Msza święta w domu osoby chorej
15 lutego br. w godzinie Miłosierdzia, w domu Anny i Bogusława Stańczyków z Katowic odprawiona została Msza święta. Mszy przewodniczył abp Adrian Galbas SAC, o. Tarsycjusz Niestrój OFM (duszpasterz parafialny) oraz ks. Wojciech Bartoszek. We Mszy wzięli udział także zaprzyjaźnieni z domownikami członkowie Oazy Rodzin. Podczas Mszy świętej modlono się o zdrowie i siły dla małżonków Anny i Bogusława oraz o życie wieczne dla ich zmarłej córki Karoliny.
2024-02-16
Przypominamy wywiad z Anną i Bogusławem Stańczykami, który publikowaliśmy blisko 10 lat temu na łamach miesięcznika „Apostolstwo Chorych”.
Tutaj mieszka ciepło
ks. Wojciech Bartoszek: – Z wielką radością spotykam się z Wami, w Waszym mieszkaniu w Panewnikach. Pragnę przedstawić Was Czytelnikom „Apostolstwa Chorych”: Państwo Anna i Bogusław Stańczykowie z córką Karoliną. Pani Anna jest chora. Na co?
Anna Stańczyk (AS): – Choruję na heredoataksję. Jest to choroba, która powoduje stan zapalny mięśni i w konsekwencji ich zanik, a także zanik móżdżku. Z czasem człowiek przestaje chodzić i w ogóle się poruszać. Teraz poruszam się jeszcze przy pomocy chodzika, ale przyjdzie czas, kiedy trzeba będzie pomyśleć o wózku. Nawet już mamy ten wózek od sąsiadów, którzy przynieśli go nam w prezencie, ale jeszcze na niego nie siadam. Choruję już 15 lat. Zaczęło się bardzo niewinnie. Często się potykałam i wywracałam. Potem pojawił się także silny ból kręgosłupa. Okazało się, że są to objawy podobne do objawów SM. Miałam oczopląs i widziałam podwójnie. Rezonans magnetyczny wykazał wprawdzie zmiany w mózgu podobne do tych, które występują przy SM, jednak niezupełnie typowe dla tej choroby.
– Po raz pierwszy spotkaliśmy się na rekolekcjach Domowego Kościoła w Tenczynie. Pamiętam, jak ks. Damian – prowadzący rekolekcje – mówił o Panu, że dla swojej rodziny jest Pan jak święty Józef, że opiekuje się Pan rodziną tak, jak on opiekował się swoją… Macie córkę Karolinę. Na co ona choruje?
Bogusław Stańczyk (BS): – Karolina choruje na zespół genetyczny Cri du chat, w tłumaczeniu z języka francuskiego zespół kociego krzyku*. Choruje od urodzenia, jest głęboko upośledzona fizycznie i umysłowo. Wymaga 24-godzinnej opieki. Trzeba ją karmić i miksować wszystko, ponieważ nie potrafi gryźć pokarmu. Karolina nie mówi, nie pokazuje żadnych gestów. To takie małe dzieciątko, ale w wieku 33 lat. Żyje z nami i cementuje nasze małżeństwo. Bez niej nie wiadomo jakim bylibyśmy małżeństwem. Karolina bardzo mocno nas związała, bo musimy wspólnie o nią dbać. Jednej osobie byłoby bardzo trudno poradzić sobie z tą opieką i jeszcze pogodzić ją z pracą. A tak wiemy, że jeden drugiemu jest potrzebny. Ja jestem potrzebny żonie, żona mnie, a razem jesteśmy potrzebni Karolinie. Nie możemy denerwować się przy córce, bo ona będąc bardzo wrażliwa, czuje to. Karolina uczy nas miłości do siebie.
– Ta miłość między Wami jest bardzo widoczna. Ale pomimo tego, że stale jesteście potrzebni sobie nawzajem w rodzinie i borykacie się z wielkimi problemami, znajdujecie także czas dla innych. Ludzie widząc Waszą miłość, przychodzą do Was, a Wy ich słuchacie.
AS: – Myślę, że inni przychodzą do nas ponieważ czują, że bije od nas ciepło. Staramy się być serdeczni dla innych, a to wypływa z głębokiej wiary w obecność Pana Jezusa w naszym życiu. Wysłuchujemy wszystkich, którzy mają jakieś problemy, choć nie zawsze umiemy tym problemom zaradzić. Ale nawet jeśli nie potrafimy komuś pomóc, to myślę, że już samo wygadanie się może przynieść ulgę.
BS: – Nasze problemy po prostu widać, bo choroba zwykle zwraca uwagę. Wielu ludzi jednak ma problemy o wiele poważniejsze niż nasze, ale ukryte przed światem. Rodzice muszą mierzyć się z problemami związanymi z wychowaniem i dorastaniem dzieci. Naszej Karolince nie grozi np. narkomania, czy złe towarzystwo. W domu jest bezpieczna.
– Można mieć zdrowe serce w sensie duchowym, a zewnętrznie ciężko chorować. Może być też odwrotnie – ciało jest zdrowe, a choruje dusza. Kiedy ktoś zmaga się z cierpieniem ale przeżywa je z Panem Jezusem, często potrafi mimo dotkliwego bólu, być wsparciem dla innych – zdrowszych i silniejszych fizycznie.
BS: – No tak. My bardzo kochamy Pana Boga i mówimy o tym, dajemy świadectwo. To sprawia, że jakoś radzimy sobie z naszymi problemami i ludzie do nas przychodzą, choć żona i córka bardzo rzadko wychodzą z mieszkania. Kto wierzy w Boga, nigdy nie jest sam.
– Na drodze poznania Pana Boga pomogła Wam wspólnota Domowego Kościoła.
BS: – Tak. Na samym początku w pewnym sensie pomogła nam także Karolina i sytuacja, w jakiej się znalazła. Urodziła się chora, jej życie było zagrożone. Wiadomo – jak trwoga to do Boga. Zaczęliśmy się więcej modlić. Jednak czuliśmy, że czegoś nam brakuje. Dopiero właśnie Domowy Kościół naprawdę przybliżył nam Pana Boga. Zacząłem czytać Słowo Boże i starałem się żyć nim na co dzień.
– Kiedyś podczas modlitwy o uzdrowienie prosił Pan o możliwość przyjęcia chemii przez żonę. Jak to było? Proszę opowiedzieć.
BS: – Ania miała dostać kolejną dawkę chemii, ale dwa dni przed terminem poważnie się rozchorowała. Miała gorączkę, katar i silny kaszel. Wyglądało na to, że przynajmniej dwa tygodnie będzie dochodziła do siebie. Kiedy przyjmuje się chemię, nie powinno się być przeziębionym. Bałem się więc, że jeśli Ania nie wydobrzeje, przepadnie jej kolejka i znów będzie musiała swoje odczekać. W tym czasie miałem okazję uczestniczyć we Mszy z modlitwą o uzdrowienie. Prosiłem Pana Boga, by żona mogła przyjąć tę chemię. Po Mszy wracałem do domu spokojniejszy, wyciszony. Okazało się, że Ania nie kaszle, nie ma gorączki. Kiedy się modliłem, Ania łączyła się ze mną duchowo i czuła, jak jej to całe przeziębienie mija. Następnego dnia mogła bez przeszkód przyjąć chemię. Podobną sytuację przeżyliśmy na wspomnianych przez księdza rekolekcjach w Tenczynie. Od razu po przyjeździe żona i córka rozchorowały się. Leżały obie, ja zajmowałem się nimi przez kilka dni i niewiele miałem z tych rekolekcji. Zacząłem się nawet zastanawiać, po co żeśmy tam przyjechali. Martwiłem się i byłem bezradny. Którejś nocy poszedłem do kaplicy, aby się modlić. I okazało się, że również jeden z księży przyszedł tam o tej porze, by odprawić Mszę Świętą. Uczestniczyłem więc w tej Mszy, zawierzając Bogu żonę i córkę. Rano żona i córka były zdrowe. Zaufałem i zostałem wysłuchany. Do dzisiaj na to wspomnienie przechodzi mnie dreszcz.
– To zaufanie towarzyszyło Wam chyba od samego początku, od momentu przyjścia Karoliny na świat…
AS: – Krótko po tym, jak Karolinka się urodziła, przyszła do mnie pani doktor i powiedziała, że moje dziecko umiera i że mam pójść do inkubatora, by się z nim pożegnać. Zaczęłam strasznie płakać. Zobaczyłam, jak Karolinka leży taka malutka i siniutka, zupełnie jak śliweczka. Bardzo rozpaczałam, bo czekaliśmy na nią aż sześć lat. I kiedy tak stałam i płakałam, podeszła do mnie jakaś siostra i powiedziała mi, że mam nie płakać, bo moje dziecko z pewnością nie umrze. Faktycznie stan Karolinki zaczął się poprawiać i wkrótce mogliśmy zabrać ją do domu. Ja już nigdy więcej tej siostry nie widziałam. Potem wielokrotnie się zastanawiałam, kto to mógł być? I tak sobie myślę, że musiał to być anioł pocieszenia, którego zesłał mi Pan Bóg.
– Karolina choruje na zespół Cri du chat. Jakie są objawy tej choroby?
AS: – Po urodzeniu Karolinka wyglądała trochę inaczej niż wszystkie dzieci. Te zewnętrzne różnice były zauważalne. Ponadto Karolinka nie chodzi, nie mówi, nie sygnalizuje potrzeb fizjologicznych. Przez długi czas lekarze nie wiedzieli, na jaką chorobę cierpi nasze dziecko. Jeździliśmy od specjalisty do specjalisty, ale wszyscy bezradnie rozkładali ręce. Wówczas choroba córki była słabo znana i dopiero w Instytucie Genetyki w Warszawie postawiono właściwą diagnozę. Choroba Karolinki sprawia, że rytm naszego dnia musi być całkowicie dostosowany do jej potrzeb. Ona wymaga naszej stałej opieki. Niedawno ktoś mnie zapytał kiedy ostatni raz byłam w kinie. Powiedziałam, że na „Wejściu smoka” z Brucem Lee. To było bardzo dawno temu, ale nasze życie poświęciliśmy dla niej.
– Pomimo tak głębokiego upośledzenia, serce Karoliny wyczuwa obecność Pana Boga…
AS: – Do końca nie wiadomo jaka jest jej świadomość. Karolinka ma cechy autystyczne, więc trudno u takiego dziecka cokolwiek samemu wywnioskować. Zawsze jednak byliśmy przekonani, że jej serce pragnie czegoś więcej niż tylko leżenia i patrzenia w jeden punkt. I kiedy dowiedzieliśmy się, że jest taka możliwość, aby przyjęła Komunię Świętą, poprosiliśmy katechetkę, aby przygotowała ją do przyjęcia Pana Jezusa. Zawsze się martwiłam, jak to będzie wyglądało „technicznie”, jak Karolinka poradzi sobie z przyjęciem Komunii? Przecież ona czasami w ogóle nie chce otworzyć buzi, kiedy chcemy ją nakarmić. Katechetka jednak uspokajała, że mam się nie martwić, tylko zaufać Duchowi Świętemu, który wszystkim pokieruje. I rzeczywiście Karolinka pięknie przyjęła Pana Jezusa w Komunii Świętej. Oczywiście przystąpiła także do spowiedzi i przyjęła bierzmowanie. To była wielka, rodzinna uroczystość. Wszyscy bardzo się cieszyliśmy, że wreszcie mogła przyjąć sakramenty święte. Teraz jej modlitwy lecą do Pana Boga, jak piórka unoszone przez wiatr. Co tydzień, kiedy w niedzielę szafarz przynosi Komunię Świętą, wraz z Karolinką przyjmuję Pana Jezusa. Wielu ludzi przychodzi do nas; wówczas wokół jej łóżka wspólnie się modlimy.
– Dzięki tym modlitwom wiele osób spotyka Pana Boga. Wy wypraszacie im tę łaskę. Myślę, że jesteśmy w samym centrum duchowości Apostolstwa Chorych. Bardzo dziękuję za rozmowę i świadectwo wiary. Z pewnością jest i będzie ono umocnieniem dla wielu Czytelników „Apostolstwa Chorych”.