Relacje są jak perły
Relacje społeczne osób starszych i chorych najczęściej mają postać przyjaźni, sąsiedztwa i więzi rodzinnych oraz udziału we wspólnotach religijnych. Stanowią one dla nich nieocenione źródło wsparcia.
2022-08-09
Doczekaliśmy dziwnych czasów. Częściej głaszczemy ekrany smartfonów niż dłonie ludzi, których kochamy. Łatwiej przychodzi nam patrzenie w kolorowe monitory, dużo trudniej i rzadziej – w oczy ważnych dla nas osób. W dzisiejszym świecie coraz częściej mamy do czynienia z wydmuszkowym wyobrażeniem wspólnoty i bycia razem. Mylimy kontakty z relacjami. Współcześnie pojęcie „kontaktu” jest traktowane na równi z pojęciem „relacji”. Tymczasem kontakt to tylko styczność, relacja zaś to budowanie więzi. Można przecież mieć z kimś głęboką relację, wręcz zażyłość, mając sporadyczny albo tylko okazjonalny kontakt. Z drugiej strony można tkwić w bardzo płytkiej relacji z kimś, z kim kontaktujemy się często, nawet codziennie.
Swoje życie człowiek w znacznym stopniu realizuje w odniesieniu do innych osób, tworząc związki i relacje międzyosobowe. Począwszy od pierwszych chwil po narodzeniu, na każdym etapie życia i w każdym wieku relacje z innymi wpływają na to, jak myślimy, co czujemy, komu ufamy. Wytworzone przez nas więzi społeczne mają wpływ na poziom zadowolenia z życia i poczucie szczęścia, a według niektórych specjalistów – także na stopień odporności na infekcje i choroby przewlekłe. Aby jednak można było mówić o ich dobroczynnym wpływie, muszą być spełnione pewne warunki. Bo jak już wspomniano, nie każdy kontakt z drugim człowiekiem staje się od razu relacją.
Każdy ma coś do dania
Jesteśmy istotami społecznymi i potrzebujemy silnych więzi z innymi. Związki z ludźmi stanowią istotną treść naszego życia, a z jakości naszych relacji powstaje otaczający nas świat. Żyjąc z innymi, dla innych i wśród innych, czerpiemy z tego radość, motywację, odczuwamy szczęście, pragnąc odwzajemniać dobro, które nas spotyka. By tak się jednak stało, potrzeba z naszej strony wysiłku wyjścia do ludzi, otwarcia się na kontakt z nimi. Ale w jaki sposób relacje z innymi mają budować osoby przebywające na stałe w domu, unieruchomione, przewlekle chore? Czy to aby dla nich nie za wysoka poprzeczka do pokonania?
Panią Rozalię poznałam w 2020 r., kilka miesięcy po tym, gdy w naszym kraju ogłoszono stan epidemii. Pani Rozalia od kilku lat choruje na nowotwór kości. Bywają chwile, że bardzo cierpi. Gdy z powodu ryzyka zakażenia koronawirusem jako społeczeństwo przeszliśmy w stan długotrwałej izolacji, pani Rozalia postanowiła, że spróbuje pomóc innym w przeżyciu tego trudnego czasu. Opowiadała mi, że w ciągu trzech miesięcy (od połowy marca do połowy czerwca 2020 r.) wykonała blisko sto telefonów do osób, które miała zapisane w swoim notesie. Codziennie dzwoniła do jednej wybranej osoby tylko po to, aby ją pozdrowić, zapytać o samopoczucie i – co najważniejsze – zapewnić o tym, że za tę konkretną osobę danego dnia modli się i ofiaruje swoje trudności. Oto miłość w czystej postaci. Dyskretna, a jednocześnie bardzo konkretna. Pani Rozalia z powodu swojej choroby, nie miała możliwości, by pomóc komuś w sposób widoczny na zewnątrz. Nie była w stanie zrobić komuś zakupów albo ugotować dla kogoś obiadu. Ale miała otwarte serce, w którym wiele osób w tym trudnym czasie znalazło bezpieczną przystań. Była to przystań modlitwy, pamięci, ofiary cierpienia.
Jak później opowiadała, reakcje na jej telefony były różne. Jedni się dziwili, inni nie dowierzali, jeszcze inni bez słowa odkładali słuchawkę, myśląc, że to pomyłka. Ona jednak bez względu na wszystko, wiernie dzień po dniu realizowała swój plan pomocy. Ktoś zapyta: cóż to jest wobec rozmiarów epidemii, panoszącej się wszędzie samotności i wielkich potrzeb milionów ludzi? A ja odpowiem, że pani Rozalia ofiarowała innym swój największy skarb. Nie dała im tylko jakiejś drobnej cząstki siebie. Dała wszystko, co miała – czas, uwagę, modlitwę.
Dzisiaj, gdy epidemia zdaje się nieco wycofywać z naszego życia, pani Rozalia nadal jest aktywna w podtrzymywaniu kontaktów z wieloma osobami. Co prawda siły nie zawsze pozwalają jej na długie rozmowy telefoniczne, ale gdy tylko z kimś rozmawia, poświęca mu całą swoją uwagę. Dawno nie spotkałam kogoś, kto z takim zaangażowaniem i empatią potrafi słuchać o cudzych sprawach. Pani Rozalia jest dla mnie przykładem kogoś, kto nie tylko utrzymuje kontakty, ale nade wszystko buduje więzi. Prawdziwe, głębokie, długotrwałe. Właśnie takie relacje są niczym perły odnalezione na pchlim targu współczesnego świata.
Samotność nam nie służy
Mówi się, że inni ludzie to najlepsze lekarstwo na życiowe przeciwności. Wiążemy się z innymi, żeby dzielić smutki i radości naszego życia. Potrzeba przynależności jest podstawowym motywem naszych działań. Nie chcemy tracić bliskich więzi. Gdy to się dzieje, doświadczamy cierpienia, bólu i innych negatywnych emocji. Takimi stworzył nas Pan Bóg, że aby żyć, potrzebujemy innych ludzi, wspólnoty. Relacje społeczne osób starszych i chorych najczęściej mają postać przyjaźni, sąsiedztwa i więzi rodzinnych oraz udziału we wspólnotach religijnych. Znaczenie tych relacji w ich życiu jest szczególnie istotne, stanowią one bowiem nieocenione źródło wsparcia.
Potrzeba przynależności wpływa na nasze myśli, emocje, zachowania i wybory. To w relacjach z innymi realizuje się nasze człowieczeństwo, miłość, przyjaźń, czułość, rodzicielstwo. Jesteśmy istotami społecznymi, a w naszą naturę wpisana jest potrzeba przynależności do grupy, która daje szansę na bezpieczeństwo, współpracę i rozwój. Piękne kontakty z innymi ludźmi zawsze będą dla nas źródłem szczęścia, a nieudane relacje z nimi i samotność, źródłem cierpienia. Powszechnie wiadomo, że ludzie samotni i odizolowani od innych są mniej szczęśliwi, szybciej podupadają na zdrowiu, zwykle żyją krócej. Wiele badań dowodzi, że poczucie osamotnienia zakłóca sen, podnosi ciśnienie krwi, zwiększa ryzyko depresji, obniża odporność i powoduje wzrost poziomu kortyzolu (hormon stresu) we krwi.
Nieraz można spotkać się ze słusznym skądinąd stwierdzeniem, że samotność jest cichym zabójcą. Przychodzi ona bowiem do człowieka najpierw niepostrzeżenie, potem coraz śmielej próbuje się zadomowić w jego codzienności, by wreszcie całkowicie odebrać mu radość i sens życia.
Bądźmy wdzięczni
Wdzięczność to nie tylko słówko „dzięki”, które nieraz zbyt łatwo spływa z języka, ale umiejętność dostrzegania dobra we wszystkim, co otrzymujemy w życiu. Jeśli nie czujesz wdzięczności przez cały czas, nie martw się, wszystko jest w porządku. Uczucia przychodzą i odchodzą. Ale wdzięczność nie jest tylko uczuciem. To także cnota. Wszystkie cnoty to dobre usposobienia, które możemy wyćwiczyć. Wdzięczność to zwyczaj dostrzegania jasnych stron życia, bez względu na to, co czujemy. To może być trudne, ale pamiętajmy, że w miarę praktykowania cnoty, stajemy się w niej coraz lepsi.
Tymczasem wielu ludzi czuje, że nie ma powodów do tego, by być komuś za coś wdzięcznym. Z najdrobniejszymi detalami wymieniają wszystkie sytuacje, kiedy czegoś potrzebowali i pomoc nie została im udzielona. Pamiętają też każdy przypadek, kiedy sami komuś coś podarowali i nie spotkali się ze wzajemnością. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że wciąż im się wydaje, iż to inni są ich dłużnikami. Oczekują od nich znacznie więcej, niż ci mogą dać. Dlatego ciągle odczuwają niedosyt i uważają, że zasługują na więcej. Tak rodzą się roszczeniowość i życiowe rozżalenie.
Wszyscy jesteśmy dziećmi Bożymi, które muszą jeszcze trochę dorosnąć. Wszyscy miewamy kłopoty z wdzięcznością i musimy się jej stale uczyć. Ale warto podjąć ten wysiłek. Bo wdzięczność – ta względem Boga i drugiego człowieka – otwiera pełnię życia. Sprawia, że to, co mamy, wystarcza. Zamienia bunt w akceptację, chaos w porządek, pretensje w spokój. Może zamienić posiłek w ucztę, mieszkanie w dom, a obcego w przyjaciela. Prośmy zatem Boga, by pomógł nam widzieć dobro we wszystkich ludziach i sytuacjach. Prośmy, by nasz dotąd wyuczony zwyczaj dziękowania zaczął płynąć z serca. Czas będzie mijał, a my zobaczymy, jak wdzięczność czyni nasze dni lepszymi. Zmieni się nasz sposób myślenia i wartościowania.
Codziennie tak wiele dostajemy od życia: dobrą rodzinę, troskliwych lekarzy, oddanych duszpasterzy, życzliwych sąsiadów. Czy w obliczu otrzymanych darów, przechodzi nam jeszcze przez gardło słowo „dziękuję”? Kiedy spojrzymy na swoje życie, szybko przyznamy, że codziennie wydarza nam się wiele dobrych rzeczy. Postarajmy się więc z poczucia wdzięczności uczynić codzienny nawyk. Wtedy przekonamy się, że świat wdzięcznych ludzi jest miejscem dobrym do życia.
Jeśli chcesz już dzisiaj przeczytać wszystkie teksty Miesięcznika, zamów prenumeratę.