Nigdy nie jest za późno, by czynić dobro
Rozmowa z s. Beatą Mogilską SBDNP, służebniczką dębicką, kierownikiem Domu Symeona i Anny, placówki dziennego pobytu dla seniorów w Dębicy.
2022-04-05
Redakcja: – Gdzie obecnie Siostra posługuje?
s. Beata Mogilska SBDNP: – Posługuję w Domu Symeona i Anny w Dębicy, który powstał w 2005 r. Jest to dom dziennego pobytu dla osób w wieku 65+. Nasz dom jest miejscem, do którego przychodzą głównie osoby samotne albo takie, którym rodzina nie jest w stanie zapewnić całodobowej opieki. Przebywają u nas również osoby z chorobą Alzheimera i stanami otępiennymi. Nasi podopieczni przychodzą do naszego domu na 8 godzin, od poniedziałku do piątku. Codziennie mają zapewnione pierwsze i drugie śniadanie oraz dwudaniowy obiad. Żartobliwie nazywamy to miejsce ochronką dla seniorów.
– W jakich zajęciach biorą udział wasi podopieczni?
– Organizujemy dla nich szereg różnych zajęć. Są zajęcia plastyczne, muzyczno-ruchowe, ćwiczenia i gry stymulujące pamięć, spotkania z psychologiem. Zajęcia te organizujemy we własnym zakresie oraz z pomocą osób z zewnątrz. Staramy się, aby każdy z naszych podopiecznych mógł się zaangażować w jakąś formę aktywności dostosowaną do jego możliwości czy zainteresowań. Dbamy również o to, by podejmowali oni zwykłe czynności jak np. sprzątanie ze stołu czy pomoc w przygotowaniu posiłku. Naszym zadaniem nie jest bowiem wyręczanie ich we wszystkim, ale aktywizowanie i mobilizowanie do samodzielności.
– W tym aktywizowaniu starszych podopiecznych pomagają wam także inni.
– Tak. Prowadzimy tutaj jeszcze dwa dzieła: ochronkę dla dzieci oraz świetlicę opiekuńczo-wychowawczą dla dzieci z uboższych lub dysfunkcyjnych rodzin. Stała obecność dzieci jest dobrą okazją, aby osoby starsze mogły spotykać się z młodszym pokoleniem. Podejmujemy wiele inicjatyw, które mają służyć ich wzajemnej integracji. Ostatnio na przykład z dziećmi z przedszkola, z okazji świąt Bożego Narodzenia, wspólnie piekliśmy pierniki. Wszyscy – i seniorzy i dzieci – bardzo się zaangażowali w cały proces tworzenia słodkości. Panie opiekunki wcześniej przygotowały ciasto, seniorzy zajęli się wałkowaniem, a maluchy z wielkim zapałem za pomocą foremek wycinały ciasteczka. Było przy tym wiele dobrej zabawy, ale i wzruszenia. Myślę, że nasi podopieczni przypomnieli sobie, jak to kiedyś bywało w ich rodzinnych domach. Z pewnością wrócili pamięcią do wspólnych świątecznych przygotowań, do radosnych chwil spędzonych z najbliższymi. Dzieci również były bardzo przejęte i szczęśliwe. Niektóre z nich mają babcię lub dziadka w rodzinie, ale w grupie są też dzieci, dla których widok osoby starszej lub chorej jest czymś nowym, zaskakującym. Inną ciekawą inicjatywą było wysyłanie listów z okazji Dnia Poczty. Przedszkolaki wysłały do naszych seniorów list z pozdrowieniami. Nakleiły znaczek i skorzystały z tradycyjnej poczty. Kiedy go otrzymaliśmy, była to dla nas duża niespodzianka. Zachęciłam podopiecznych, by pomyśleli, jak mogą odpowiedzieć dzieciom na tę miłą przesyłkę. I proszę sobie wyobrazić, że nasi seniorzy sami wpadli na piękny pomysł, aby napisać dla dzieci bajkę. Jedna z pań ma – jak się okazało – duży talent i najpierw wymyśliła, a potem w imieniu wszystkich spisała treść bajki. Gdy starszym da się możliwość kreatywnego działania, to zwykle oni to działanie podejmują i przynosi im to wiele pożytku. Dlatego uważam, że ta międzypokoleniowa integracja służy jednym i drugim. Jest dobrą okazją do aktywizacji, przekraczania swoich rozmaitych ograniczeń.
– Inicjatywy, o których Siostra wspomina, są piękną realizacją charyzmatu waszego Zgromadzenia, który sprowadza się do służby zarówno dzieciom (przez wychowanie), jak i starszym (przez opiekę i pielęgnację).
– W zamyśle naszego założyciela – bł. Edmunda Bojanowskiego – służebniczka jest osobą, która kocha człowieka w całej historii jego życia – od dziecka do starca. Służebniczka ma w swojej posłudze łączyć troskę o najmłodszych i najstarszych. Pierwsze siostry – nazywano je ochroniarkami – mieszkały we wspólnotach trzyosobowych. Jedna z sióstr służyła dzieciom w ochronce, druga miała odwiedzać chorych i starszych w okolicy, a trzecia w tym czasie szła do pola, by zarabiać na utrzymanie i przy okazji apostołować wśród ludności. Oczywiście, siostry zmieniały się w tych posługach, by każda mogła doświadczać pracy w różnych miejscach. Choć wiele się zmieniło od czasów, gdy powstało nasze Zgromadzenie, jedno pozostało niezmienne – siostra służebniczka (dawniej ochroniarka) ma strzec w człowieku godności dziecka Bożego przez całe jego życie.
– Chociaż Dom Symeona i Anny nie jest placówką leczniczą, to osoby chore również nieraz znajdują u Was schronienie i pomoc.
– W sensie ścisłym Dom Symeona i Anny faktycznie nie jest miejscem przeznaczonym do leczenia i pielęgnacji chorych, choć proszę pamiętać, że wszyscy nasi podopieczni są osobami schorowanymi, chociażby z uwagi na wiek. Zdarzyło się, że kiedyś przyjęłam do naszego grona podopiecznych panią chorą na nowotwór. Była w ostatnim stadium choroby, które skutkowało dużym wyniszczeniem organizmu. Córki owej pani prosiły mnie, by mama mogła do nas przychodzić, bo w domu tylko leży i ma depresję. Zgodziłam się. Wobec zdziwienia podopiecznych, że ktoś taki – czyli ciężko chory – zawitał pod nasz dach, wytłumaczyłam im, że jako wspólnota domu możemy dla tej chorej pani zrobić coś dobrego. Zaproponowałam im, by spróbowali, na ile to możliwe, pomóc jej przeżyć ostatni etap życia w atmosferze radości i miłości. Z ogromnym wzruszeniem obserwowałam, jak nasi seniorzy opiekowali się ową panią. Pomagali jej we wszystkim, w czym tylko mogli. Jednak najważniejszą rzeczą, którą dla niej zrobili było serdeczne przyjęcie, akceptacja i dar wspólnoty. Córki tej pani opowiadały potem, że odkąd mama przychodziła do naszego domu, zaczęła się uśmiechać, odzyskała sens i radość życia. Cała ta sytuacja była doskonałą okazją, aby pokazać podopiecznym domu, że nigdy nie jest za późno na czynienie dobra, że mimo swojego podeszłego wieku i ograniczeń nadal mogą usłużyć komuś choremu i bardziej potrzebującemu oraz że wciąż drzemie w nich wielki potencjał miłości. Krótko mówiąc, dołączenie tej pani do naszej wspólnoty było dla wszystkich wspaniałą lekcją służby i miłości.
– Okazuje się, że każdy człowiek – także starszy i chory – może czynić dobro. Czasem potrzeba tylko stworzyć mu do tego okazję.
– Tak. W swojej posłudze obserwujemy, że współczesny świat coraz bardziej spycha osoby starsze i chore na margines. Tacy ludzie czują się niepotrzebni, mniej wartościowi, nie widzą sensu swego życia, nie wiedzą, co mogliby jeszcze zrobić. Dlatego my próbujemy ukierunkować ich życiową energię na dobro, bo ta energia przecież ciągle w nich jest! W duchu myśli naszego założyciela, który mówił, „że każda dobra dusza jest jako ta świeca, która sama się spala, a innym przyświeca”, próbujemy wykrzesać z naszych podopiecznych chęć bycia dla drugich, chęć czynienia dobra. Staramy się pokazywać im, że skupianie się na sobie i zamykanie we własnych problemach nie prowadzi do niczego pozytywnego.
– Dbają Siostry również o to, by wasi podopieczni pielęgnowali swój kontakt z Panem Bogiem.
– Myślę, że nie będzie przesady w stwierdzeniu, że w naszym domu panuje duch modlitwy. Codziennie odmawiamy różaniec i koronkę do Miłosierdzia Bożego. Uwrażliwiamy naszych podopiecznych, by pamiętali w modlitwie o innych. Nieraz mamy bardzo wiele intencji do omodlenia, ale cieszymy się, że również w ten sposób możemy pomagać. Mamy też spotkania wokół słowa Bożego, dzielimy się tym, jak to słowo trafia do naszego serca i co ono dla nas osobiście znaczy. Nie boimy się również rozmawiać z naszymi podopiecznymi na temat cierpienia i śmierci. Jako siostry czujemy się w obowiązku, by przygotować ich na czas odchodzenia z tego świata do wieczności. Nasi domownicy są bardzo chętni do rozmów i nie mają oporów przed podejmowaniem również tematów związanych z cierpieniem czy umieraniem.
– Jak to się stało, że jest Siostra służebniczką dębicką?
– Pamiętam, że od najmłodszych lat pociągała mnie pomoc innym. Pan Bóg dał mi wrażliwe serce, dzięki któremu zawsze potrafiłam dostrzegać ludzkie potrzeby. Po maturze rozpoczęłam więc naukę w studium pielęgniarskim, bo bardzo pragnęłam służyć innym. W trakcie nauki w studium odkryłam powołanie zakonne i Pan Bóg poprowadził mnie do sióstr służebniczek. Do klasztoru wstąpiłam już jako wykwalifikowana pielęgniarka, ale zanim rozpoczęłam pracę w szpitalu, musiałam odbyć wymaganą formację zakonną. Cieszę się z tego, że praktycznie równocześnie odkryłam w sobie dwa powołania – zakonne i pielęgniarskie. Odczytuję to jako wezwanie, by być dla innych dotykiem Pana Boga i Jego miłości. Jako osoba konsekrowana i pielęgniarka sama również dotykam żywego Boga, służąc Mu w chorych. Jest to dla mnie wielka łaska i radość.
– Proszę powiedzieć, jakie jest Siostry zawodowe doświadczenie?
– Moje pielęgniarskie doświadczenie to 20 lat pracy. To doświadczenie jest dosyć różnorodne, bo oprócz pracy w Polsce, miałam okazję pracować także 12 lat we Włoszech. Najpierw posługiwałam w prywatnej klinice w Rzymie. Musiałam nauczyć się języka, poznać obcy kraj. Początki nie były łatwe. W klinice tej leczyli się ludzie zamożni materialnie, ale często wielka była ich bieda moralna i duchowa. Przebywały tam zarówno osoby wierzące, jak i niewierzące, chrześcijanie, muzułmanie. Dzięki temu odkryłam, że Pan Bóg nie posyła mnie do katolika, muzułmanina czy ateisty, ale posyła mnie do człowieka chorego, któremu mam służyć najlepiej jak potrafię. Pracowałam tam na różnych oddziałach i wszędzie widziałam u chorych wielką potrzebę Pana Boga. Wielu chorych lgnęło do mnie tylko dlatego, że jestem siostrą zakonną. Czuli się przy mnie jakoś bezpieczniej, bliżej spraw duchowych. Rozpoczynając swoją pracę w zawodzie, nieraz zastanawiałam się nad tym, w jaki sposób najlepiej usłużyć chorym. Szybko odkryłam, że moim najważniejszym zadaniem jest po prostu obecność przy nich.
– A jak traktowali Siostrę współpracownicy w zespole medycznym?
– Niejednokrotnie słyszałam od nich, że moja obecność i praca jest dla nich świadectwem, wsparciem, siłą. W tym względzie dochodziło czasem do zabawnych sytuacji. Na przykład, gdy ktoś z zespołu miał trudności, by założyć choremu wenflon, w zastępstwie posyłał mnie, bo uważał, że mnie z pewnością się uda, ponieważ obok mojej ręki, działa jeszcze ręka Boża. Koledzy mówili mi też często, że byłam dla nich wyrzutem sumienia, gdy mieli pokusę, aby byle jak wypełnić swoje obowiązki. Wówczas myśleli sobie: „siostra by tak nie zrobiła”. Wielkiej siły wspólnoty w zespole doświadczyłam podczas szczytu zachorowań na Covid-19 we Włoszech, w 2020 r. W tamtym czasie u wielu osób – zarówno pacjentów, jak i współpracowników – widziałam wielką potrzebę Pana Boga. Sytuacja była bardzo trudna, wszyscy baliśmy się o naszych chorych, o siebie nawzajem. Wspieraliśmy się duchowo, umacnialiśmy się dobrym słowem. Myślę, że dzięki wzajemnemu wsparciu wielu chorych nie utraciło nadziei, a medycy nie odeszli od łóżek swoich pacjentów. To była dla nas wszystkich ważna, choć niełatwa lekcja.
– Widać, że naprawdę kocha Siostra swoich pacjentów i swoją pracę. Można powiedzieć, że bycie wśród chorych i starszych to Siostry prawdziwe powołanie.
– Tak. Jestem wdzięczna Panu Bogu za to, że wybrał dla mnie taką właśnie życiową drogę. Bardzo zależy mi na tym, by w każdym chorym i potrzebującym widzieć konkretnego człowieka, a nie przypadek medyczny. Praca wśród chorych jest bardzo wymagająca, ale Pan Bóg pokazuje mi każdego dnia, że to nie ja działam, ale że to On działa przeze mnie. Dzięki temu czuję się bezpiecznie i na swoim miejscu, bo wiem, że nie jestem na tej drodze sama.
– Dziękuję Siostrze za rozmowę i życzę orędownictwa bł. Edmunda.
Zobacz wszystkie teksty numeru ►