Dotknąć zranionego Boga
Homilia ks. Marcina Niesporka wygłoszona 13 maja br., podczas Diecezjalnej Pielgrzymki Osób Chorych i Niepełnosprawnych do Piekar Śląskich.
2022-05-13
Drodzy Bracia i Siostry!
Przeżywamy dzisiaj pielgrzymkę osób chorych i niepełnosprawnych do naszej Matki Bożej Piekarskiej, Matki Cudownej Lekarki, w 105 rocznicę objawień Maryi w Fatimie. Pielgrzymujemy do Tej, która ma szczególną więź z Jezusem, może wyprosić łaskę tak bardzo oczekiwanego przez was zdrowia. I być może dziś z nadzieją spoglądamy na zostawione wota w sanktuarium maryjnym, z nadzieją czytamy o szczególnym jej wstawiennictwie w pokonaniu zarazy, która w 1676 roku nawiedziła Tarnowskie Góry.
Pielgrzymujemy nie tylko mając wyznaczony cel, ale jesteśmy tu razem. Patrzymy nie tylko na swoje cierpienie, swój ból, niepełnosprawność, ale dodaje nam otuchy widok, brata i siostry, który obok mnie również nosi znamię choroby. Czujemy jakąś szczególną solidarność z tymi obok nas. Jakby dodaje ona nam nadprzyrodzonej siły.
Krążą wśród nas powiedzenia, których nierzadko sami używamy. Słyszę je od czasu do czasu w salach szpitalnych: „Dlaczego Bóg dotknął mnie chorobą, cierpieniem?”. Jakbym słyszał w nich słowa zrozpaczonego Hioba: „zostaw mnie. Dni moje to tchnienie […] Czy wzrok swój kiedyś odwrócisz?. Pozwól mi choćby ślinę przełknąć. Zgrzeszyłem. Cóż mógłbym uczynić Tobie, Stróżu Człowieka? Dlaczego na cel mnie wziąłeś?” (Hi 7,16.19-20)[1].
Takie mówienie nie ma nic wspólnego z prawdą o Bogu! On tak nie dotyka. Nigdy nie dotyka bólem, cierpieniem.
Nie wierzę w Boga, którego dotyk zadaje ból i cierpienie, który dotykając wprowadza mnie do białej gorączki.
Bóg za każdym razem stawia nas przed swoim Synem-Jezusem, który podnosi! W Ewangelii Marka podnosi człowieka sparaliżowanego (por. Mk 2,9); podnosi człowieka ślepego, żyjącego od lat w straszliwym mroku (por. Mk 10,49); podnosi chłopca umęczonego, targanego epilepsją (Por. Mk 9,27), podnosi uczniów zapadających się w mroku depresji (por. Mk 14,42). To sami słowo zostaje użyte przy zmartwychwstaniu[2].
Jezus jest daleki od szukania nadawania nieszczęściom ludzkiej odpowiedzialności, traktowania ludzkiej krzywdy w kategoriach kary za ludzkie postępowanie!
Kiedy niektórzy przyszli do Jezusa i donieśli mu o Galilejczykach, którzy Piłat zmieszał z krwią ich ofiar, Jezus wyraźnie ucina bardzo powierzchowne myślenie o krzywdzie ludzkiej i o jej skutku:
«Czyż myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż inni mieszkańcy Galilei, że to ucierpieli? Albo myślicie, że owych osiemnastu, na których zwaliła się wieża w Siloam i zabiła ich, było większymi winowajcami niż inni mieszkańcy Jerozolimy? (Łk 13,2,4).
Innym razem jest daleki od przypisywania choroby, cierpienia, ślepoty grzechom przodków
«Rabbi, kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym - on czy jego rodzice?» Jezus odpowiedział: «Ani on nie zgrzeszył, ani rodzice jego, ale [stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże (J 9,2-3).
Jezus kończy ten werset słowami: „[stało się tak], aby się na nim objawiły sprawy Boże…”
Kochani, jedno z ważniejszych pytań, na które nie tylko wy chorzy chcielibyście poznać odpowiedź, to pytanie „dlaczego cierpię”, „dlaczego zło”? Są jednak pytania, na które na tym świecie nie poznamy odpowiedzi. Na nie jednak rzuca światło osoba Jezusa. Światło słowa Bożego.
Jezus chce byśmy życia nie zatrzymali na doczesności. On, który przez swój krzyż pokonał śmierć, chce byśmy już dziś przekroczyli granice śmierci!
„W domu Ojca mego jest mieszkań wiele. Gdyby tak nie było, to bym wam powiedział. Idę przecież przygotować wam miejsce”.
W brzuchu ciężarnej kobiety toczy się dyskusja pomiędzy bliźniakami. Jeden mówi: „Wierzysz w życie po porodzie?”. – „Jasne. Coś tam musi być! Mnie się wydaje, że my właśnie po to tu jesteśmy, żeby przygotować się na to co będzie potem”. – „Głupoty – odpowiada drugi – żadnego życia po porodzie nie ma. Popatrz na nasze małe krzywe nóżki? Jak tu na nich biegać? A kto widział, żeby jeść ustami? Przecież żywi nas pępowina. – „No ja nie wiem. Ale zobaczymy mamę, a ona się będzie o nas troszczyć!”/ - „Mama? Ty wierzysz w mamę?” A kto to według ciebie w ogóle jest?” – „No przecież jest wszędzie wokół nas. Dzięki niej żyjemy. Bez niej nie było by nas”. – „Nie wierzę. Żadnej mamy jeszcze nie widziałem, czyli jej nie ma?”. – „Jak to? Przecież jak jest cicho, możesz posłuchać jak śpiewa, albo posłuchać jak głaszcze nasz świat. Wiesz jak myślę, że prawdziwe życie zaczyna się później”.
Gdyby Boża Opatrzność uchyliła nam kawałek nieba, gdybyśmy zobaczyli uśmiechy ludzi za życia cierpiących, może inaczej przeżywalibyśmy naszą codzienność, niosąc krzyże codziennych dolegliwości. Tam w niebie zobaczymy inaczej. Zobaczymy jak cierpienie spowodowało, że na nowo przejrzeliśmy, dojrzeliśmy do wieczności, a cierpienie w jakimś stopniu oczyściło nas, nasze relacje. Bóg chce nas zrodzić na nowo: „Ty jesteś moim Synem, ja ciebie dziś zrodziłem…”. Miłość, która rodzi się z cierpienia może nadać życiu większy sens!
Dziś jesteśmy wezwani do głębszego spojrzenia na nasze cierpienie!
„Nosimy nieustannie w ciele naszym konanie Jezusa, aby życie Jezusa objawiło się w naszym ciele” (2 Kor 4,10)
„Dlatego to nie poddajemy się zwątpieniu, chociaż bowiem niszczeje nasz człowiek zewnętrzny, to jednak ten, który jest wewnątrz, odnawia się z dnia na dzień. Niewielkie bowiem utrapienia naszego obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy się wpatrujemy nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne. To bowiem, co widzialne, przemija, to zaś, co niewidzialne, trwa wiecznie” (2 Kor 4,16-18).
Jezus nie tylko do Tomasza, ale do mnie mówi: „Znacie drogę dokąd Ja idę?”. Bóg pozwala mi powiedzieć Mu o mojej niewierze, wątpliwościach, braku zaufania: „Panie nie wiemy dokąd idziesz, jak więc mamy znać drogę?”.
W Tomaszu mogę zobaczyć swoją biedną wiarę, swoją kruchą relację ze zranionym Jezusem. Tomasz uczy mnie spotkania z tym bagażem pytań o sens cierpienia ze zmartwychwstałym Panem. Uczy mnie osobistego z Nim spotkania, uczy mnie dotykać zranionego Jezusa przeze mnie. Relacja Tomasza z Jezusem przekonuje mnie, że jest w niej miejsce na niedowierzanie, na spieranie się z Bogiem, na żal i gniew, w których mogę opowiedzieć Jezusowi o cierpieniu mojej duszy, tęsknocie za Bogiem miłości, ale też buncie wobec cierpienia, by w ostateczności powiedzieć: osobiste i najkrótsze Credo: „Pan mój i Bóg mój…”[3], albo biorąc wzór z Maryi: „Niech mi się stanie według słowa twego…”. Mogę stanąć razem z Maryją przy krzyżu. Ona wiedziała co ją czeka. Usłyszała słowa Symeona: „Twoją duszę mieć przeniknie…”. Jednak „stała przy krzyżu”.
Nikt nie mówi, że cierpienie jest łatwe.
Ksiądz Kapelan O. Marek Donaj OSA, posługujący przez 25 lat w II katedrze Chorób Wewnętrznych Collegium Medicum Uniwersytetu Jagielońskiego przy ulicy Skawińskiej 8 w Krakowie, opowiada o swoim dojrzewaniu do posługi kapelańskiej. Spowodowało to pewne wydarzenie, które pozwoliło mu pozostać w szpitalu: „Chodziłem po salach i rozdawałem komunię świętą, nie zawsze patrząc na pacjenta. Robiłem to wszystko jakby w biegu, jakby ktoś mnie gonił. Pewnego razu usłyszałem za sobą jakby słowa: „Niech ksiądz się zatrzyma”. To było wpół do siódmej rano. Szpitalny półmrok. Ten człowiek kontynuował: „Niech ksiądz coś powie”. Nie bardzo wiedziałem jak się zachować. Wreszcie zebrałem się w sobie i zareagowałem pytaniem na pytanie: „Co ja mogę powiedzieć, gdy wokół tyle cierpienia?”. Usłyszałem: „Niech ksiądz powie prawdę”. Ku mojemu zdziwieniu odpowiedziałem: „Boję się cierpienia”. To było z mojej strony do bólu szczere. Chyba pierwszy raz przyznałem się głośno do tego lęku….potem „chodziłem z tym cały dzień”, nie mogłem się uspokoić. Wróciłem tam wieczorem. Nie bardzo wiedziałem po co. I wtedy nastąpił moment przełomowy. Zacząłem z ludźmi rozmawiać[4].
Jezus zaprasza mnie do nadania sensu cierpieniu. Dziś na korytarzach szpitalnych, w salach, na oddziałach, w domach opieki, hospicjach może być wiele cierpienia po ludzku „zmarnowanego”. A takie cierpienie jest wtedy, gdy jest przeżywane w postawie buntu wobec Boga, przeżywane tylko i wyłącznie w wymiarze fizycznym, może nawet psychicznym, ale bez odniesienia do jego sensu nadanego przez Chrystusa na krzyżu!!!
Bądźmy jak św. Paweł, który wypowiedział słowa: „Teraz raduje się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla Jego Ciała jakim jest Kościół” (Kol 1,24).
Chociaż dzieło odkupienia zostało do końca dokonane przez Chrystusa, to jednak przez otwarcie się Chrystusa na każde ludzkie cierpienie to dzieło dokonuje się nadal i jest dopełnianie cierpieniem człowieka.
Dziś chcemy być wierni duchowi Apostolstwa Chorych, chcemy ofiarować swoje cierpienie w konkretnych intencjach, szczególnie w intencjach Kościoła, dziś pokoju, ale także w przeddzień święceń kapłańskich w Katedrze Chrystusa Króla w Katowicach za powołanych. „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”.
Niezwykle wzruszający obraz przeżyłem w czasie obchodu popołudniowego w na jednym z oddziałów szpitala. Widząc osobę, która jeszcze rano dobrze rokowała. Nagle stan chorej się pogorszył, zaczynał się stan agonii. 75 letnia kobieta była przykryta kołdrą szpitalną. Podjąłem decyzję o udzieleniu jej sakramentu chorych. Wzruszające słowa z listu św. Jakuba: „Choruje ktoś wśród was, niech sprowadzi kapłanów kościoła a modlitwa pełna wiary będzie dla niego ratunkiem” widać było poruszała serce pozostałych chorych. Przeszedłem do litanii za chorą, a następnie modlitwą dziękczynna nad olejem chorych. W końcu nadszedł najważniejszy moment, słowa sakramentu chorych: „Przez to święte namaszczenie niech Pan w swoim miłosierdziu wspomoże cię łaską Ducha Świętego. Pan, który odpuszcza ci grzechy….”.
Zacząłem olejami chorych namaszczać czoło Anny, następnie, odkryłem jedną dłoń, otworzyłem zaciśnięte palce prawej dłoni i zobaczyłem ściskany w jej ręce różaniec. Może odmawiała koronkę do Miłosierdzia Bożego, a może tajemnice bolesne różańca. Było 25 minut po godz. 15.00. Kiedy kontynuowałem modlitwę, dotykając drugiej dłoni, nie spodziewałem się, że odnajdę mocno ściskany obrazek prymicyjny już wyświęconego kapłana. To obrazek jej wnuka kapłana. Ile dziś zawdzięcza swojej babci, sam Bóg wie jeden. Uświadomiłem sobie, że jestem także księdzem dzięki modlitwie i ofiarowanemu cierpieniu wielu chorych.
***
Prosiłem Boga o siłę, aby triumfować;
On dał mi słabość, abym nauczył się smaku rzeczy małych.
Prosiłem o zdrowie, aby robić rzeczy duże;
On zesłał mi chorobę, abym robił rzeczy lepsze.
Prosiłem Go o bogactwa, aby być szczęśliwym;
On dał mi ubóstwo, abym był wrażliwym i mądrym.
Prosiłem o władzę, aby ludzie liczyli na mnie;
Dał mi słabość, żebym potrzebował tylko Boga.
Prosiłem Go o towarzysza, aby nie żyć samemu;
On dał mi serce, zdolne kochać wszystkich braci.
Prosiłem o wszystko, aby cieszyć się życiem;
On dał mi życie po to, abym mógł cieszyć się wszystkim.
Nie dostałem niczego, o co prosiłem;
Ale mam wszystko, czego mogłem oczekiwać
Chociaż mówiłem coś przeciwnego, Bóg mnie wysłuchał,
I jestem najszczęśliwszym z ludzi.
[1] K. Wons, Dotykanie zranionego Boga, Św. Tomasz, wydawnictwo Salwator, Kraków 2021, s. 131.
[2] K. Wons, Dotykanie zranionego Boga…, s. 45.
[3] K. Wons, Dotykanie zranionego Boga, Św. Tomasz…, s. 9-10.
[4] M. Donaj OSA, Utraceni. Zapiski kapelana szpitalnego, Znak, Kraków 2001, s. 15