Boże łaski są niepoliczalne

Gabriela i Piotr Pilchowie z Katowic, rodzice sześciorga dzieci i ośmiorga wnucząt, opowiadają o pięknie rodzinnego życia, o rodzicielskich łzach, o kontaktach z osobami chorymi i o pielęgnowaniu szlachetnych wartości w pędzącym świecie.

zdjęcie: Archiwum prywatne

2024-01-03

Redakcja: – Opowiedzcie, proszę, o tym jak się poznaliście i co spowodowało, że postanowiliście wspólnie iść przez życie?

Gabriela Pilch (GP): – Poznaliśmy się w 1977 roku podczas rekolekcji oazowych, które odbywały się na Małej Czantorii. Byłam uczestniczką tych rekolekcji, a Piotr będąc już wówczas osobą pracującą, dojeżdżał tam jako pomoc animatora. Dla mnie był to czas pierwszego zachwytu Panem Bogiem i oazą. Wszystko mi się na tych rekolekcjach podobało, a najbardziej Piotr, który pięknie śpiewał i grał na gitarze. Tak się zaczęła nasza znajomość, która przez następne lata rozwijała się i dojrzewała. Zanim zdecydowaliśmy się na wspólne życie, poznawaliśmy się przez działanie i podejmowanie różnych przedsięwzięć. Angażowaliśmy się na przykład w pomoc chorym. Jeździliśmy w grupie kilku osób na spotkania z chorymi, aby dla nich pograć na gitarze, pośpiewać i spędzić z nimi czas. Przyglądaliśmy się sobie podczas tych działań, wzajemnie odkrywając przed sobą hierarchię wartości czy zainteresowania. I tak z czasem nasza znajomość przerodziła się w przyjaźń, a potem w miłość. Po 7 latach znajomości, kiedy byłam na III roku studiów, Piotr mi się oświadczył, a ja powiedziałam „tak”.

Piotr Pilch (PP): – A propos wspólnych działań, o których wspomniała Gabrysia, pamiętam także nasze zaangażowanie w wyjazdy z dziećmi niepełnosprawnymi. Patrząc z perspektywy czasu, były to wyjazdy szalone, trochę ryzykowne, z dużą dozą spontaniczności i prowizorki. Zero struktur, jedynie chęci i przekonanie, że trzeba i warto to robić. Dzisiaj to byłoby nie do pomyślenia, ale wówczas takie były czasy i – jak wiemy – wiele rzeczy wyglądało inaczej. Można powiedzieć, że przy tych dzieciach niepełnosprawnych jako opiekunowie uczyliśmy się prawdziwego życia, bo trzeba było przy nich wszystko zrobić – karmić, myć, przebierać. Uczyliśmy się także rozpoznawać ich potrzeby edukacyjne, społeczne i duchowe. Jak się po latach okazało, to był początek naszego wieloletniego zaangażowania – tym razem już systemowego i profesjonalnego – w obozowe wyjazdy z  dziećmi i młodzieżą. Te nasze wspólne – Gabrysi i moje – działania faktycznie bardzo nam pomogły we wzajemnym poznaniu się, bo mogliśmy zobaczyć siebie „w akcji”, w służbie drugiemu człowiekowi. A przecież w takich sytuacjach widać jak na dłoni, kto jakim jest człowiekiem.

– Dostrzegacie w historii Waszej miłości Boże działanie?

GP: – Oczywiście. W całej naszej historii działała i nadal działa Boża łaska. To, że jesteśmy razem już ponad 38 lat to efekt naszej współpracy z tą łaską i tego, że staraliśmy się nie przeszkadzać Panu Bogu w realizacji Jego planów względem nas. Łaski Boże, które otrzymaliśmy, są niepoliczalne. Nigdy nie bylibyśmy w stanie sobie na nie zasłużyć. Bóg jest niezwykle hojny i bezinteresowny w obdarowywaniu. Widzimy to bardzo wyraźnie, zwłaszcza teraz, z perspektywy bycia już dziadkami.

– Czy zawsze chcieliście mieć dużą rodzinę?

GP: – Od samego początku było w nas nastawienie, aby mieć dużą rodzinę, choć nigdy nie określaliśmy tego, ile chcemy mieć dzieci. Pan Bóg obdarzył nas sześciorgiem dzieci: Bereniką, Mateuszem, Beniaminem, Martą, Miriam i Rafałem. Myślę, że jak wszyscy rodzice zmagaliśmy się z trudnościami i nieraz, zwłaszcza przy pierwszym dziecku, przychodziły chwile wątpliwości i kryzysów. Pan Bóg jednak nas prowadził i uczył nas, że w naszym budowaniu rodziny mamy bardziej ufać Jemu niż sobie. Każde kolejne dziecko było dla nas ogromnym darem. Na ten dar zawsze odpowiadaliśmy Panu Bogu z wdzięcznością: „przyjmujemy wszystko, niech się dzieje Twoja wola bez względu na np. trudności finansowe czy brak mieszkania. To jest Panie Boże Twój dar i bądź w nim uwielbiony!”. We mnie za każdym razem rodziła się wdzięczność także Piotrowi, który zawsze traktował mnie z wielką miłością i czułością. Szczególnie oczekując każdego kolejnego dziecka, czułam się jak prawdziwa królewna.

PP: – Mówiąc żartobliwie, obrazem tej naszej otwartości na kolejne dzieci, były samochody, które kupowaliśmy, a dokładnie mówiąc – ich wielkość. Wraz z powiększaniem się naszej rodziny i wraz z zaangażowaniem w rozmaite dzieła, widzieliśmy potrzebę posiadania większego samochodu, by mogło się do niego zmieścić więcej osób. Pamiętam, że woziliśmy nie tylko nasze dzieci, ale także np. podopiecznych ochronki i inne osoby, które tego potrzebowały. W tym względzie także Pan Bóg błogosławił naszej rodzinie, bo zawsze wszystkiego starczało i dla nas i dla innych.

– W duchu jakich wartości wychowaliście swoje dzieci? Co staraliście się im przekazać, jako najważniejsze w życiu?

GP: – Głęboko wierzymy w to, że jeżeli w życiu daje się Panu Bogu najważniejsze miejsce, to On wszystko inne układa na odpowiednim miejscu. To przekonanie przyświecało nam od samego początku naszego rodzinnego życia. Oczywiście w tej układance nie zawsze wszystko było idealnie, ale staraliśmy się, aby Pan Bóg był na pierwszym miejscu, by potem w odniesieniu do Niego porządkować wszystko inne. Myślę, że do wiary trudno kogoś namówić bez świadectwa, bez pokazania mu, jak to jest żyć wiarą na co dzień. Dlatego my z Piotrem jako rodzice, a teraz także jako dziadkowie, staraliśmy się przekazywać młodszemu pokoleniu wartości – wiarę, wzajemną miłość i szacunek, ducha służby – przez własny przykład.

PP: – Przez lata mogliśmy przekazywać te wartości swoim dzieciom między innymi przez rodzinne wyjazdy na rekolekcje. To był nasz niezawodny sposób na uczenie ich wiary. One obserwowały nas wielokrotnie podczas tych rekolekcji. Widziały nasze zaangażowanie, modlitwę, służbę innym. Takie żywe świadectwo to najlepsza szkoła wiary.

GP: – Chcę w tym momencie wspomnieć w duchu wdzięczności wielu kapłanów, którzy przez lata byli obecni w naszym rodzinnym życiu. Oni pomagali nam budować wiarę i żyć nią na co dzień. Ich świadectwo, kapłańska gorliwość, posługa sakramentalna i zaangażowanie w wiele ważnych dzieł, były dla nas umocnieniem, często także drogowskazem, jak wychowywać w wierze swoje dzieci i wnuki. Oni krocząc drogą wiary, pokazywali nam, że ta droga jest dobra i prowadzi do właściwego celu. Niejednokrotnie dzięki ich świadectwu odzyskiwaliśmy motywację do pokonywania trudności i do wytrwałego kroczenia obraną drogą wiary.

– To ważne, co mówisz, bo czasem zapominamy, że drogą wiary nie idziemy sami.

GP: – Tak. Dlatego z Piotrem zawsze staraliśmy się wzajemnie wspierać w naszych działaniach wychowawczych i rodzinnych, również w zakresie przekazywania wiary. Po to Pan Bóg wybiera i łączy dwoje ludzi, aby szli razem przez życie, by w sytuacjach, gdy jeden upada, drugi go podnosił, dodawał sił i wspierał. Za tę naszą małżeńską wspólnotę jesteśmy Panu Bogu bardzo wdzięczni. To dla nas zadanie i łaska, którą każdego dnia chcemy na nowo przyjmować.

– Jakie owoce Waszego rodzicielskiego i wychowawczego trudu dzisiaj zbieracie?

PP: – Bardzo się cieszymy, że po latach widzimy w naszych dorosłych już dzieciach pragnienie życia tymi wartościami, które im przekazaliśmy. Nie chcę, aby to zabrzmiało jak laurka, bo w naszym życiu nie brakowało trudności i rodzicielskich łez. Nie wszystko zawsze się udawało, ale ostatecznie z pomocą Bożej łaski, z każdej trudnej sytuacji rodziło się jakieś dobro.

GP: – Myślę, że ważnym owocem naszego wychowawczego trudu jest to, że nasze dzieci, mimo iż pozakładały już swoje rodziny, nadal chcą się spotykać, spędzać ze sobą czas, budować relacje. Bardzo nas to cieszy, bo wiemy jak wielka siła drzemie w bezpośrednich spotkaniach, rozmowach, gestach.

PP: – O tej sile i wartości bezpośrednich spotkań mogliśmy się przekonać w czasie trwającej epidemii, kiedy podczas świąt wielkanocnych 2020 roku trwała społeczna kwarantanna. Dopiero, gdy nie było możliwości spotkania się, w pełni doceniliśmy, jak wielkim skarbem jest drugi człowiek. Wspomnę w tym miejscu pewne wydarzenie z naszego domu, które dobrze obrazuje to, czym wtedy – w tygodniach izolacji – była dla nas rozłąka z naszymi najbliższymi. Otóż, jest w naszej rodzinie tradycja, że z okazji świąt spotykamy się wszyscy przy jednym stole. Nie jest to w żaden sposób przez nikogo wymuszone, po prostu wszyscy mamy takie pragnienie. Jak wiadomo, w Wielkanoc 2020 roku nie było możliwości przemieszczania się, odwiedzin. Wszyscy musieli pozostać w swoich domach, jedynie w gronie domowników. Wówczas z Gabrysią postanowiliśmy, że zrobimy coś, co jednak umożliwi nam rodzinne „spotkanie”. Nakryliśmy odświętnie nasz długi stół, a przy nakryciach kolejno ustawiliśmy zdjęcia naszych dzieci, ich współmałżonków (Grzesia, Klaudii, Marty, Rafała i Kuby), wnuków (wtedy: Nataniela, Samuela, Marysi, Lilki, Zuzi i Sary) oraz kochanej teściowej Piotra, mamy Teresy. W tamtym czasie dało nam to poczucie niezwykłej rodzinnej więzi i pozwoliło na nowo docenić wartość realnej obecności drugiego człowieka. Muszę przyznać, że było to niezwykłe doświadczenie, które na zawsze pozostanie w naszej pamięci.

– Dzisiaj jesteście dziadkami siedmiorga wnucząt. Jak uczestniczycie w ich wychowaniu?

GP: – Zanim odpowiemy na to pytanie, musimy doprecyzować, że jesteśmy dziadkami nie siedmiorga, a ośmiorga wnucząt, bo jedno maleństwo odeszło już do Pana Boga. Staramy się być maksymalnie nieinwazyjnymi dziadkami jeśli chodzi o częstotliwość wizyt i ilość prezentów. Prowadzi nas zaufanie do naszych dzieci, a więc rodziców naszych wnuków. To oni są ich pierwszymi i najważniejszymi wychowawcami. My z Piotrem staramy się wspierać i pomagać w wychowaniu wnuków, ale nie zastępujemy im rodziców, bo nie taka jest rola dziadków.

PP: – Co do prezentów, to z radością przyjęliśmy pomysł naszych dzieci, aby cała rodzina była zaangażowana we wspólne ich losowanie. Staramy się we współpracy z dziećmi planować prezenty dla wnuków, bo chcemy obdarowywać ich wartościowymi rzeczami. Z takiego podejścia w tej kwestii płynie ważna nauka dla młodego pokolenia – szczególnie w obecnych, konsumpcyjnych czasach – że od przedmiotów ważniejsi są ludzie i łączące ich więzi. Ponadto także my wychowujemy samych siebie w tym względzie. Uczymy się zachowywać czujność, by w świecie, w którym wszystko jest dostępne niemal od ręki, nie dać się zawładnąć chęci nieograniczonego posiadania.

GP: – Jesteśmy bardzo wdzięczni, że nasze dzieci włączają nas w wychowanie wnuków i opiekę nad nimi. Odbywa się to naturalnie, nie jest w żaden sposób wymuszone. Podejmujemy się tego z ogromną radością, nikogo z naszych dzieci w tym względzie nie wyróżniając. Naszą opiekę, obecność i pomoc staramy się dzielić po równo, aby nikt nie czuł się poszkodowany, pominięty. Każdemu z naszych wnucząt dajemy swój czas i uwagę, otrzymując w zamian to samo z ich strony. Cieszymy się też, kiedy wszystkie nasze wnuki są u nas w jednym czasie i możemy zorganizować dla nich np. dziadkową sobotę. Bardzo się cieszymy, kiedy obserwujemy, jak budują relacje między sobą, jak uczą się spędzać wspólnie czas.

– Wspomnieliście, że w Waszym rodzinnym życiu nie brakowało także trudności i rodzicielskich łez. Mimo to udało Wam się stworzyć ciepły dom pełen kochających się ludzi. Jaki macie na to przepis?

GP: – Myślę, że czasem jako rodzice popełniamy podstawowy błąd, pisząc scenariusze życia dla naszych dzieci według naszego zamysłu: takie studia, taka praca, taki współmałżonek itd. My również doświadczyliśmy trochę dysonansów między tym, czego my chcieliśmy dla naszych dzieci, a tym, co one wybrały. Kosztowało nas to niemało nerwów. Gdy jedno z naszych dzieci początkowo wybrało drogę małżeństwa niesakramentalnego, byliśmy bardzo zasmuceni. Nigdy jednak nie stawialiśmy tej kwestii na ostrzu noża, nie forsowaliśmy naszego zdania. Uznaliśmy z Piotrem, że zrobiliśmy, co w naszej mocy, pokazując, co jest w życiu ważne, a teraz powinniśmy zaufać Panu Bogu i modlić się w tej intencji. I faktycznie ta konkretna sprawa, a także inne trudności rozwiązały się dzięki modlitwie, cierpliwemu czekaniu, spokojnemu mówieniu o naszych oczekiwaniach. Staraliśmy się nigdy nie doprowadzać do sytuacji otwartego konfliktu.  Myślę, że w tym tkwi recepta na dobre relacje. Z pewnością nie da się zmienić nastawienia drugiej osoby agresją, przemocą, groźbami, stawianiem ultimatum. Często nie mamy realnego wpływu na to, co druga osoba myśli i jak postępuje. To, na co mamy wpływ to nasze poglądy i komunikowanie ich w pokojowy sposób, a także świadectwo życia. Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że wiele trudności w naszej rodzinie rozwiązało się dzięki Bożej interwencji.

PP: – Cieszymy się, że mamy wszystkie swoje dzieci blisko siebie, że możemy się często widywać. A to jest potrzebne, aby móc stworzyć dom pełen kochających się ludzi. Jesteśmy naprawdę dumni z Gabrysią, że nasze dzieci świetnie sobie radzą w życiu rodzinnym i zawodowym. Mamy nadzieję, że także wnuki widząc to i wzrastając w takich rodzinach, w przyszłości przejmą wszystkie te wartości, które staramy się pielęgnować.

– Przez długi czas dawaliście piękne świadectwo opieki nad Mamą Piotra – babcią Urszulą, która mieszkała z Wami. Czym dla Waszej rodziny był czas opieki nad nią?

PP: – To był dla nas bardzo ważny czas – jeden z ważniejszych w życiu. Choć wiązał się z wieloma trudnościami, jesteśmy Panu Bogu za niego bardzo wdzięczni. Największym darem była dla nas Mama, jej obecność. Mogliśmy jej towarzyszyć, pielęgnować ją, trzymać za rękę. I w tym towarzyszeniu Mamie uczestniczyły także nasze dzieci i wnuki. Babcia Urszula była otoczona miłością i troską wszystkich. Nigdy nie chciała zamieszkać sama, więc staraliśmy się, aby czuła się dobrze wśród nas.

GP: – Ja czułam się wychowywana przez tę sytuację. Z uwagi na obecność i chorobę Mamy musiałam zmieniać swoje plany, dostosowywać przyzwyczajenia, weryfikować harmonogram dnia itd. Nie ukrywam, że początkowo wiele mnie to kosztowało. Przeżywałam bunt i momentami czułam, że jestem na usługach osoby chorej. Z czasem to moje podejście się zmieniało, bo w opiekę nad Mamą zaangażowało się więcej osób, między innymi bratowa Piotra, która jest pielęgniarką. Będąc przy Mamie i opiekując się nią, cały czas towarzyszyła mi myśl, że my kiedyś też będziemy przeżywać swój czas starości, choroby i odchodzenia i zadawałam sobie pytanie, czy wtedy też będziemy mieć przy sobie kogoś bliskiego? I nie robiliśmy tego interesownie, aby dostać coś w zamian w przyszłości. Nie. Ale było w nas myślenie o tym, że my też idziemy do domu Ojca tą samą drogą i zastanawialiśmy się, jaka będzie  ta droga u swego kresu. Przyznaję – w kwestii opieki nad Mamą nie było idealnie: bywaliśmy zniecierpliwieni, oschli, zmęczeni. Ale to był bardzo ważny czas uczenia się nowej sytuacji oraz wychowywania siebie, naszych dzieci i wnuków.

PP: – Jesteśmy wdzięczni za posługę sakramentalną wobec Mamy. Wiemy, jak to było dla niej ważne. Do końca życia zapamiętamy Mszę świętą, którą ks. Wojciech odprawił przy łóżku Mamy na tydzień przed jej śmiercią. To był niezwykły czas łaski, w którym mogła także przygotować się na drogę do wieczności przez spowiedź świętą. W tym miejscu zachęcam wszystkich, aby nie wahali się zapraszać kapłana do osoby chorej z posługą sakramentalną. Nie zwlekajmy z tym i nie bójmy się. Pan Bóg chce przychodzić do chorych ze swoim umocnieniem i pocieszeniem.

– Wielokrotnie angażowaliście się, zwłaszcza muzycznie, w rekolekcje Apostolstwa Chorych. Teraz, z uwagi na poważną chorobę Piotra, stajecie także z tej drugiej strony Apostolstwa Chorych – już nie tylko jako osoby posługujące z zewnątrz, ale także będące niejako w sercu wspólnoty przez własne doświadczenie cierpienia.

PP: – Twoje obserwacje i intuicje są słuszne. Teraz, gdy sam doświadczam choroby i związanych z nią różnych niedogodności (muszę poddawać się dializie co drugi dzień), coraz lepiej rozumiem świat ludzi chorych, bo jestem jednym z nich. Dzięki naszemu wcześniejszemu kontaktowi z Apostolstwem Chorych jest mi teraz łatwiej stawać duchowo pod krzyżem Pana Jezusa i dziękować Mu za to doświadczenie. Staram się dobrze wykorzystać kilkugodzinne unieruchomienie podczas dializy, na przykład modląc się w wielu intencjach. Z pewnością nie jest to czas zmarnowany. Wielką otuchą i nadzieją napełnia mnie widok 10-centymetrowego krzyżyka wiszącego na szpitalnej ścianie. Kiedy leżę wśród skomplikowanej maszynerii, która pomaga podtrzymywać moje życie, czuję, że nie jestem na tej sali sam. Wierzę, że jest przy mnie Bóg – Ten, który prawdziwie i najpełniej podtrzymuje moje życie.

– Bardzo dziękuję Wam za rozmowę i świadectwo wiary.


Zobacz całą zawartość numeru

Autorzy tekstów, Cogiel Renata Katarzyna, Miesięcznik, Numer archiwalny, 2024nr01, Z cyklu:, W cztery oczy

nd pn wt śr cz pt sb

27

28

29

30

31

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

1

2

3

4

5

6

7

Dzisiaj: 23.11.2024