, ale ta szybko wyjaśniła mi, że od dwóch dni widzi Maryję, czuwającą przy jej łóżku, której blask odbijał się na mojej twarzy. Maryja dotrzymuje słowa, gdy prosimy Ją: „Módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej”.

– Towarzyszenie takim osobom chyba nie jest łatwe. Czy Siostry pacjenci boją się śmierci?

– Oczywiście, to coś zupełnie naturalnego. Ale w tym momencie jest wielkie zaufanie Bogu, pomimo naszej ludzkiej słabości. Zresztą Bóg dał nam Koronkę do Bożego Miłosierdzia. Rodziny też się boją, ale Bóg daje łaskę na moment śmierci. Pan obdarza niesamowitym pokojem. Tłumaczę rodzinom, że najważniejsze jest towarzyszenie umierającym do samego końca. Pomimo uczucia bezradności trwamy, a osoba w agonii czuje naszą obecność, to, że trzymamy ją za rękę, że jej nie opuszczamy, że nie jest sama. Jeżeli ktoś umiera w domu, to zwykłe, codzienne odgłosy działają uspokajająco, chory we własnej przestrzeni czuje się bezpieczny i kochany. Ludzie się cieszą, gdy mogą umierać w otoczeniu bliskich. Żeby tak było, rodzina często musi zaakceptować fakt, że ukochana osoba gaśnie. Niekiedy trzeba przebić szklaną szybę, która uniemożliwia rozmowę o śmierci – ja umieram, a oni o tym nie wiedzą! Wiele ludzi nie chce podejmować tego tematu, unika go. Zaakceptowanie tego, że ktoś odchodzi, pozwala jednak przeżyć te ostatnie chwile razem, w spokoju i miłości. Umieranie boli, ale sama śmierć nie.

– Jakiego rodzaju kontaktu oczekują od Siostry pacjenci?

– Myślę, że najważniejsza jest dla nich postawa życzliwości i słuchania. Staram się najpierw poznać pacjenta i jego rodzinę. Jestem przekonana, że człowiek w trudnej sytuacji najbardziej potrzebuje po prostu dobrego człowieka. Chorzy łakną takiego kontaktu zarówno ode mnie, jak i od swoich bliskich. Nie zawsze mogę i potrafię spełnić ludzkie oczekiwania. Człowiek chory, poświęca wiele czasu na różne przemyślenia, którymi chce się podzielić, pragnie zostać wysłuchany. Nieraz chce opowiedzieć komuś swoje, nie zawsze udane życie. W dzisiejszych czasach taka postawa osoby, która słucha, jest niezwykle ważna. Trzeba pokazać, że jest się tu i teraz dla tego potrzebującego człowieka.

– Z historii, które Siostra opowiada wynika, że nawiązuje Siostra z pacjentami niezwykłe relacje. To są bardzo osobiste świadectwa.

– Cierpienie, bezsilność czy bezradność uświadamiają nam nasze ograniczenia. Ja też je mam. Chorzy to moi bracia i siostry. Muszę powiedzieć, że praca wśród nich przewartościowała moje życie. Zrozumiałam, że niektóre rzeczy nie są istotne. Oczywiście potrzebne są pieniądze, czy jakieś inne rzeczy materialne, o które się troszczymy, ale to nie jest najważniejsze. Ważne są miłość, zgoda, życzliwość, to żeby próbować porządkować pokomplikowane zawiłości życiowe. Jeżeli chory otwiera się i dopuszcza mnie do swoich zranień, kiedy szukamy w tym Bożego rozwiązania, to nawiązuje się niewidzialna nić. Przy chorych człowiek przypomina sobie, że sam kiedyś odejdzie, sam spotka się z Panem. Dzięki nim nauczyłam się doceniać każdą chwilę. Przecież nigdy nie wiemy, kiedy przyjdzie kres naszej ziemskiej wędrówki. Jestem wdzięczna za każdy dzień, kiedy mogę pomagać chorym.

– Jak chorzy reagują na posługę Siostry? Czy zawsze są to reakcje pozytywne? Nie zawsze chyba pomaga Siostra osobom wierzącym?

– Reakcje na mnie są różne. Od życzliwości po niechęć, a niekiedy otwartą wrogość. Nigdy w mojej pracy nie pytam chorych o wyznanie. Jedynie w stanie zagrożenia życia dowiaduję się, czy ktoś chciałby skorzystać z posługi kapłana. Szanuję fakt, że ktoś nie wierzy w Boga, bądź jest innego wyznania. Modlę się tylko i pomagam w miarę możliwości. Ludzie jednak reagują przeróżnie. Niektórzy są mili, są też osoby obojętne, a także pacjenci, którzy celowo zwracają się do mnie „pani”. Zdarzają się ludzie, którzy uważają, że jestem przyuczoną do zawodu siostrą, a nie wykwalifikowaną pielęgniarką, więc na niczym się nie znam. To jednak nie ma dla mnie znaczenia. Pomagam wszystkim tak samo. Chociaż, nie ukrywam, czasami zaboli. Nasz ojciec założyciel Edmund Bojanowski uczył, żeby czynić dobro tu i teraz. Po prostu wykonuję moją pracę tak, jak potrafię najlepiej. Nie oczekuję podziękowań. Nieraz ludzie, którzy są początkowo negatywnie do mnie nastawieni, zmieniają zdanie, gdy poznamy się bliżej, ale nie zawsze. Ja jedynie widzę człowieka, który potrzebuje mojej pomocy. Nie pytam o pozycje społeczne, stopnie naukowe czy status materialny. Dla mnie chory to Jezus, któremu chcę służyć.

– Czy zdarzały się sytuacje, że ktoś niewierzący po kontakcie z Siostrą jakoś odnalazł Jezusa?

– Przypominam sobie wiele sytuacji kiedy osoby z pogmatwanym życiem zaczęły pytać o Jezusa. Doświadczenie kresu życia wywołuje w nas potrzebę załatwiania często odwlekanych przez wiele lat spraw. Zdarzały się na oddziale chrzty, śluby, pierwsze komunie. Historia, po którą sięgam najdalej pamięcią, to ślub na łóżku szpitalnym po sześćdziesięciu latach wspólnego życia. Wielką pokusą jest przekonanie, że Bóg nam nie wybaczy. Jezus jednak wybacza wszystkie grzechy i pojednanie się z Nim jest niezwykłą łaską. Trzeba tylko uznać swój grzech i prosić o miłosierdzie. Kiedyś  rozmawiałam z mężczyzną, który miał bardzo chore serce i w zasadzie w każdej chwili mógł umrzeć. Twierdził, że popełnił tak wiele złych uczynków, że na pewno Bóg mu nie przebaczy. Jego serce było w bardzo złym stanie, wielokrotnie dochodziło do zatrzymania jego pracy. Reanimowaliśmy tego mężczyznę chyba kilkanaście razy. Pewnego razu, gdy reanimacja okazała się nieskuteczna, lekarz podjął decyzję o jej zakończeniu. Gdy miałam odłączyć go już od wszystkich monitorów, zaczęłam się modlić, mówiąc Bogu, że to przecież niemożliwe, żeby ten człowiek odszedł myśląc, że jego grzechy są większe od Bożego Miłosierdzia. I wtedy zdarzył się cud, inaczej tego nie można wytłumaczyć. Zobaczyłam na monitorze jeden skurcz serca, za chwilę następny i jeszcze jeden – wróciła akcja serca. Mężczyzna rano poprosił księdza. Po tygodniu był już w tak dobrym stanie, że przyszedł do mnie i powiedział, że Bóg mu darował życie i on teraz już wie, co ma z nim zrobić. Po jakimś czasie wyszedł do domu. Bóg się nie zniechęca.

– Mówi Siostra, jak wielkie znaczenie ma towarzyszenie chorym i umierającym. Ta kwestia chyba jednak bardzo się skomplikowała w czasie pandemii. Teraz często jest tak, że pacjenci odchodzą w samotności, bez bliskich siedzących przy ich łóżku. Siostra także posługuje na oddziale covidovym. Jak na co dzień wygląda ta praca?

– Pandemia Covid-19 jest bardzo trudnym doświadczeniem, nie tylko dla pacjentów, ale także dla personelu medycznego. Na samym początku, gdy wszystko się zaczynało i chorzy widzieli lekarzy i pielęgniarki ubranych w kombinezony, w których widać jedynie oczy człowieka, to byli przerażeni. Ja sama, dopiero po jakimś czasie zorientowałam się, że pacjenci nie widzą tego, że się do nich uśmiecham. Starsze osoby przez maski niejednokrotnie także niemal nic nie słyszą. Dochodzi jeszcze nieprzyjemny szelest i szum aparatury dostarczającej tlen. To wszystko bardzo źle wpływa, na i tak często przerażonego już swoim stanem chorego. Staramy się być z pacjentami na tyle, na ile jest to możliwe. W szpitalu leżą przede wszystkim ludzie, którzy mają problemy z oddychaniem, bardzo osłabieni. Duszność nasila lęk, poczucie bezradności, cierpienia i obawę przed śmiercią. Dodatkowo nie ma bezpośredniego kontaktu z najbliższymi. Mając maskę na twarzy, nie można rozmawiać przez telefon. Umierającym przykładamy słuchawkę do ucha, aby mogli słyszeć słowa pożegnania od bliskich. Przyznaję, że nie raz z oczu płyną łzy.

Drugą, bardzo trudną dla mnie kwestią jest niemożność udzielania pomocy osobom chorym na inne schorzenia niż Covid-19, na które nakładana jest kwarantanna. Starsi, leżący w domach pacjenci, którzy wymagają codziennej opieki, przez izolację pozbawiani są pomocy opiekunki, pielęgniarki czy rodziny. Bywa tak, że starsza żona czy mąż, opiekujący się swoimi małżonkami, z dnia na dzień zostają pozbawieni osoby, która przychodziła i pomagała przy codziennych, często bardzo absorbujących fizycznie czynnościach. To dramatyczne sytuacje. To, że na kogoś została nałożona kwarantanna, nie znaczy, że nie potrzebuje on już realnej pomocy. Miłość jest zawsze pierwsza.

– Jakiś czas temu prowadziła też Siostra warsztaty dla osób starszych pt. „Siostra Radzia radzi”. W jaki sposób mówi Siostra o starości, jak przedstawia ten wiek?

– To był cykl spotkań w domu dziennego pobytu dla starszych ludzi – w Domu Symeona i Anny w Dębicy. Były to otwarte warsztaty i pogadanki na temat fizjologii, psychologii, zdrowia, o tym jak przeżywać starość, aby nie była tylko czekaniem na koniec z poczuciem bezużyteczności. Mówiliśmy także o tym, jak aktywnie zadbać o swoje zdrowie, żeby jak najdłużej cieszyć się sprawnością. Rozmawialiśmy o zdrowym żywieniu i higienie tego wieku, a także o sensie cierpienia i umierania. Zawsze powtarzam, że życie ma wartość od początku do końca. Po prostu musimy zaakceptować fakt, że z czasem jesteśmy mniej sprawni i mamy mniej sił. Do końca życia możemy jednak coś ofiarować, do końca nasza obecność tu, na ziemi, ma sens. Patrzmy przed siebie zawsze z podniesioną głową. Samo cierpienie też ma ogromną wartość. To trudny temat, ale staram się go poruszać ze starszymi osobami. Szczególnym wyzwaniem jest poczucie osamotnienia. Warto się jednak rozejrzeć wokół, bo obok nas są inne osoby łaknące towarzystwa. Warto, o ile siły na to pozwalają, wyjść do ludzi i spróbować jakiejś aktywności. Namawiam do rozwiązywania krzyżówek, czytania, wykonywania czynności, które aktywują nasz mózg. Zachęcam także, aby zaufać Bogu – On się o nas zatroszczy w każdej sytuacji. Uśmiech i życzliwość to taka mała rzecz, którą możemy podarować innym, nawet wtedy, gdy już nic więcej nie mamy. Największym problemem starszych ludzi jest bowiem to, że czują się oni bezużyteczni. Brak celu może człowiekowi zabrać sens życia, sprawić, że człowiek umiera psychicznie. Dlatego tak ważne jest, by coś robić, być aktywnym. Ogromną rolę w pomocy osobom starszym odgrywają ich bliscy. To oni powinni czasem zatrzymać się w codziennym pędzie i zwrócić uwagę na babcię czy dziadka, pomóc im coś zrobić, docenić ich, wysłuchać.

– Dziękuję Siostro za podzielenie się z nami tymi wspaniałymi historiami. Życzę Siostrze wiele wytrwałości.

– Dziękuję. Chciałabym pomagać chorym tak długo, dopóki Pan Bóg da mi zdrowie i siły. Moim pragnieniem jest przekonanie ludzi, by uwierzyli, że Pan Bóg ich kocha i żeby Mu zaufali.


Zobacz wszystkie teksty numeru 

Autorzy tekstów, Markowicz Magdalena, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr03, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 21.11.2024