Zapraszające spojrzenie
To spojrzenie bardzo uważne, przenikające do głębi, poznające całe wnętrze danego człowieka, a mimo to akceptujące go. Takie jest właśnie spojrzenie Jezusa. Inne aniżeli to zwykłe, ludzkie.
2023-09-21
Komentarz do fragmentu Ewangelii Mt 9, 9-13
XXIV tydzień zwykły, święto św. Mateusza, Apostoła i Ewangelisty
Celnik Mateusz nie jest jedynym celnikiem wspomnianym w Ewangelii. Święty Łukasz zamieszcza także opowieść o innym, a konkretniej o zwierzchniku celników – Zacheuszu (por. Łk 11,9-10). Celnicy nie posiadali szacunku ani dobrej opinii. Zbierali podatki dla Heroda Antypasa, współpracowali z nim, a więc byli postrzegani jako kolaboranci, zdrajcy, uważano ich za najgorszych grzeszników. Na dodatek żądali od ludzi więcej pieniędzy aniżeli trzeba było zebrać i nadwyżkę zostawiali dla siebie. Byli zatem znienawidzeni przez Żydów.
Zastanawiam się, w czym tkwi sedno powołania Mateusza, który bez zastanowienia, bez chwili wątpliwości wstał ze swojego miejsca pracy i poszedł za Jezusem. Jaka siła musiała nim kierować, gdy słyszał Jezusowe: „Pójdź za Mną”? Wydaje mi się, że tym, co pociągnęło Mateusza, podobnie jak Zacheusza, mogło być… spojrzenie. Ewangelia opowiada, że Jezus „ujrzał człowieka”. Czy chodziło w tym spotkaniu o zwykłe zobaczenie kogoś? Wydaje się, że nie. Użyte tutaj słowo greckie horao oznacza dosłownie: wpatrywać się. Inne jego znaczenia to: poznawać, zwracać uwagę, postrzegać umysłem, dostrzegać, uważać, opiekować się. Jest to więc coś znacznie więcej niż tylko po prostu: zobaczyć. To spojrzenie bardzo uważne, przenikające do głębi, poznające całe wnętrze danego człowieka, a mimo to akceptujące go. Takie jest właśnie spojrzenie Jezusa. Inne aniżeli to zwykłe, ludzkie. Chrystus dostrzega popełnione zło, ale także potrafi w każdej osobie odnaleźć dobro. Nawet najbardziej skorumpowany człowiek, żyjący źle, w poprzek swojego sumienia, ma w sobie coś z dobra. Nie wiemy, co kierowało wcześniej Mateuszem, że wybrał taki zawód i czy było mu łatwo siedzieć w komorze celnej. Być może sam nie miał wyboru. Może robił to wbrew sobie. Albo nie miał innej perspektywy czy odwagi, by zostawić to wszystko. A może wykonując swoją pracę, z daleka dochodziły go wieści o nauczaniu Jezusa, o głoszonych ośmiu błogosławieństwach na Górze (czytamy o nich zaledwie 4 rozdziały wcześniej) i jego serce się zmieniało, tęskniło za czymś, czego jeszcze nie umiał sprecyzować. Może pobierając podatki w komorze celnej, obserwował, jak właśnie dopiero co Jezus uzdrowił paralityka spuszczonego przez dach (o czym mówi poprzedzający fragment dzisiejszej Ewangelii). Może sam czuł się sparaliżowany swoim dotychczasowym trybem życia… I wtedy właśnie podszedł do niego Jezus. Zapewne nikt nigdy nie spojrzał na niego tak, jak Zbawiciel. Spojrzenie, które mówi bardzo wiele.
Każdy z nas zna wiele osób, niektórych spotyka na co dzień. Mamy skłonność do oceniania innych, wartościowania, przyklejania im łatek. Wkładamy ich do szuflad: ten dobry, tamten mniej… Czy potrafilibyśmy spojrzeć inaczej? Zobaczyć w każdym, nawet w największym grzeszniku, po prostu człowieka? Kiedy jako neoprezbiter zaczynałem moją posługę kapłańską, być może byłem trochę jak faryzeusz, gorszyłem się każdym większym grzechem. Dziś jest inaczej.
Przestrzeń szpitala, nawrócenia i spowiedzi dały mi wiele do myślenia. Tym, co najbardziej otwiera serca na łaskę Pana Boga, nie są utarte frazesy o nawróceniu, nie głoszenie Ewangelii jako czegoś niepraktycznego, odrealnionego od ludzkiej rzeczywistości, ale stanięcie z ludźmi ramię w ramię i patrzenie z tej samej perspektywy co oni. Dopiero wówczas mogę przynosić orędzie Dobrej Nowiny, gdy sam jestem świadom swojej słabości, grzeszności i korzystam z sakramentu pokuty, spędzam czas na adoracji, staram się poprawiać. Nieustanne doświadczanie na sobie spojrzenia Jezusa i Jego miłosierdzia pomaga mi otwierać oczy na świat chorych, daje inne spojrzenie, Jezusowy wzrok. W codzienności, w podejściu do tych, których spotykam w szpitalu, uzdalnia mnie do „przyklęknięcia” (często dosłownie) przed chorym, bycie na tym samym „poziomie” co on – leżący w łóżku, a nie nad nim, z perspektywy zdrowego. To skrócenie dystansu, płakanie z płaczącymi, smucenie się ze smucącymi, cieszenie się z tymi, którzy się weselą (por.: Rz 12,15).
W dzisiejszym dalszym fragmencie czytamy tylko, że gdy Jezus siedział za stołem, przyszło wielu grzeszników. Ale dwaj inni ewangeliści, Marek i Łukasz, wyraźnie wskazują, że był to dom samego Mateusza! Taki właśnie jest Jezus. Przekracza próg domu celnika. Spożywa posiłek w jego domu – co oznacza dzielenie tego samego życia. Naśladowanie Jezusa daje mi zdolność przekroczenia progu „świata chorego”. Bo przecież „nie potrzebują lekarza zdrowi, ale ci, którzy się źle mają”. Wchodzę w świat ludzkich dramatów, tęsknot, opuszczenia, by wnieść odrobinę nadziei, czasem nawet tym, u których wydaje się, że nic nie może już pomóc. A jednak w realiach szpitala, hospicjum, to proste gesty: pogłaskanie po twarzy, potrzymanie za rękę, szept do tych, którzy wydają się już niczego nie słyszeć, szczególnie na oddziale Intensywnej Terapii. A jednak… reagują spojrzeniem, uściskiem dłoni.
Panie Jezu, dziękuję Ci, że na kartach Ewangelii utrwalono spotkanie z Mateuszem; za to, że przekroczyłeś próg domu celnika i jadłeś z nim posiłek. Że nie wstydzisz się nieczystości i grzechu, bo jako Zbawiciel za każdego oddałeś życie. Uczysz mnie innego spojrzenia, dostrzeżenia okruchów dobra na dnie serca największego grzesznika. I mnie zapraszasz, bym był Twoim uczniem, a w chorych i cierpiących dostrzegał braci stęsknionych za Twoją łaską. Także i mnie wyciągnąłeś wiele razy z mojej komory grzechu, abym poznawszy Ciebie, mógł dawać o Tobie świadectwo.