Bóg działa przez nasze ręce
Rozmowa z Piotrem Kaczmarkiem, ratownikiem medycznym.
2022-10-05
Redakcja: – Jest Pan ratownikiem medycznym. Gdzie obecnie Pan pracuje?
Piotr Kaczmarek: – Przed laty pracowałem w pogotowiu ratunkowym, obecnie jestem członkiem tzw. zespołu noworodkowego w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Jestem kierowcą karetki „N”, poza tym odpowiadam za sprzęt w karetce i pracuję jako ratownik medyczny przy noworodkach. Kiedy nie wyjeżdżam, pracuję jako członek zespołu na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym.
– Czym karetka „N” różni się od zwykłych karetek, najczęściej widywanych na drogach?
– Różni się przede wszystkim przeznaczeniem. Wyposażenie takiego ambulansu oraz wykształcenie personelu nastawione jest na transport tylko noworodków. Ambulans (karetka) to środek transportu przeznaczony do przewozu chorych lub poszkodowanych z miejsca zdarzenia do szpitala, pełni również funkcję transportu medycznego. Ponadto pojazd ten służy do udzielania pomocy na miejscu zdarzenia, dlatego obsługiwany jest przez specjalnie wyszkolony personel ratowniczy. Należy pamiętać, że nasz zespół nie wchodzi w skład systemu Państwowego Ratownictwa Medycznego. Mówiąc prościej, nie może zostać zadysponowany przez operatora numeru ratunkowego 112. W ramach Państwowego Ratownictwa Medycznego działają natomiast takie zespoły jak np. karetka „S” (specjalistyczna), karetka „P” (podstawowa), które w wyjątkowych sytuacjach mogą prosić nas o wsparcie na miejscu zdarzenia. Sprzęt, którym dysponujemy został stworzony do tego, aby jak najlepiej odpowiedzieć na wszelkie potrzeby małych pacjentów. Szczególnie tych urodzonych przed czasem i mających skrajnie niską masę ciała. Do dyspozycji mamy inkubatory transportowe zapewniające komfort termiczny i bezpieczeństwo podczas jazdy. Bardzo ważnym elementem jest respirator, ponieważ niewykształcony układ oddechowy noworodka często wymaga mechanicznej wentylacji płuc.
– Praca w specjalistycznej karetce, jaką jest karetka noworodkowa, z pewnością ma swoją specyfikę.
– Tak. Jest to wyjątkowy zespół działający w systemie transportu noworodka. Często wyjeżdżamy na blok porodowy po skrajnie wcześnie urodzone dzieci, które w miejscu, gdzie przyszły na świat, nie mają szansy diagnostyki i specjalistycznego leczenia. Nieraz podejmujemy je prosto z rąk położnika, najpierw zaopatrujemy na miejscu, potem kontynuujemy transport do ośrodka docelowego. Miejscem docelowym jest najczęściej nasz szpital lub inny ośrodek o wysokim stopniu referencyjności, w którym dziecko będzie miało pełny dostęp do nowoczesnej terapii.
– Zawód ratownika medycznego jest bardzo trudny. Wymaga specjalistycznej wiedzy i umiejętności pracy w stresie. Co sprawiło, że wybrał Pan taką profesję?
– Kiedyś chciałem zostać żołnierzem zawodowym, co z różnych, niezależnych ode mnie przyczyn ostatecznie się nie udało. W szkole wojskowej, którą ukończyłem, pełniłem funkcję sanitariusza. Wówczas byłem także wolontariuszem Maltańskiej Służby Medycznej. Spodobało mi się to na tyle, że postanowiłem kontynuować medyczną edukację, zdobywając uprawnienia ratownika medycznego. Z czasem odkryłem, że to jest moja życiowa droga, na której mogę się zrealizować.
– Co w tej pracy jest dla Pana najtrudniejsze?
– Mając bagaż doświadczeń także wcześniejszej pracy w pogotowiu ratunkowym, mogę stwierdzić, że najtrudniejsze było to, iż nie mogłem się na wszystko przygotować. Jako medycy oczywiście staramy się to robić, ale życie pokazuje, że prędzej czy później w naszej pracy spotkamy się z sytuacją, na którą nie będziemy gotowi. W pracę każdego medyka wpisane są stres i wielka niewiadoma. Trudna jest świadomość, że to się nigdy nie zmieni. Z pewnością niełatwo sobie poradzić także z rosnącymi wobec nas wymaganiami społeczeństwa. Z jednej strony dobrze, że od medyków wymaga się profesjonalizmu i wysokich kwalifikacji, ale z drugiej strony nasze możliwości są ograniczone i nie na wszystko mamy wpływ. W medycznych zawodach nie ma mowy o tym, że raz się czegoś nauczyło i to wystarczy na całe życie. My musimy uczyć się cały czas. Stale podnosimy swoje kwalifikacje i jesteśmy z tego rozliczani. Dzięki temu jako ratownicy medyczni mamy jedne z najwyższych uprawnień w Europie.
– Praca ratownika medycznego jest również pracą pod dużą presją.
– Tak, choć nie ukrywam, że w zespole, w którym obecnie pracuję mam nieco większy spokój co do tego, jakich sytuacji mogę się spodziewać, ale wiadomo, że nadal wiele okoliczności potrafi nas zaskoczyć. Przeszedłem z pogotowia ratunkowego do zespołu noworodkowego, bo czułem potrzebę wyspecjalizowania się. Widzę, że w zespole noworodkowym mogę być bardziej efektywny i pomocny jako ratownik medyczny, nadal dając z siebie wszystko.
– Z pewnością nie łatwo też łączyć wymagania Pana pracy z życiem prywatnym.
– Trzeba wspomnieć, że profesja ratownika medycznego jest tego typu pracą, z której nie da się tak po prostu wyjść i o niej zapomnieć. Wymaga wielu przygotowań. Również zejście z dyżuru często nie kończy naszego zaangażowania. Ale z pewnością jest to rodzaj służby, który daje mnóstwo satysfakcji. Mam rodzinę, jestem ojcem trójki dzieci i nie ukrywam, że wiele wysiłku kosztowało mnie ustawienie sobie właściwej hierarchii wartości. Nie chciałem, aby praca – choć bardzo dla mnie ważna i satysfakcjonująca – zdominowała całe moje życie. Pragnąłem, aby Pan Bóg, rodzina i dom były w moim życiu wartościami, którym podporządkowane zostaną wszystkie inne. Niestety, wielu medyków przegrywa na tym polu.
– W jaki sposób wiara pomaga Panu w pracy?
– Myślę, że nie dałbym rady udźwignąć swoich obowiązków, gdyby nie relacja z Panem Bogiem. Mam żywe doświadczenie obecności Boga i Jego towarzyszenia mi w mojej pracy. Znam swoją wartość i wiem, ile potrafię jako medyk, ale to Bóg jest Panem życia, nie ja. On działa przez nasze ręce. Głęboko wierzę, że On może zrobić więcej niż ja i zawsze mam pewność, że jest obok mnie podczas każdej akcji. Nawet jeśli po ludzku wydarzyło się coś złego, wiem, że Bóg był i jest blisko. Często jest we mnie pragnienie kontrolowania wszystkiego, analizowania i posiadania matematycznej pewności, co do podjętych interwencji. Wciąż jednak uświadamiam sobie, że nie wszystko ode mnie zależy i że nie wszystko da się przewidzieć. W mojej pracy staram się mieć na uwadze dobro drugiego człowieka, kierować się nie tylko rozumem, ale także sercem. Łatwo pacjenta odczłowieczyć i skupić się tylko na problemie medycznym. Pan Bóg napomina mnie, że będę rozliczany z miłości, a nie tylko z procedur, algorytmów i medycznej wiedzy.
– W nas, ludziach, drzemie stała pokusa przypisywania sobie zasług i sukcesów. Myślę, że może to w szczególny sposób dotyczyć właśnie medyków, którzy w swojej pracy często dotykają granicy życia i śmierci.
– To prawda. Pamiętam, że kiedyś po skutecznej reanimacji podszedłem do mojego kolegi, pokazałem mu dłonie i dumnie oznajmiłem: „tymi rękoma!”. Późnej w rachunku sumienia musiałem przyznać przed Bogiem i przed samym sobą, że to nie ja panuję nad ludzkim życiem, ale On postawił mnie w odpowiednim czasie i miejscu. Nie wszystko jest jedynie moją zasługą. Pan Bóg jest jednak tak cudowny, że nigdy nie depcze ludzkich talentów i umiejętności. Bóg nie chce nam udowodnić, że do niczego się nie nadajemy, On nie umniejsza naszych zdolności, starań, ciężkiej pracy. Dlatego zawsze robię wszystko, co w mojej ludzkiej mocy, ale wierzę, że On może zadziałać o wiele skuteczniej niż ja – podnieść, uzdrowić, wskrzesić. Jest przecież Bogiem żywych, nie umarłych.
– Bardzo dziękuję Panu za rozmowę.