Ostatnie słowo należy do Boga

Rozmowa z Ewą i Tomaszem Nowakami z Kębłowa w województwie pomorskim, uczestnikami IV Archidiecezjalnej Pielgrzymki Osób Chorych i Niepełnosprawnych do Lourdes.

zdjęcie: Roman Koszowski/Foto Gość

2022-11-08

Redakcja: – IV Archidiecezjalna Pielgrzymka Osób Chorych i Niepełnosprawnych do Lourdes zorganizowana została przez archidiecezję katowicką. Wy mieszkacie na terenie archidiecezji gdańskiej, która położona jest na drugim końcu Polski. Jak zatem znaleźliście się na tej pielgrzymce?
Ewa Nowak (EN): – O pielgrzymce do Lourdes dowiedzieliśmy się od mojej bratowej Dagmary, która od 8 lat jest członkiem Apostolstwa Chorych. Bratowa najpierw miała pojechać sama, potem namówiła swojego męża, czyli mojego brata, aż w końcu zrodził się pomysł, abyśmy my – mój mąż Tomek i ja – również uczestniczyli w pielgrzymce. Tym sposobem cała nasza czwórka po raz pierwszy znalazła się w lourdzkim sanktuarium. Bardzo ucieszyliśmy się, że wyjazd ten jest pielgrzymką, formą rekolekcji w drodze, a nie zwykłą wycieczką. Po czasie pandemii i po wypadku Tomka brakowało nam takiego formacyjnego wyjazdu.
Tomasz Nowak (TN): – Jesteśmy członkami Ruchu Światło-Życie, poznaliśmy się w oazie młodzieżowej, a teraz trwamy w Domowym Kościele. Zwyczajowo raz w roku wyjeżdżamy na rekolekcje, ale tak jak żona wspomniała, przez pandemię i mój wypadek mieliśmy kilkuletnią przerwę w tego typu wyjazdach. Tym bardziej więc cieszymy się, że udało nam się przyjechać do Lourdes. Poza tym nie każde miejsce, w którym organizowane są rekolekcje, jest przystosowane dla osób niepełnosprawnych, wciąż istnieje wiele barier architektonicznych. W Lourdes wszystko jest przygotowane z myślą o chorych i niepełnosprawnych.

 – Mieszkacie na Pomorzu, a pielgrzymka wyjeżdżała z Katowic…
TN: – Na szczęście mam samochód przystosowany dla osoby niepełnosprawnej, taki z automatyczną skrzynią biegów. Dzień przed rozpoczęciem pielgrzymki, a więc 9 września, z Kębłowa, gdzie mieszkamy (12 km od Wejherowa) samochodem dotarliśmy do Gdyni, a z Gdyni pociągiem do Katowic. W Katowicach mieliśmy załatwiony nocleg. W dniu wyjazdu, 10 września, punktualnie stawiliśmy się na miejscu zbiórki.
EN: – Byliśmy zmuszeni w taki właśnie sposób zorganizować nasz dojazd do Katowic, dzieląc go na etapy, bo Tomek nie dałby rady bez odpoczynku po podróży przez całą Polskę, ruszyć w dalszą podróż do Lourdes.

– Musieliście Państwo włożyć ogromny wysiłek logistyczny i nie tylko, aby znaleźć się na tej pielgrzymce. Jestem pełna podziwu dla Waszej determinacji w dążeniu do celu.
EN: – Owszem, wymagało to trochę wysiłku i przemyślanej organizacji, ale jak się bardzo czegoś pragnie, wszystko jest do zrobienia.
– Teraz czas na być może najtrudniejsze pytanie. Jak to się stało, że porusza się Pan na wózku inwalidzkim?
TN: – 31 października minęły 3 lata od mojego wypadku samochodowego. Wracałem autem z pracy, od klientki. Przypuszczalnie zasnąłem na chwilę za kierownicą i samochód uderzył w drzewo. Nic nie pamiętam z chwili wypadku, ale w przebłyskach pamięci pojawia się również scena, że na moment biorę do ręki komórkę i czytam SMS-a. Nie mam pewności, że tak właśnie było i nigdy się już tego nie dowiem, ale istnieje prawdopodobieństwo, że to stało się przyczyną mojego wypadku. Do dzisiaj ten SMS jest w moim telefonie.
EN: – O wypadku męża dowiedziałam się dopiero po trzech godzinach. Tomek z powodu uszkodzonych płuc był niestabilny oddechowo, jego oddech był wydolny tylko w 20%. Trafił do szpitala w Wejherowie, gdzie niestety lekarze nie zdecydowali się, aby od razu go operować. Na operację czekał aż 29 dni, co spowodowało, że nastąpił obrzęk rdzenia kręgowego. Jak się potem okazało – a co potwierdzili inni lekarze – to przesądziło o tym, że Tomek jest sparaliżowany od pasa w dół. Gdyby był od razu operowany, z dużym prawdopodobieństwem dzisiaj by chodził. Gdy Tomek leżał na SOR-ze w wejherowskim szpitalu, nieruchomo przez 24 godziny na desce, cały czas modliliśmy się i mieliśmy nadzieję, że jednak przetransportują go do szpitala w Gdańsku i zoperują. Niestety stało się inaczej.
TN: – Zanim mnie zoperowano, pojawiały się kolejne komplikacje m.in. potworne odleżyny. Był to dla mnie bardzo trudny czas, ale dzięki Panu Bogu, udało mi się to przetrwać.
EN: – Czas oczekiwania na operację był dla całej naszej rodziny bardzo trudny. Zaryzykuję odważne stwierdzenie, że była to nasza osobista droga krzyżowa. Jestem przekonana, że Pan Bóg uczył mnie w tym czasie, co naprawdę oznaczają często wypowiadane przeze mnie słowa: „Jezu, ufam Tobie!”. Uczył mnie i nadal uczy, co one oznaczają nie tylko w pobożnych deklaracjach, ale w prawdziwym życiu – nieraz pełnym tragedii i bólu.

– Dzisiaj jesteście już na etapie pogodzenia się z tą sytuacją?
TN: – Początkowo w ogóle nie dopuszczałem do siebie myśli, że nie będę chodził. Mówiłem nawet żonie, która zajęła się załatwianiem dla mnie renty, że to nie będzie potrzebne, bo przecież wkrótce wrócę do sprawności, do pracy. Z czasem jednak zaczęło do mnie docierać, że jestem niepełnosprawny i że być może to się nigdy nie zmieni. Potrzebowałem trochę czasu, aby pogodzić się i oswoić z tą myślą. Były łzy, bunt, chwile załamania… Na szczęście czuję obecność Boga i Maryi przy mnie i z tego płynie ogromna moc. Wiara w Boga pomogła nam przetrwać najtrudniejszy czas, ale nadal walczymy. Codziennie ćwiczę, rehabilituję się, aby na ile to możliwe utrzymać dobrą formę.
EN: – Kiedyś jeden lekarz nam powiedział, że to nie medycyna, ale Pan Bóg ma ostatnie słowo, dlatego nie przestajemy wierzyć, że być może mąż stanie jeszcze na nogi. Nie tracimy nadziei. Oddaliśmy tę sprawę w Boże ręce.

– Skoro podjęliście tak wielki wysiłek, aby znaleźć się w Lourdes, domyślam się, że macie także szczególne nabożeństwo do Maryi.
EN: – Tak, Maryję darzymy wielką miłością. Wierzymy, że Ona jest drogą do Jezusa, kluczem do Jego Serca. Należymy z Tomkiem do trzech róż różańcowych: róży małżonków, róży rodziców i róży parafialnej. Kolejny już raz odmawiamy też Nowennę Pompejańską. Całe nasze życie od dawna zawierzamy Maryi, dlatego tak bardzo się cieszymy, że mogliśmy przyjechać do Lourdes i nie straszny był nam żaden wysiłek, aby tutaj dotrzeć.
TN: – Ale kiedy usłyszałem, że do Lourdes zamiast jechać pociągiem, polecimy samolotem, minę miałem nietęgą. Nie jeden raz się w życiu zarzekałem, że nigdy nie wsiądę do samolotu, a tu proszę – i na to Pan Bóg znalazł swój sposób. Cenimy sobie, że są wśród nas kapłani, że jest codzienna eucharystia. Jesteśmy tutaj niby wśród obcych ludzi, ale tak naprawdę łączy nas bardzo wiele – wiara, miłość do Maryi, także cierpienie.

– Czym zajmował się Pan przed wypadkiem?
TN: – Przed wypadkiem byłem człowiekiem bardzo aktywnym, dużo pracowałem. Zajmowałem się stawianiem kominków. Mój kolega prowadzi w Gdyni sklep z kominkami, więc współpracowaliśmy ze sobą. Pracowałem w branży 20 lat.

– Po wypadku wiele się zmieniło…
EN: – Tak. Czasem powtarzam, że trzeba uważać na to, co się mówi Panu Bogu. Ponieważ mąż miał ciężką pracę, rzadko bywał w domu. Ja bardzo pragnęłam, abyśmy spędzali ze sobą więcej czasu i modliłam się o to. Można powiedzieć, że Pan Bóg wysłuchał mojej prośby po swojemu, bo teraz, gdy Tomek  jest w domu, spędzamy ze sobą dużo więcej czasu, przez co bardzo się do siebie zbliżyliśmy. Nie powiem, że kierując swoją prośbę do Boga, dokładnie o taki obrót spraw mi chodziło, ale On wie najlepiej, co jest dla nas dobre.
TN: – Ewa się cieszy, bo ja teraz dużo czasu spędzam w kuchni. Bardzo lubię gotować i ponoć nieźle mi to wychodzi. Gdy ona wraca z pracy, czeka na nią obiad. Jeśli chodzi o moje codzienne funkcjonowanie, potrzebuję pomocy przy przesiadaniu się na wózek i przy ubraniu się, ale gdy już siedzę na wózku, właściwie jestem całkowicie samodzielny. Potrafię z pomocą się wykąpać czy wyjechać z domu, dzięki specjalnie zamontowanej windzie. Muszę tylko uważać, aby się nie przewrócić z wózkiem, bo nie dałbym rady samodzielnie się podnieść. Moja niepełnosprawność z jednej strony powoduje, że jestem zależny od innych, a z drugiej mobilizuje mnie do aktywności i radzenia sobie w różnych sytuacjach. Dla mnie jako mężczyzny trudne jest czasem to, że muszę prosić innych o pomoc np. gdy coś w domu się popsuje. Kiedyś wszystko potrafiłem naprawić sam. Nie lubię też, gdy ktoś okazuje mi nadmierną litość, współczucie. Trudno mi sobie z tym poradzić.
EN: – Pomocą w opiece nad Tomkiem jest nasz 24-letni syn, który jeszcze mieszka z nami. Wspiera nas, jak tylko może, ma dużo siły. Mamy także 30-letnią córkę, która mieszka w Gdyni. Ona również nam pomogła, szczególnie bezpośrednio po wypadku.

– Spotkało Was bardzo trudne życiowe doświadczenie, a mimo to nie tracicie nadziei i pogody ducha.
EN: – To zasługa także wielu wspaniałych ludzi, których Pan Bóg cały czas do nas posyła, okazując nam w ten sposób swoją troskę. Mamy u swego boku wspaniałą rodzinę, cudownych przyjaciół i sąsiadów, oddanych kapłanów. Chcemy im wszystkim z tego miejsca bardzo podziękować. Gdyby nie ich obecność, modlitwa i różnoraka pomoc w najcięższych chwilach, z pewnością byłoby nam o wiele trudniej unieść piętrzące się przed nami problemy. Dobrze jest mieć obok siebie życzliwych, bezinteresownych ludzi, gotowych zawsze przyjść z pomocą. Mamy wielkie szczęście. Jesteśmy za to wszystko wdzięczni Panu Bogu.

– Dziękuję za rozmowę i Wasze świadectwo wiary.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2022nr11, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 23.11.2024