Najważniejsze zdrowie?
Choroba jest złem, ale bynajmniej nie największym w ludzkim życiu. Największym złem, którego może doświadczyć człowiek, jest grzech, i to jego powinien się strzec za wszelką cenę – choćby za cenę utraty zdrowia, a nawet życia.
2023-04-03
Każdego roku, 7 kwietnia, obchodzony jest Światowy Dzień Zdrowia. Dzień ten może stać się dobrą okazją do zadania sobie pytania, czy zdrowie jest najwyższą wartością w naszym życiu? A może istnieją inne wartości dużo cenniejsze niż zdrowie? Często, przy różnych okazjach, życzymy sobie zdrowia, „bo zdrowie jest najważniejsze”. Czy jednak na pewno?
Zdrowie czy zbawienie?
Zbawienie jest nam dane i zadane. Dane – ponieważ już ponad dwa tysiące lat temu Jezus Chrystus „przez krzyż i mękę swoją świat odkupić raczył” – i zadane, ponieważ nasze osobiste zbawienie nie odbędzie się bez naszego działania. „Zabiegajcie o własne zbawienie z bojaźnią i drżeniem” (Flp 2, 12) – nakazuje św. Paweł. Nie zdrowie zatem, nawet nie życie doczesne, jest kluczowym dobrem, o które człowiek powinien z całych swoich sił troszczyć się i zabiegać, lecz zbawienie. „Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa” (Łk 9, 24) – przypomina Pan Jezus. Stawianie na pierwszym planie zdrowia grozi niebezpieczeństwem lekceważenia zbawienia. Jeżeli bowiem zdrowie jest dla kogoś najważniejsze, to zbawienie musi być mniej ważne. A o sprawy drugoplanowe zwykle troszczymy się znacznie mniej.
Nie znaczy to, że mamy nie dbać o zdrowie, czy też na zdrowiu sobie szkodzić. Wręcz przeciwnie! „Czyż nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego?” – pyta św. Paweł, by natychmiast dodać w formie zalecenia: „Chwalcie więc Boga w waszym ciele!” (1 Kor 6, 19-20). O ciało bezwzględnie należy się troszczyć, bo nie jest ono naszą własnością. Jak słusznie zauważa św. Paweł w Liście do Rzymian, „nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14, 7-8). Nasze ciała zostały nam oddane w użytkowanie – niejako wynajęte przez Stwórcę – i mamy obowiązek o nie dbać, bo chociaż ostatecznie ulegną one śmierci i rozkładowi, to jednak dopóki spoczywają w naszej pieczy, odpowiadamy za nie przed ich Właścicielem. Więcej, mamy obowiązek uczynić z naszych ciał dobry użytek na drodze ku zbawieniu.
O zdrowie zatem trzeba dbać, ale nie wolno z niego robić bożka. Nie da się żyć tak, aby wszystko, co nas dotyczy było jedynie fit, glow i top of the top (z ang. dopasowanie, blask, najwyższa forma). Każda idealizacja naszego życia i zdrowia prędzej czy później rozbije się, roztrzaska o rzeczywistość – nie ma mocnych. Im bardziej nadmuchamy tę bańkę szczęśliwości, tym bardziej będzie bolało, kiedy pęknie.
Gdyby przyjąć, że zdrowie jest najważniejsze, chorobę należałoby postrzegać jako największe możliwe zło, którego człowiek doświadcza w życiu. Tymczasem wcale tak nie jest. Katechizm Kościoła Katolickiego uczy, że „choroba może prowadzić do niepokoju, do zamknięcia się w sobie, czasem nawet do rozpaczy i buntu przeciw Bogu, ale może także być drogą do większej dojrzałości, może pomóc lepiej rozeznać w swoim życiu to, co nieistotne, aby zwrócić się ku temu, co istotne. Bardzo często choroba pobudza do szukania Boga i powrotu do Niego” (KKK 1501). Choroba jest złem, ale bynajmniej nie największym w ludzkim życiu. Największym złem, którego może doświadczyć człowiek, jest grzech, i to jego powinien się strzec za wszelką cenę – choćby za cenę utraty zdrowia, a nawet życia. „Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za swoją duszę?” (Mt 16, 26).
Czy jest sens cierpieć?
Powiedzmy to jasno: cierpienie samo w sobie jest złem. Bóg nie chce cierpienia, nie jest też powodem cierpienia. Kluczem do zrozumienia sensu cierpienia i przyjęcia go jest ofiarowanie się Bogu. Chodzi o zamienianie zła, jakim jest cierpienie, w dobro. W jakie dobro? W modlitwę, ofiarę, gest czystej bezinteresownej miłości, w akt oddania, zawierzenia siebie Bogu. Chodzi więc nie o cierpienie dla cierpienia, ale o miłość, która jest gotowa znosić cierpienie, o miłość, która w obliczu bólu nie wycofuje się, ale trwa wiernie, co więcej, rośnie. O miłość, która potrafi dać siebie do końca. Aż po śmierć.
Ten proces przemiany cierpienia w modlitwę i miłość, można porównać do powstawania perły. Jak wiadomo, perła powstaje w ciele mięczaka, gdy do wnętrza skorupy, w której żyje, dostanie się ziarenko piasku, odprysk muszli lub jakieś inne obce ciało. To obce ciało dosłownie wbija się w jego organizm, zadając mu ból. Jednak wokół tego miejsca bólu, cierpienia i zranienia stopniowo zaczyna wytwarzać się perła. Zatem paradoksalnie – w miejscu największej rany powstaje coś najpiękniejszego, najcenniejszego.
Wszyscy boimy się cierpienia. Nawet sam Jezus wołał do Ojca w Ogrójcu: „Oddal ode Mnie ten kielich”. Ale gdy dopada nas cierpienie, daje ono szansę na perłę, czyli na nową jakość, na coś pięknego, szlachetnego, cennego – na wzrost w wierze, w miłości, dojrzewanie w pięknym człowieczeństwie. Cierpienie daje taką szansę, ale nie działa w nas jak automat. Cierpienie może także człowieka niszczyć, degradować fizycznie i duchowo, prowadzić do bluźnierstwa, a nawet do zbrodni, do szaleństwa, do zadawania cierpienia innym w imię doznanej krzywdy itd. Zamienianie bólu w perłę zależy od naszej wolności. Zależy od tego, czy przyjmiemy cierpienie ze względu na miłość do człowieka i Boga, których kochamy. Słusznie bronimy się przed bólem i cierpieniem w ochronne skorupy, lecz gdy jakiś cierń wbije się w nasze ciała czy dusze, wtedy w wolności sami możemy zdecydować, co z tym cierniem zrobimy.
Oczywiście nie chodzi o cierpiętnictwo. Należy robić wszystko, co w naszej mocy, aby cierpienie zmniejszyć, pokonać, ale całkowite usunięcie go ze świata nie leży w naszych możliwościach – podkreśla Benedykt XVI w encyklice „Spe salvi”. Ale też – kontynuuje – „właśnie tam, gdzie ludzie, usiłując uniknąć wszelkiego cierpienia, starają się uchylić od wszystkiego, co może powodować ból, tam, gdzie chcą zaoszczędzić sobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają się w życie puste, w którym być może już prawie nie ma bólu, ale coraz bardziej dominuje mroczne poczucie braku sensu i zagubienia. Nie unikanie cierpienia ani ucieczka od bólu uzdrawia człowieka, ale zdolność jego akceptacji, dojrzewania w nim, prowadzi do odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością”. Powtórzmy zatem: sens cierpienia odnajdujemy przez zjednoczenie go z Ukrzyżowanym.
Duchowa droga Apostolstwa Chorych
Jednym z głównych duchowych zadań, które przyświeca wspólnocie Apostolstwa Chorych, jest jednoczenie się w doświadczeniu choroby z Jezusem Chrystusem oraz w łączności z Nim ofiarowanie swojego cierpienia Bogu za zbawienie świata. Ta idea znalazła się u podstaw powstania wspólnoty Apostolstwa Chorych. Od samego początku myśl o ofiarowaniu cierpienia nie oznaczała wychwalania samego cierpienia. Ani chrześcijaństwo ani Apostolstwo Chorych nie promują cierpiętnictwa. Ksiądz Michał Rękas niejednokrotnie o tym przypominał. Już w 1930 r. pisał: „Przynależność do Apostolstwa Chorych nie wyklucza pragnienia uleczenia i powrotu do zdrowia i czynienia w tym kierunku starań i zabiegów i modlenia się o zdrowie”. W 1947 r. rozwinął tę myśl: „Choroba i cierpienie są same w sobie czymś złym. Tak uczy św. Tomasz z Akwinu i cały Kościół katolicki. Podkreślam to mocno, żeby usunąć możliwe podejrzenia i nieporozumienia ze strony ludzi patrzących na Apostolstwo Chorych powierzchownie, bez zrozumienia. Kościół katolicki, idąc śladami Jezusa, czynił wiele i wciąż czyni dla zmniejszenia cierpienia. Chory obowiązany jest leczyć się, Kościół przy chorych modli się przede wszystkim o zdrowie”. Zaś o ofiarowaniu cierpień pisał tak: „Nie jest to pragnienie nowych, dodatkowych, czy jeszcze większych cierpień, tylko całkiem proste, ofiarne przyjęcie i religijne przeżycie po Bożemu cierpień już istniejących”.
Choroba, niemoc, ułomność czy kalectwo – na co w historii znajdujemy liczne dowody – mogą się okazać błogosławieństwem, łaską, przyczyną nawrócenia i ratunkiem dla duszy. Nie zapominajmy o uzdrawiającej sile choroby. Właśnie tak: o uzdrawiającej sile choroby. Choć sformułowanie to wydaje się mocno trącić wewnętrzną sprzecznością – odbierze je w ten sposób tylko niewierzący. Chrześcijanin doskonale wie, że Bóg może także z sytuacji choroby uczynić przestrzeń wielkiego duchowego dobra. Dobra, które rozlewa się nie tylko na samego chorego, ale także – przez jego ofiarowanie cierpienia w różnych intencjach w łączności z Panem Jezusem – na innych.
Zobacz całą zawartość numeru ►