Po prostu lubię żyć!
O życiowej pasji, o trudach leczenia i związanych z tym kryzysach oraz o tym, że w życiu najważniejsze jest samo życie opowiada Łucja Kulawik, 80-latka mieszkająca obecnie w Świnoujściu.
2023-04-03
Redakcja: – Dotąd, w ciągu 80 lat życia, dwukrotnie pokonała Pani nowotwór, przeszła udar mózgu, zatrucie tlenkiem węgla, dwa zawały serca i siedem skomplikowanych złamań. Sporo tego, jak na jeden życiorys.
Łucja Kulawik: – Każdy ma swoją historię życia. Moja – przyznaję – była i jest usłana wieloma trudnymi doświadczeniami, głównie zdrowotnymi. Przeżyłam także bolesne chwile związane z internowaniem mojego męża w stanie wojennym czy z tragiczną śmiercią kilku bliskich mi osób. Mogłabym powiedzieć, że życie mnie nie oszczędzało, ale ja wcale nie czuję się szczególnie pokrzywdzona przez los.
– Jak to? Przecież Pani chorobami i życiowymi trudnościami dałoby się obdzielić kilka osób. Naprawdę nie ma Pani poczucia, że spotkała Panią wyjątkowa niesprawiedliwość?
– Naprawdę. I powiem więcej, jestem Panu Bogu za wszystko wdzięczna. Oprócz wymienionych trudności, doświadczyłam w życiu przecież także wielu pięknych chwil. Przeżyłam z moim mężem 40 szczęśliwych lat, urodziłam trójkę dzieci, doczekałam się licznej gromadki wnucząt. Rodzice przekazali mi wiarę, która prowadzi mnie przez życie, miałam kilkoro prawdziwych przyjaciół i zawsze dobrych sąsiadów. Ponadto zawodowo zajmowałam się tym, co nie tylko pozwalało mi się utrzymać, ale przede wszystkim sprawiało dużą przyjemność. To przecież ogrom dobra. Czuję się bardzo obdarowana.
– Czym zajmowała się Pani zawodowo?
– Z zawodu jestem krawcową, z zamiłowania także hafciarką. Obydwie te umiejętności wykorzystywałam, szyjąc i ozdabiając suknie do Mody Polskiej. Szyłam głównie suknie ślubne i koktajlowe, choć przez krótki czas zajmowałam się także tzw. krawiectwem ciężkim, szyjąc płaszcze. Pracy było na tyle dużo, że czasem musiałam szyć także poza godzinami pracy, w domu. W wykonywaniu swoich obowiązków zawsze byłam sumienna. Nie uznaję robienia czegokolwiek „po łebkach”. Kiedy szyłam suknię ślubną dla przyszłej panny młodej, za każdym razem starałam się tak ją uszyć, jakbym to ja sama miała w niej pójść do ołtarza. Spod moich rąk nie wyszły dwa jednakowe egzemplarze. Każda suknia musiała być jedyna w swoim rodzaju. Nie lubię produkcji seryjnej. Mogę powiedzieć, że z tymi sukniami jest trochę podobnie jak z naszymi historiami życia. Każdy ma swoją, niepowtarzalną.
– Wróćmy zatem do Pani historii. Cierpiąc na liczne choroby, z pewnością wiele czasu spędziła Pani w szpitalach.
– Tak, bywały okresy, kiedy szpital stawał się moim drugim domem. Rekordowy pod tym względem był rok 2017, bo w szpitalach spędziłam wówczas łącznie ponad 9 miesięcy.
– Jak znosiła Pani ten czas: przedłużające się leczenie i rozłąkę z bliskimi?
– Miewałam różne momenty. Czasem dopadał mnie kryzys związany ze złym samopoczuciem, ale częściej doświadczałam jednak chwil przepełnionych nadzieją, że wkrótce wrócę do domu i do normalnego funkcjonowania. Moi bliscy odwiedzali mnie w szpitalu, choć nie na każdym oddziale, na którym leżałam, było to możliwe z jednakową częstotliwością. Przykładowo na hematologii odwiedziny były tylko raz w tygodniu z uwagi na niską odporność pacjentów i ryzyko infekcji. Wtedy było to dla mnie dosyć trudne do zaakceptowania, ale doceniłam to dopiero wówczas, gdy podczas pandemii odwiedziny w szpitalach w ogóle nie były możliwe i wielu pacjentów umierało, nie pożegnawszy się nawet z rodziną. Zrozumiałam wtedy, że miałam wiele szczęścia i że zawsze trzeba cieszyć się z tego, co się ma i być za to wdzięcznym.
– Nigdy nie miała Pani chwili zwątpienia w sensowność podejmowanego leczenia?
– Oczywiście, że miałam. Pamiętam swój największy kryzys, kiedy po pięciu latach remisji, nowotwór powrócił. Niby wiedziałam, że istnieje takie ryzyko, gdy jednak choroba ponownie zaatakowała, byłam przerażona. Od razu przed oczami stanęły mi długie cykle chemioterapii, bolesne wkłucia w żyły, wymioty, wypadanie włosów i osłabienie. Byłam pewna, że nie dam rady przejść przez to wszystko kolejny raz. Przychodziły mi wtedy do głowy myśli, by zrezygnować z dalszego leczenia, by sobie odpuścić. Potrzebowałam czasu, aby oswoić się z nawrotem choroby. Na szczęście dzięki wsparciu rodziny i pomocy mądrych lekarzy, szybko uporałam się ze zniechęceniem. Kolejny raz stanęłam do walki o własne zdrowie. Nie żałuję, choć droga była trudna.
– Domyślam się, że tym trudniejsza, że oprócz nowotworu, wciąż towarzyszyły Pani inne dolegliwości i przytrafiały się kolejne. A to złamanie, a to zawał...
– Rzeczywiście tak było, co nie ułatwiało mi całego procesu leczenia, ale z drugiej strony – paradoksalnie – pozwalało mi się bardziej zmobilizować. Każdą kolejną chorobę lub wypadek traktowałam niczym nowe wyzwanie, które trzeba podjąć i sobie z nim poradzić. Pomagała i nadal pomaga mi w tym metoda małych kroków. Staram się tak podchodzić do leczenia, że próbuję pokonywać przeszkody po kolei, a nie wszystkie jednocześnie. To daje mi poczucie, że mimo, iż powoli, idę naprzód.
– Życie pokazuje jednak, że nie każdą przeszkodę, trudność i chorobę można pokonać. Co wtedy?
– Wtedy przychodzi etap godzenia się z nieodwołalnymi faktami. Etap, kiedy trzeba zaakceptować swoją kruchość, ograniczoność i pogłębiającą się słabość. Nie jest to równoznaczne z poddaniem się, ale w jakiś sposób urealnia naszą sytuację. Dlatego, gdy przybywa lat, a z nimi dolegliwości, trzeba to przyjąć. W ciągu życia doświadczamy różnych wydarzeń i sytuacji. Jedne są dobre i przyjemne, inne trudne. Trzeba przyjąć i zaakceptować wszystkie. Moja mama mawiała, że z Bożej ręki trzeba przyjmować wszystko, bo nawet jeśli jakiś dar jest trudny, to ostatecznie przyniesie dobro. Dlatego uważam, że mamy obowiązek dbać o zdrowie i leczyć się, ale kiedy przychodzi moment, że leczenie nie przynosi już oczekiwanych rezultatów, wtedy trzeba całkowicie zdać się na Boga, zaufać Mu do końca. Oczywiście jedno nie wyklucza drugiego, bo nasze leczenie również należy Panu Bogu zwierzyć i prosić, by nas prowadził na drodze ku zdrowiu.
– Podkreśla Pani rolę wiary w swoim życiu. Rozumiem, że ona pomaga Pani w codziennym zmaganiu się z trudnościami i podejmowaniu właściwych decyzji związanych z leczeniem.
– Tak. Bez wiary i więzi z Panem Bogiem na pewno nie potrafiłabym poradzić sobie w życiu. Z pewnością o własnych siłach nie zdołałabym pokonać trudności, o których rozmawiamy. Jestem wdzięczna za takie życie, jakie mam. Ze wszystkimi trudnymi i pięknymi chwilami. Nie chciałabym w nim niczego zmieniać, bo skoro tak się ono potoczyło, to widocznie taka właśnie jest moja droga.
– Droga do Boga?
– Nie tylko do Boga. Do człowieka również. Sięgając pamięcią do najróżniejszych wydarzeń mojego życia, widzę, że właśnie w tych najtrudniejszych chwilach poznawałam dobrych i szlachetnych ludzi. Być może nigdy bym ich nie spotkała, gdyby nie moje liczne pobyty w szpitalach, sanatoriach itd. Z perspektywy lat coraz lepiej rozumiem sens każdego przeżytego dnia. Głęboki sens miały moje zawały, nowotwory, złamania i śmierć bliskich. Sens miało moje małżeństwo, urodzenie i wychowanie dzieci. Sens miało leczenie i długie leżenie na szpitalnym łóżku. Sens miało każde spotkanie z drugim człowiekiem, współpacjentem. Sens miało także to, w czym nie potrafię ludzkimi oczami dojrzeć żadnego sensu. Widzę go natomiast oczami wiary.
– Mówi Pani o tym wszystkim tak zwyczajnie, pokornie. Myślę, że umiejętność takiego właśnie spojrzenia na swoje życie – spojrzenia spokojnego i pełnego wdzięczności – jest wielką łaską.
– Ja po prostu lubię żyć! I chyba z tego wynika moje podejście do wszystkiego, co mnie spotkało i spotyka. Naprawdę w życiu wszystko mnie cieszy, a najbardziej samo życie. Dlatego proszę Pana Boga o jeszcze kilka lat na tym świecie. Bardzo chciałabym dożyć chwili, gdy moja najmłodsza wnuczka rozpocznie studia i chciałabym zostać... prababcią. Modlę się codziennie za innych, a inni modlą się za mnie. To daje mi siłę na każdy kolejny dzień.
– Życzę wszystkim, sobie również, takiej radości i wdzięczności, jakie nosi Pani w sercu. A Pani czego mogę życzyć?
– Tego, żebym życie do końca przeżyła dobrze. Nie łatwo, nie spokojnie, nie za wszelką cenę w zdrowiu, ale dobrze.
– Zatem z całego serca tego życzę i o to się modlę. Dziękuję Pani za rozmowę i świadectwo wiary.
Zobacz całą zawartość numeru ►